Czy baby są takie złe? Spóźniona recenzja żeńskiej wersji Pogromców duchów - fsm - 31 lipca 2018

Czy baby są takie złe? Spóźniona recenzja żeńskiej wersji Pogromców duchów

Są w świecie popkultury różne świętości, których - według wielu - nie powinno się ruszać. Należy do nich klasyk z 1984 roku - film Pogromcy duchów w reżyserii Ivana Reitmana. Produkcja ta jest pełna tego "ejtisowego" uroku, ma rewelacyjną obsadę i zestarzała się bardzo przyzwoicie. Czy więc potrzebny był reboot? W dobie poprawiania rzeczy, które wcale takie stare nie są, sięgnięcie po ponad 30-letni film, by przedstawić jego nowe wcielenie nowej widowni nie wydaje się taki złym pomysłem. No ale przecież Internet wie lepiej...

Gdy pierwszy zwiastun Ghostbusters AD 2016 ujrzał światło dzienne, szybko stał się jedynym z bardziej nielubianych filmików na YouTube'ie. Późniejsze recenzje gotowego dzieła też nie leżały jakoś blisko działu z dobrymi wiadomościami. A jeśli spojrzeć na komentarze widzów tu czy tam, wydawało się, że Paul Feig wyreżyserował potworka, który nie powinien ujrzeć światła dziennego. Po dwóch latach od premiery film obejrzałem i...

...i stosując klasyczną przerwę w tekście na zdjęcie, po którym likwiduję niedopowiedzenie, piszę: podobało mi się. Momentami Pogromczynie duchów były wręcz świetne. Oczywiście inne momenty już takie super nie były, ale ogólny bilans wszystkich elementów w filmie wychodzi na plus. Paul Feig czuje klimat swojej żeńskiej obsady (bo ma na tym polu doświadczenie - np. Druhny są bardzo zabawnym filmem), a ekipa odpowiedzialna za tworzenie ekranowej magii zdecydowanie zasłużyła na wypłaty.

Historia w nowym filmie idzie tym samym tropem, co w 1984 roku. Naukowcy tworzą drużynę zajmującą się zjawiskami paranormalnymi, odizolowane "duchowe" przypadki przeradzają się w prawdziwy kataklizm, a na końcu trzeba walczyć z ogromnym potworem. Różnica jest taka, że to laski są Pogromcami, że to koleś jest sekretarką i że wszystko jest bardziej współczesne. Jednocześnie całość zachowuje mocno nostalgiczny klimat, stając w takim rozkroku. Wydawałoby się, że to się nie uda, ale jednak jakoś działa.

Nowa żeńska ekipa to panie, które zjadły zęby na rozśmieszaniu ludzi w Saturday Night Live i ja je lubię. Co prawda Leslie Jones i Melissa McCarthy nie dorównują tu Kristen Wiig i (szczególnie) Kate McKinnon, ale czuć chemię i ducha drużyny. Choć show i tak kradnie cudownie tępy i niemożliwie umięśniony Kevin w interpretacji samego Thora. Szkoda zatem, że tak blado wypada główny zły, który po prostu jest, bo tego wymaga fabuła. Są też gościnne występy starej ekipy całkiem zgrabnie wplecione w główną opowieść.

Humor w nowych Ghostbusters jest dosyć nierówny, bo trochę za często polega na durnowatych gagach. Znacznie lepiej wypadają absurdalne wstawki Kevina lub przekomarzanie się między bohaterkami. Sama fabuła oczywiście niczym nie zaskakuje, choć ewidentną furtkę do kontynuacji zostawiono na sam koniec, tuż po napisach. Złego słowa natomiast nie można powiedzieć o stronie wizualnej - projekty duchów i efekt wyglądający jak połączenie kukiełek sprzed lat z nowoczesnym CGI wyglądają świetnie.

Bardzo dobrze bawiłem się podczas domowego seansu nowych Pogromców duchów. Może to przez to, że za mało wielbię oryginał? Albo przez to, że nie miałem żadnych konkretnych oczekiwań? Paul Feig stworzył bardzo strawne, rozrywkowe dzieło, które dalekie jest od bezszczeenia urny ze szczątkami filmu z 1984 roku. Niezła zabawa, dajcie tym paniom szansę - czekają na Netfliksie.

fsm
31 lipca 2018 - 15:15