Na dniach na ekrany polskich kin wejdzie ósma już część „Szybkich i wściekłych”. To dobra okazja, żeby przyjrzeć się tej filmowej serii, której sukces jest rzeczą unikatową we współczesnym kinie i prowadzi do kilku ciekawych wniosków.
Za oceanem „Szybcy i wściekli 8” zaczęli już święcić triumfy. Otwarcie w Stanach wyniosło 98 milionów dolarów, co stanowi trzeci najlepszy start filmu w USA w kwietniu. Kwietniowy rekord wynoszący 147 milionów dolarów w pierwszy weekend należy zresztą do siódmej części serii. Na całym świecie „Szybcy i wściekli 8” zarobili przez pierwsze dni ponad 530 milionów, wręcz podbijając światowe kina, zwłaszcza na azjatyckim rynku. Nie może dziwić, że producenci chętnie wyłożyli 250 milionów dolarów na produkcję „ósemki”, a kolejne dwie odsłony cyklu zostały już potwierdzone.
A pomyśleć, że jeszcze dziesięć lat temu wydawało się, że „Szybcy i wściekli” znikną z pamięci kinomanów na wieki. Krótkie spojrzenie na historię cyklu o pościgach samochodowych i… wielu innych rzeczach pokazuje wyraźnie, że mieliśmy do czynienia z najbardziej niespodziewanym powrotem z zaświatów w kinie rozrywkowym.
Zgodnie z zapowiedziami, poczynionymi przed kilkoma miesiącami przez Vina Diesela, doczekaliśmy się debiutu pierwszego zwiastuna ósmej części serii Szybcy i wściekli. Jednocześnie poznaliśmy oficjalny angielski tytuł filmu – The Fate of the Furious.