Fani strasznych filmów od dłuższego czasu mają z czego wybierać. Tylko w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy pojawiły się Uciekaj, To przychodzi po zmroku, netfliksowe Rytuał czy 1922, cudny body-horror The Void, uznany belgijski film Mięso czy hit-nad-hitami - To. Teraz do tego zacnego grona chciałby wejść brytyjski straszak zatytułowany Przebudzenie dusz, którego oryginalny tytuł jest dużo bardziej dosłowny - Ghost Stories.
Polski dystrybutor wybrał do promowania filmu ekstremalnie nijaki plakat, na którym obiecuje, że to "najlepszy horror od lat" i "10/10". Seria plakatów brytyjskich robi dużo lepsze wrażenie bez uciekania się do cytatów z recenzji, które - w moim odczuciu - z prawdą się trochę mijają. Przebudzenie dusz to niezwykle solidny film z dreszczykiem, ale dosyć daleko mu do statusu arcydzieła.
Andy Nyman i Jeremy Dyson debiutują tą produkcją w roli reżyserów i w tej kategorii jest bardzo dobrze. Szczególnie, że Przebudzenie początkowo było... sztuką teatralną. I podobno niezwykle straszną, co doceniły rzesze widzów. Jeden sukces postanowiono przerobić na drugi, z całkiem niezłym skutkiem. Jeden z twórców obsadził się w głównej roli gościa, który zarabia na życie prowadząc telewizyjny program o demaskowaniu rożnych nadprzyrodzonych zjawisk. Wszystko zmieni się, gdy jego guru, do niedawna zaginiony profesor Cameron, zleci mu zbadanie trzech strasznych spraw, których nie był w stanie obalić. I się zacznie...
Przebudzenie dusz dosyć długo się rozpędza. Atmosfera budowana jest skrupulatnie, ale bez zbędnych fajerwerków. Gdy na ekran znienacka wjeżdża tytuł filmu (to pierwszy jump-scare z wielu) trzeba czekać dobre 20 minut, żeby film zaczął robić się niepokojący. Sercem opowieści są te trzy niesamowite historie - każda to mała nowelka z innym bohaterem, każda lepsza od poprzedniej, wszystkie pozornie nie są ze sobą związane. Szybko jednak okazuje się, że twórcy mają do powiedzenia coś więcej, a subtelnie zostawiane wskazówki pod koniec ładnie wpisują się w całą fabułę filmu.
Można było mieć obawy, że przeniesienie na ekran sztuki oznacza akcję w kilku pomieszczeniach, skromną obsadę i bolesną konieczność wspinania się na wyżyny kreatywności względem straszenia. Tymczasem zrobiono odwrotnie - plenerów i miejscówek jest sporo, wszystkie bardzo ładnie nakręcone, bohaterów też jest więcej niż tylko 4 głównych - poza wspomnianym Nymanem, uwagę zwracają przede wszystkim Alex Lawther (chyba niczyja inna twarz tak pięknie nie wyraża załamania nerwowego) i Martin Freeman mający tu dużo więcej do zrobienia, niż się początkowo wydaje. Z kolei straszenie odbywa się bardzo klasycznie - ciemno, głucho i nastrojowo, z miejscem na kilka bardzo dobrych nagłych "straszaków". Ani jeden moment nie przeraża, ani jeden moment nie wyróżnia się jakoś wyjątkowo. Przebudzenie dusz wszystkie karty stawia na finał, kiedy to poszczególne klocki wpadają na swoje miejsce i ujawniają ukończoną konstrukcję. I nawet jeśli film bardzo chce zaskakiwać, to tak na dobrą sprawę to wszystko już gdzieś było.
Na szczęście powielanie wzorców może okazać bardzo strawne. Przebudzenie dusz to szalenie nastrojowy, "ciarkogenny" film, który przelatuje przez widza bardzo szybko, nie powodując ani znużenia, ani ekstazy. Bawiłem się dobrze, ale to nie jest najlepszy horror od lat. To rzetelnie wykonana robota (zasługująca na bardzo solidne 7/10), którą traktuję jako przystawkę przed lepiej ocenianym horrorem Dziedzictwo. Hereditary. Już za dwa tygodnie.