Seria Resident Evil nigdy nie cieszyła się szczególnym uznaniem jako horror. Choć twórcy starali się budować nastrój grozy i tworzyć działające na wyobraźnię produkcje, już w czasach PlayStation 1 ich projekt przegrywał jako reprezentant gatunku chociażby z Silent Hillem, który uznawano za dużo bardziej przerażający. Myli się jednak ten, kto twierdzi, że Resident Evil to tylko powtarzany do znudzenia motyw jump-scare’ów i wywołujące konsternacje mutacje. Seria potrafi też wstrząsnąć i przestraszyć.
Przejścia otwierane po włożeniu kilku emblematów w prostokątną płytę lub zagraniu konkretnej melodii na fortepianie. Dostęp do schowka uzyskiwany po wciśnięciu przycisków pod obrazami w ustalonej kolejności. Części posterunku zamknięte na cztery, różnokolorowe klucze, ukryte w przedziwnych miejscach. Zagadki z oryginalnej trylogii Resident Evil na PS1 bez wątpienia stanowią jeden z elementów charakterystycznych sagi. Wielu z nas uważa je za budulec tożsamości cyklu. Dla twórców były jednak bardziej wymuszonym kompromisem i pewnym ciężarem, z którym trzeba było sobie poradzić.
Niemal dwadzieścia dwa lata temu stworzony przez Capcom Resident Evil spopularyzował gatunek survival horror i wyznaczył mu na długie lata pewien kierunek rozwoju. Jak klasyczna produkcja broni się po upływie tak długiego czasu? Jakie wnioski nasuwają się podczas przygody? Czy dobrze gra się w hit sprzed lat na małym ekraniku PSP? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań padną już za moment w artykule, w którym Resident Evil 1 wspominam i rozkładam na czynniki pierwsze w zaledwie trzydziestu tweetach.