'Pitbull. Nowe porządki' to całkiem dobra komedia. Recenzja filmu - promilus - 28 stycznia 2016

"Pitbull. Nowe porządki" to całkiem dobra komedia. Recenzja filmu

Gdy w 2005 roku na ekrany kin, a później telewizorów wszedł "Pitbull", Patryka Vegę ochrzczono nowym Pasikowskim i zbawcą polskiego kina sensacyjnego. Nagrał swój film, bez odwoływania się do amerykańskich wzorców, wyznaczając wręcz nowy niepodrabialny styl. Do dzisiaj to jedna z najciekawszych rodzimym produkcji. W kolejnych latach Vega zrobił wszystko, by widzowie porzucili złudzenia o narodzinach nowego mesjasza kina. "Ciacho", "Last minute", "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" to nie są powody do chluby. Do "swojego" kina powrócił w średnich "Służbach specjalnych" (ponoć serial jest dużo lepszy od filmu), a teraz wskrzesił Pitbulla. W znacznej mierze, to zmyła, która samym tytułem ma przyciągnąć do kina fanów kultowej produkcji. Bo to zupełnie inny film.

Brak Dorocińskiego, czyli Despera ma nam zrekompensować niemal debiutant Piotr Stramowski jako Majami. To on niesie na swoich barkach szczątkową fabułę. Oto w Warszawie postrach sieje grupa gangsterów  związana z Mokotowem. Przestępcy działają w haraczach i porwaniach dla okupu. Splot wydarzeń sprawia, że Majami musi podjąć współpracę z Gebelsem (Grabowski powrócił do swojej życiowej roli). Wśród gangsterów wybijają się Babcia (Boguś Linda w formie) i Zupa (świetny Krzysztof Czeczot). To tak z grubsza, ale cała historia sprawia wrażenie jakby została dopisana do wymyślonych wcześniej poszczególnych scen. Nie zostało to pociągnięte do tego, co zrobiono w filmie "Job, czyli ostatnia szara komórka", ale jest niebezpiecznie blisko.

Zapomnijcie o starym "Pitbullu". Klimat nie powrócił. Symptomatyczna jest scena, w której policjanci są pytani, czy napiją się jakiegoś alkoholu, na co jeden z nich odpowiada ze zdziwieniem: "Na służbie?". Czekałem na rozwinięcie w stylu "07- zgłoś się", a więc: "Na służbie? W godzinach pracy, w biały dzień? Z przyjemnością!". Nic z tych rzeczy. To był jasny sygnał, że się pozmieniało. Ponadto budującą klimat muzykę zastąpiło charakterystyczne dla hollywoodzkich produkcji "łubudu", które pojawia się zresztą zdecydowanie za często. Vega nie daje wybrzmieć ciszy i wytchnąć, bo film gna do przodu, nie oglądając sie na ciąg przyczynowo-skutkowy. Czasami są skutki, a brakuje przyczyn. Wątki obyczajowe zostały potraktowane z buta i tak na przykład związek Majami i Olki jest kuriozalny i niezrozumiały. Brakuje większej dramaturgii, fabularnych zwrotów. Film wygląda jak streszczenie serialu, bo jestem prawie pewien, że wersja odcinkowa również została nakręcona lub niedługo tak się stanie, a rozbudowany scenariusz czeka w szufladzie na wyniki oglądalności w kinach. Tak było z pierwszym "Pitbullem", tak było ze "Służbami specjalnymi", tak zapewne będzie i tym razem. Nie powiem - irytująca to polityka, bo w kinach oglądamy produkt, który nie jest wersją ostateczną, a jednocześnie psujemy sobie przyjemność z oglądania serialu. To jak przeczytać streszczenie, a dopiero później książkę. Byłoby w porządku, gdyby serial przedstawiał np. dalszy ciąg historii, a nie jedynie robił za wersję rozszerzoną (ostateczną) filmu. Przynajmniej powinni poinformować, że będzie serial - wtedy spokojnie można poczekać na emisję w  telewizji. Niestety - hajs się musi zgadzać, więc najpierw trzeba wydoić ludzi w kinie, pokazując im "streszczenie", a później wydoić telewizję. Vega - masz ty rozum i godność człowieka?

