Jacy są nowi Pogromcy Duchów? Na pewno nie tacy jak piszą hejterzy - eJay - 16 lipca 2016

Jacy są nowi Pogromcy Duchów? Na pewno nie tacy, jak piszą hejterzy

Ojeju. Miało być tragicznie, seksistowsko, nudno, nieśmiesznie. Miałem poczuć się jak przedstawiciel tej gorszej płci. Tak przynajmniej chcieli tego hejterzy nowych Pogromców duchów, którzy na kilkanaście dni przed premierą uaktywnili się praktycznie na wszystkich serwisach filmowych i wystawili filmowi honorową ocenę 1/10.

Robienie dramy wokół obrazu Paula Feiga to dla mnie jakieś kompletnie nieporozumienie, gdyż nowa odsłona przygód naukowców badających zjawiska paranormalne jest zaskakująco...nieszkodliwa. Dla samego rynku – bo w tym roku widziałem już gorsze tytuły – jak i dla poprzednich części - nie ośmieszają ich w żaden sposób, nie budują również im nowego pomnika. Co więcej, nie doszło tutaj do rzekomego gwałtu na legendzie.

Ten cały seksistowski szum zrobił Pogromcom reklamę o niewyobrażalnej skali i sam zastanawiam się, jak będą prezentować się wyniki kasowe w USA. Bo każdy kij ma dwa końce – na pewno znajdą się tacy (jak ja), którzy i tak pójdą do kina (aby sprawdzić, czy jest źle/fatalnie). Na seans skuszą się również dziewczyny kupione hasłem „Girl Power”. O co więc w tym zamieszaniu chodzi?

Może o to, że Feig nakręcił podręcznikowy reboot. Totalny reset tego, co widzieliśmy wcześniej. Jedynym elementem spajającym go z poprzednimi częściami jest chwilowy występ starej gwardii (ale w oddzielnych rolach – aktorzy nie zdecydowali się wystąpić razem). Reszta poszła w zapomnienie. No i mogę tylko potwierdzić, że to bardzo kobiecy film (mimo, że za kamerą był chłop).

Owszem, ten film stoi żeńską obsadą i poczuciem humoru. Tak, każdy facet w tym filmie to łajdak, fajtłapa lub po prostu osoba, która ekipie „pogromczyń” życzy źle. Finał filmu jest tak feministyczny, jak tylko może być. Ale jest to film także przeszarżowany w wielu fragmentach, w innych "niedotarty", silący się na wygłupy. Jeżeli Venkman ze spółką byli naukowymi gikami (ale w miarę normalnymi), tak tutaj mamy do czynienia z nutką szaleństwa, wygibasami, przybijaniem piątek, kończeniem dowcipów przez inną postać oraz całym arsenałem ripost rodem z Saturday Night Live.

Ten film to prawdziwy i jedyny w swoim rodzaju zlepek scen i motywów, które na przemian są zaletami i wadami. Z jednej strony mamy niezłe tempo opowieści. Historia rozkręca się bardzo szybko, nie pozwala się nudzić. Geneza powstania grupy jest zrealizowana oszczędnie, a przy tym nie wydaje się konieczne, aby pakować do niej więcej wątków lub postaci. Mimo tego sam scenariusz pozostawia wiele do życzenia, gdyż środek ciężkości przesunięto na grupę i to co się dzieje w samej organizacji. Cierpią na tym pozostałe wydarzenia w filmie, a także sama akcja, której nie ma zbyt dużo. Nie wspominając już o dziwnie wymarłym (nomen omen) Nowym Jorku. Time Square jeszcze nigdy nie był...tak mało atrakcyjny z filmowego punktu widzenia.

Jeżeli już poruszyłem temat samej ekipy to muszę wyróżnić Chrisa Hemswortha, który jest tutaj arcygenialny. Zgodnie z szablonem fabuły musiał być głupkiem i taki też był. Nieogarnięty, roztargniony, czasem dziwaczny (szkiełka w okularach!), a przede wszystkim zabawny. Hemsworth jako jedyny potrafił mnie rozśmieszyć swoją stylówą oraz dystansem. Jako nowa sekretarka Pogromców sprawdził się doskonale.

Sporym problemem była dla mnie żeńska ekipa. Nie jestem w żaden sposób uprzedzony, tym bardziej, że Kristen Wiig bardzo lubię. Moje odczucie jest niestety takie, że Feig popadł ze skrajności w skrajność i wrzucił do filmu aktorki z komediowej pierwszej ligi, zamykając sobie drogę do jakiegokolwiek urozmaicenia. Żarty z pierdzenia przestały mnie śmieszyć 15 lat temu, a wykrzyczane dialogi raczej nie pomagają w zdobywaniu sympatii widza. Ujmę to tak – Melissa McCarthy to nie stonowany, ale nieprzewidywalny Bill Murray. Kate McKinnon to z kolei kompletne przeciwieństwo Harolda Ramisa (mimo, że oboje odpowiadają za uzbrojenie pogromców). Za dużo tutaj humorystycznej jazdy na jałowym biegu.

Feig tak bardzo chce rozśmieszyć publiczność żartami, że zapomina o chociaż niezłym przeciwniku dla dzielnych bohaterek. Złoczyńca jest TOTALNYM NIEPOROZUMIENIEM, dopisanym do scenariusza w 5 minut, aby całość miała ręce i nogi. Wygląda to jednak cholernie groteskowo, niezgrabnie i nie budzi jakichkolwiek emocji. Może wymagam za dużo, ale chciałbym chociaż napisać, że czarny charakter był fajny. Ale nie mogę. Z drugiej strony, liczne nawiązania do współczesnych mediów społecznościowych oraz zachowania ludzi są niezłe (nakręciłeś ducha i umieściłeś filmik na YT? - FAKE!).

Wizyta w kinie na Ghostbusters była dla mnie trochę jak przegląd uzębienia u dentysty. Nie bolało, ale nie czuję też, abym ciekawie spędził te 2 godziny. Za dużo w tym filmie słabych tekstów, za mało dobrej akcji, za mało Hemswortha, za słaby główny wątek, abym miał się czymkolwiek przejmować. Nie przypadła mi do gustu również nowa ekipa, choć doceniam fakt, że starano się odświeżyć klasykę kina w trochę inny sposób. Nie jest to jednak najgorszy obraz dekady oraz zagłada kina męskiego, tak jak chcieliby tego hejterzy.

OCENA 5=/10

eJay
16 lipca 2016 - 10:06