Jeszcze dobrze nie zdążyłam pozazdrościć siostrze nowego komputera, a już przyjaciółka opowiada mi o nowym cudeńku, które zaprezentowano na trwających targach CES 2012. Firma Razer, jeden z czołowych producentów akcesoriów komputerowych, pochwaliła się swoim Projektem Fiona – pierwszym tabletem dla graczy, w pełni przystosowanym do obecnych na rynku gier komputerowych.
Wygląda ładnie, prawda? A co kryje się w środku?
Sesja… Czas, w którym przeciętny student ma posprzątany pokój, usunięte zbędne pliki z dysków, policzone wszystkie pęknięcia na ścianach, a przede wszystkim – nadrobione zaległości filmowe i serialowe. No właśnie… Filmy i seriale.
Styczeń mogę bez wahania nazwać miesiącem Sherlocka Holmesa. Nie skończyłam jeszcze opłakiwać, wraz z kilkumilionowym fandomem, końca drugiej serii serialu BBC Sherlock, a już pognałam do kina na nowy film Guya Ritchiego. Nie będę bawiła się w pojedyncze recenzje, których w sieci są miliony, ale zbieżność czasu i tematu sama narzuca porównania obu ekranizacji powieści sir Artura Conana Doyle’a. Jako, że jestem pod dużym wrażeniem zarówno brytyjskiego serialu jak i filmu Sherlock Holmes: Gra Cieni, pozwolę sobie pozadręczać was w najbliższym czasie rozkładaniem na części pierwsze obu wizji, cofając się przy tym zarówno do pierwszej serii Sherlocka jak i poprzedniego filmu z amerykańską wersją detektywa.
Pierwsza w życiu sesja na studiach ostudziła ostatnio moje zapędy do gier. Zdążyłam jednak(w ramach prezentu świątecznego) zainwestować i pograć w Saints Row: The Third – chyba najbardziej nieprawdopodobną, pogiętą i zaskakującą pozycję 2011r.
Może przesadziłam trochę w poprzednim zdaniu, ale kiedy w wakacje zobaczyłam artykuł zapowiadający trzecią część przygód Świętych z Trzeciej Ulicy, wiedziałam, że w to zagram. Błagam, laska na ilustracji bije wielkiego kolesia olbrzymim, fioletowym dildo! Kto to wymyślił?! A to był dopiero początek.
Na samym początku, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga, Czarny namówił mnie, żebym zarejestrowała się na Steamie. Zachęcona obietnicą fajnych promocji założyłam konto i o nim zapomniałam. Pewnego dnia, przy uruchamianiu komputera, Steam otworzył mi się automatycznie, obwieszczając, że przez dwa najbliższe dni mam dostęp do gry Sanctum. Pierwsze słyszałam. Postanowiłam więc empirycznie przekonać się o czym mowa.
Sanctum jest proste jak budowa cepa – z jednego końca mapy atakują obcy, na drugim znajduje się tytułowe źródło mocy, a naszym zadaniem jest uniemożliwić napastnikom dostanie się do niego. Uproszczenia idą dalej – obcy nie należą do wybitnie inteligentnych, więc ich jedyną umiejętnością jest uparte parcie naprzód wyznaczoną ścieżką. Jakby tego było mało, możemy ich trasę zmieniać poprzez ustawiania różnych wieżyczek strzelniczych, mat zwalniających i innych pułapek, które pomogą nam się z nimi rozprawić. Ba, więcej! Ich słabe punkty opisane są w kompletnej, dostępnej od samego początku encyklopedii, a gracz sam decyduje kiedy nastąpi kolejny atak. Po takim wstępie można uznać, że gra jest całkowicie bez sensu, jednak byłoby to dużym błędem.
Będąc lamą, odkrywam wiele rzeczy, które są dla mnie nowe i zaskakujące, jednak w czasie ostatniego Coperniconu miałam okazję przyjrzeć się ciekawemu tworowi, który może zainteresować również osoby bardziej obeznane z techniką i grami. Panie i panowie, przedstawiam 1812: Serce Zimy!
Czym jest Serce Zimy? Na to pytanie ciężko odpowiedzieć, sami twórcy określają swoje dziełko jako „interaktywną opowieść audio”. I jest to w sumie najbliższe prawdy, bo gra jest czymś w rodzaju audiobooka, w którym gracz może dokonywać wyboru w pewnych momentach opowieści. Przeznaczona jest głównie na przenośny sprzęt typu iPad, iPhone czy inne smartfony.
Od autorki: Poniższa recenzja była już publikowana na blogu Czarnego, teraz publikuję ją jako mój debiut na autorskim blogu.
Świat gier komputerowych – przestrzeń dostępna dla „wybranych”, którzy z jednakową łatwością grają w GTA, Call of Duty czy w kolejną odsłonę FIFY. W swoich recenzjach wszystkie nowości porównują z częściami wydanymi jeszcze przed ich urodzeniem, stosując przy tym słownictwo i skróty nieznane zwykłym śmiertelnikom.
Co więc w tym świecie robi lama, w mojej skromnej osobie?
Patrzy swym okiem świeżaka, przywykłym jedynie do Simsów i pasjansa, łączy się w bólu z wszystkimi dziewczynami nerdów, które chciałyby wiedzieć, o czym rozmawiają ich faceci.
I recenzuje gry w sposób zrozumiały dla każdej lamy.
Na samym początku mojej przygody z „prawdziwymi grami” zostałam rzucona na głęboką wodę, bowiem w moje lamie raciczki wpadł Warhammer 40 000: Space Marine.
Co za przerwa!
Początkowy zapał do prowadzenia bloga został zduszony przez moją nieumiejętność organizacji czasu, a ostatnio także przez problemy z Internetem. Niemniej, postanowiłam spróbować zapanować nad otaczającym mnie chaosem poprzez listy „rzeczy do zrobienia na dziś”. Jednym z punktów była notka na temat gry Scott Pilgrim vs. The World: The Game.
Nie będę ukrywać – piszę o tej grze głównie dlatego, że jestem fanką filmu i komiksów o Scottcie, więc moja opinia jest stronnicza i mało obiektywna. Chociaż spotkałam się ze stwierdzeniem, że fani więcej wymagają.