Ponarzekałem sobie, ale ostatecznie to jest całkiem ciekawa produkcja. Z kilku powodów. Po pierwsze - jest śmiesznie. Sporo gagów, one-linerów i typowo komediowych bohaterów drugiego planu. Czasem jest też zabawnie w miejscach, w których chyba powinniśmy zachować powagę, ale taki niezamierzony pastisz i tak bawi. "Pitbull. Nowe porządki" to przede wszystkim komedia, a dopiero później film sensacyjny. Z jakiegoś powodu jego gatunek jest określany jako sensacyjny dramat. Nie wiem, czy dystrybutorzy w ten sposób nie pozbywają się widzów, którzy w kinie szukają komedii. Może kolidowałoby im to z oszustwem, które polega na wciskaniu ciemnoty, że to niby jest sequel  "Pibulla". Pierwowzór miał humorystyczne elementy, ale komedią zdecydowanie nie był. Tutaj mamy aż kilku komediowych bohaterów na drugim planie. Maja Ostaszewska wciela się w typową karynę - przerysowaną i głupią do granic możliwości dziewczynę Majami. Jeden z gangsterów "Strachu" to przypakowany fan używek z ilorazem inteligencji kanarka. Tomasz Oświeciński jest w tej roli przezabawny. Jego spojrzenia pełne skupienia, gdy jest zmuszony do myślenia - czysta komedia, a nie sensacyjny dramat.

Wśród poważniejszych bohaterów pierwsze skrzypce gra Majami. Widać, że odrobił lekcje i próbuje "grać Desperem", ale różnie mu to wychodzi. To nie jest ten sam poziom co u Dorocińskiego, ale wstydu też nie ma, no może poza fryzurą i jakże złowieszczymi tatuażami np. z napisem "No Risk. No Game. Game Over". Jego partnerzy najczęściej robią za tło i zlewają się w jedno. Zupełnie inaczej było w oryginalnym "Pitbullu", który stworzył genialnych bohaterów jak wspomniany Despero, ale też Metyl, Benek, Nielat, Igor, Barszczyk i Gebels. W "Nowych porządkach" w pełnoprawnej drugoplanowej roli powraca tylko Gebels. Barszczyk pojawia się w dwóch czy trzech scenach, a Igor może na 30 sekund (!). Dystrybutorzy i tak całą trójkę umieścili na plakacie, bo czemu nie. Zagrajmy na sentymentach, przyjdą fani starego "Pitbulla". Tak więc - złapali mnie.

Myślę, że największym wydarzeniem związanym z filmem jest powrót Bogusława Lindy do gangsterskiego kina. Długo na to czekałem. To zdecydowanie mistrz podobnych kreacji i jeden z najlepszych polskich aktorów, którego możliwości rodzime kino przez ostatnie lata nie potrafiło wykorzystać. Tutaj trzeba być wdzięcznym Vedze, że dał nam jeszcze raz szansę podziwiać niewątpliwy talent aktora, który właściwie nie zmienił się od czasów "Sary". Przybyło siwych włosów, ale zawadiacka gęba stworzona do one-linerów ta sama. Babcia, w którego się wciela to szef ekipy gangsterów. Zawsze w dobrze skrojonym garniturze. Z jednej strony mąż i ojciec niepełnosprawnego syna, a z drugiej - bezwzględny przestępca. Zabrakło trochę rozwinięcia jego wątku obyczajowego, ale to pewnie dostaniemy w serialu.

Pewnym zaskoczeniem jest zaś Krzysztof Czeczot w roli Zupy - gangstera z bogatego domu, który zajmuje się haraczami dla sławy i dlatego, bo jest chorym psychopatą. Stworzył naprawdę ciekawą postać, która niestety dostaje za mało czasu na ekranie. Także tutaj - w serialu pewnie będzie więcej. Bo serial powstanie. Stawiam na to piątaka.

Vega nie dość, że jest irytujący ze swoim przerabianiem seriali na filmy, to nie jest też wielkim reżyserem. Ma za to dobry słuch do języka ulicy i pisze niezłe dialogi. Uważa się jednak za geniusza i dlatego sam bierze się za scenariusz, reżyserię i produkcję. Szkoda, bo gdyby oddał swój tekst komuś lepszemu np.  Łukaszowi Palkowskiemu ("Bogowie"), to wszystkim wyszłoby to na dobre. Jeśli już pogodzicie się z tym, że "Pitbull. Nowe porządki", to nie jest sequel "Pitbulla", a całkiem dobra komedia złożona z niezłych scen, które zostały połączone nieco na siłę, to wyjdziecie z kina zadowoleni. Dla Bogusia warto.

promilus
28 stycznia 2016 - 17:17