Mam takie wrażenie, że każdy tekst o "nowej" Nosowskiej trzeba zacząć nakreślając obecną kondycję artystki - wspomnieć o gorzkich, ale zabawnych filmikach na Instagramie, zbudowanej na ich podstawie książce, o zawieszeniu działalności grupy Hey i ogromnych zmianach w prywatnym życiu wokalistki. I ja to rozumiem - przecież wszystko to bezpośrednio wpłynęło na kształt i brzmienie płyty Basta. A gdyby tak spróbować się od tego odciąć i napisać o krążku jako niezależnym muzycznym bycie?
Basta to siódmy solowy album Katarzyny Nosowskiej, na który fani czekać musieli ponad 7 lat. Wszystkie wydawnictwa sygnowane samym nazwiskiem wokalistki dosyć grubą kreską odcinały się od stylu Heya. Macierzysta formacja to rock, a później szeroko pojęta alternatywa, ale nadal mocno zakorzeniona w świecie gitar i perkusji. Nosowska zaś elektroniką stoi - z czasem te jasne różnice nieco się zatarły (płyty Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! Heya i UniSexBlues oraz Osiecka Nosowskiej leżały całkiem blisko siebie), ale Basta mówi jasno - jestem tak inna, jak to tylko możliwe, a wyraźny, syntetyczny rytm jest sednem mego brzmienia.
Zespół Hey uraczył słuchaczy kilkoma wersjami kolorystycznymi swojego najnowszej albumu. Mój Błysk jest bladopomarańczowy. Mój Błysk zaczyna się z przytupem, trwa 37 minut i kończy dosyć melancholijnie, by nie powiedzieć depresyjnie. Może Wasz Błysk jest inny? Zalicza te same przystanki, ale w innej kolejności, a co za tym idzie, cała podróż jest inna? Pozwólcie więc, że pod płaszczykiem recenzji napiszę, jak wygląda(ła) moja przygoda z jedenastym, długogrającym, studyjnym albumem Heya.
Hey zaserwował fanom 10 studyjny album niemal równo na dwudziestą rocznicę powstania grupy. Jeden z najważniejszych polskich rockowych zespołów przeszedł długą drogę, a w miejscu do którego dotarł, bez wątpienia czuje się świetnie. Bo Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan to (zaskoczenia brak) naprawdę dobra płyta. Dojrzała, odważna i znowu trochę inna. Ciekawy dodatek do dyskografii grupy i idealna propozycja na jesień. Poczytajcie, posłuchajcie.
Nosowska zdolna jest i nie umie nagrać słabej płyty. Różne wersje tego zdania powtarzane są praktycznie w każdej publikacji dotyczącej jej najnowszego albumu - 8. Ta publikacja również powtórzy to stwierdzenie, bo jej autor (ja) uważa Katarzynę Nosowską za absolutnie najzdolniejszą wokalistkę, jaka szczyci się polskim paszportem. Inna sprawa, że chyba nie dostrzegam w tej płycie aż tak głębokich pokładów geniuszu...
Pierwsza solowa Nosowska z 1996 roku to elektroniczne zaskoczenie dowodzone przez Smolika. Czad. Druga Nosowska to więcej tego samego, ale jeszcze lepiej. Wydane w 2000 roku Sushi to ostatni romans Kasi z elektroniką w wykonaniu wspomnianego już Smolika. Romans udany. Siedem lat trzeba było czekać na nową (dosłownie) Nosowską, która za pomocą tandemu Macuk/Bors zmieniła styl na bardziej... Organiczny? Z Ósemką jest podobnie, co z ostatnim albumem Heya. Mało czadowy, mało zadziorny. Klimat jest raczej jesienny, melancholijny i relaksujący ucho. A przynajmniej tak się początkowo zdaje.