Nie będę udawał, że jestem największym fanem Pokemonów na świecie. Wydałem łącznie kilka tysięcy na gry, karty, zabawki i podobne drobne bajerki, oglądałem serial telewizyjny i byłam na premierze pierwszego filmu kinowego. Nawet miałem okazję wbić do kafejki Pokemon w Tokio. Jednak do największych szaleńców sporo mi brakuje. Dlatego Pokemon Quest to nie gierka dla mnie.
Przez ostatnie kilka dni w pocie czoła przebijałem się przez kolejne plansze by podzielić się swoją opinią na temat kolejnej gry Free to Start jaką oferuje nam Nintendo. Tytuł jest obecnie dostępny na Nintendo Switch ale za jakiś czas ma pojawić się na urządzeniach mobilnych z androidem i iOS.
Pokemon Quest to przykład na to jak prosty patent z zabawą w łapanie, trenowanie i posyłanie na bój potworów może zostać wykonany w najgorszy sposób. Gra posiada wiele elementów charakterystycznych dla oryginalnych gier o pokemonach. Różnica tutaj jest to, ze każdy element zabawy służy do tego by doprowadzić nas do frustracji i zachęcić do wydania kilku drobniaków na ułatwienie życia. Quest to zdecydowanie gra Free to Start bo po pierwszych kilkunastu minutach gry wszystkie patenty Free to Play wychylają się zza krzaków i wyciągają ręce po monetki.
Zanim zacznę przynudzać o tym wszystkim pierw kilka słów na temat samej rozgrywki. Gra polega na wysyłaniu na misje drużyny składającej się z trzech pokemonów. Każda plansza to seria walk z innymi potworkami zakończona starciem z bossem. My nie sterujemy naszą ekipą i jedyne co możemy zrobić to odpalać ataki specjalne stworków lub wydawać im rozkaz do rozproszenia się. W teorii mamy więc odrobinę taktyki i możliwość wpływu na przebieg misji. Prawda jest jednak taka, że nasza rola jest bardzo mocno ograniczona i szybko okaże się, ze wybór opcji automatycznego „sterowania” pokemonami i odłożenie konsoli na dwie minuty jest znacznie bardziej produktywną opcją. Tak naprawdę kluczem do całej zabawy jest dobieranie odpowiednich stworków do odpowiednich plansz. Wynika to z tego, ze różne bestie mają słabości i mocne strony, które możemy wykorzystać. W praktyce sprowadza się to do informacji o tym jaki typ pokemonów będzie mocny w danym terenie.
Drugą częścią zabawy jest zdobywanie nowych przyjaciół do posyłania na pole bitwy. Robimy to za pomocą trywialnego systemu gotowania, gdzie z kilku składników przyrządzamy różne potrawy. Odpowiednia kombinacja gwarantuje nam pokemona danego typu. Przyrządzenie posiłku zajmuje określona ilość czasu i wymaga od nas konkretnej ilości owoców i grzybów zdobywanych podczas misji. Łatwo domyśleć się jak takie elementy zostaną wykorzystane w grze typu F2P.
Kolejnym genialnym pomysłem jest system rozwoju ekipy, która posyłamy na misję. Pokemony zdobywają doświadczenie i levelują. Mechanizm ten służy jednak w głównej mierze po to by co kilka lub kilkanaście poziomów odblokować nowy slot na magiczny kamyczek zwiększający siłę ataku lub liczbę punktów życia. Zabawa kręci się więc wokół tych kamyków a nie samych poke-stworków. Siła, punkty życia i poziom potworka są razem zliczone i prezentują jego moc. Suma tych czynników decyduje o sile naszej drużyny. Każdy poziom ma określone wymaganie tego jak silna powinna być nasza ekipa by go zaliczyć. Wymaganie rośnie bardzo szybko podczas gdy moc naszej ekipy wzrasta w stosunkowo wolnym tempie.
Tutaj wpada element grindu. Musimy powtarzać te same plansze z nadzieją na zdobycie jakiegoś lepszego kamyka lub odblokowania kolejnego slotu w naszym pokemonie. Dodatkowo powtarzamy plansze by ugotować nasz posiłek liczą na to, ze do naszej ekipy wpadnie jakiś silny stworek. Grindowanie zabrało mi 90% czasu spędzonego z tym tytułem. Aaaa zapomniałem wspomnieć jednym bajerku. Mamy limit energii, która odnawia się co 30 minut. Oznacza to, że nasza jednorazowa sesja z gra będzie trwać jakieś 10 -15 minut. Potem albo czekamy godziny albo wydajemy pokedolary na odnowienie energii.
Nie wiem czy jest sens tłumaczyć jak te wszystkie elementy współgrają ze sobą. Mamy limit energii, możliwość zakupienia ulepszaczy gry, specjalne pakiety do kupienia w sklepiku Nintendo, olbrzymią losowość przy ekwipunku i bardzo dziwnie rozłożony poziom trudności. Innymi słowy sto sposobów na to jak wyciągnąć z nas kasę. Jest to ewidentne na praktycznie każdym kroku i rujnuje jakikolwiek sens zabawy. Rozumiem, że monetyzacja produkcji free to play ma sens. Gramy za darmo więc musimy liczyć się z tym, że twórcy szukają innego sposobu zarobienia na nas. Nienawidzę jednak produkcji, które zostały stworzone tylko po to by wyciągać z graczy kasę. W Pokemon Quest nie ma żadnej gry jest tylko możliwość wydawania kasy za oglądanie pierdół na ekranie.
To za co muszę pochwalić grę to oprawa graficzna. Tym razem wszystkie stworki mają kształt sześcianu co nadaje produkcji słodkiego, dziecinnego klimatu. Domyślam się, że masa bobasów (i mega fanów serii) rzuci się na zabawki z tak rozkoszną wersją pokemonów.
Pokemon Quest to koszmarny free to play wraz z prawie wszystkimi najgorszymi elementami przeklętego gatunku nastawionego na wieloryby. Przy produkcji można spędzić kilka godzin jeśli komuś nie przeszkadza okropny grind i praktycznie zero gameplayu. Innymi słowy nie warto się tym interesować. Jednak z jakiegoś durnego powodu ja spędziłem przy tym tytule zdecydowanie zbyt dużo czasu. Może w kodzie gry ukryte są jakieś hipnotyzujące linijki?