Narzegracz - Zapłać żeby zobaczyć pełny tytuł - Danteveli - 3 stycznia 2019

Narzegracz - Zapłać, żeby zobaczyć pełny tytuł

Branża gier wideo to jedno wielkie szambo, w którym od czasu do czasu pojawi się jakiś smaczny kąsek. Mniam, pyszniutki torcik wiedeński wykonany przez mistrzów. Tylko czemu kasjer, któremu mam płacić przed podaniem mi produktu wkłada go do toi toia? No i jeszcze „dziennikarze” growi, którzy tak sprawnie kopiują gotowe wiadomości prasowe i wychwalają gierki otrzymane wraz z promocyjnymi ręcznikami, klapkami. Ach jak ja lubię tuby propagandowe i speców… Zaraz, zaraz co ja wypisuję. Mój pierwszy narzegracz w wersji 2k19 miał zająć się czymś poważniejszym niż smęty twitterowego Tomka, którego bolą cztery litery bo Sony nie chce mi, tfu mu podesłać promki z bonusową zdrapką PSN. Tym razem postanowiłem po przynudzać o dziadowskiej praktyce jaką jest wprowadzanie mikrotransakcji do gierek trochę po premierze.

Do napisania tego tekściku zachęcił mnie najnowszy materiał jednego z solidniejszych jutuberów wprost z Australii. Skill Up wstawił materiał pod tytułem „Why I Deleted My (Positive) Call of Duty: Black Ops 4 Review”. W materiale tym twórca tłumaczy, że karygodne praktyki Treyarch i Activision zmusiły go do niecodziennej rekacji w postaci wykasowania pozytywnej recenzji Black Ops IIII. Jest to forma protestu na coraz to bardziej bezczelną praktykę próbowania wyciągania z graczy każdego grosza poprzez mikrotransakcje.

Nie chcę (kolejny raz) przynudzać o lootboxach i innych formach płacenia drobniaków za rzeczy w gierkach bo cała sprawa jest skomplikowana i powinno się o niej dyskutować na serio a nie w tekście, gdzie ktoś pisze o szambie. Ja chcę się skupić na naprawdę bezczelnej praktyce wypluwania gierek bez mikropłatności, żeby zebrać dobre noty i pochwały od recenzentów by za jakiś czas wstawiać do gierki skrzynki, dodatkowe waluty i złom do kupienia za kasę.

W przypadku najnowszego Call of Duty sprawa wygląda tak, że twórcy po raz kolejny poczekali na recki, sprzedaż gry w przeróżnych edycjach i tych którzy zapłacili za season pass. Dobre opinie graczy i recenzentów stały się podstawą do tego by jeszcze więcej osób kupiło grę. Wtedy Treyarch i Activision Blizzard postanowiło uderzyć i wprowadzić do tytułu mikropłatności rodem z gier free to play na telefony. Osobna waluta i masa szmelcu do wyrwania za talary. Pięknie.

Praktyki tego typu stają się coraz popularniejsze. Kiedyś największy konkurent Call of Duty – Battlefield też sięga po podobną taktykę. Tak Battlefiled V, gra której nie udało się dokończyć na premierę. Tytuł wprost z Early Acces, który może w połowie roku dobije do statusu wersji 1.0 będzie miał mikropłatności już w styczniu. Jakby tego było mało ktoś tak zawalił sprawę, z obecnym systemem, że najwięksi zapaleńcy (czyli osoby potencjalnie zainteresowane tytułem) w pewnym momencie przestają otrzymywać monety służące do zakupu szmelcu oferowanego także w ramach mikropłatności. Niedopatrzenie sprawia, że ci co grają najwięcej nie mogą w chwili obecnej zakupić wszystkich bajerków upiększających postacie. Po mojemu sprawa trochę śmierdzi.

Przypadków podobnych zachowań jest cała masa. Od Sea of Thieves po ostatnie Gran Turismo, Fallout 76 czy Battlefront 2 z mikropłatnościami powracającymi jak bumerang. Praktyka przyczajonego tygrysa ukrytego smoka budzie we mnie niepokój. Przyczyną tego strachu przed tym co będzie dalej jest kompletny brak wiary w wielkie korporacje. Te firmy są przykładem na łakomstwo biblijnych proporcji. Oni nie zatrzymają się do momentu kiedy nie wyciągną z graczy ostatniego grosza na wszelkie możliwe sposoby. Cierpią na tym gracze bo dostajemy lipne produkty. Cierpią też twórcy i same gry. No bo zamiast artystycznej wizji czy intrygującego pomysłu dostajemy kopię tego na czym można zarobić najwięcej w najprzeróżniejsze sposoby.

Z perspektywy osoby, która piszę czasem coś o gierkach naprawdę nie podoba mi się celowe wprowadzanie recenzentów i graczy w błąd. Jeśli dana gra ma mieć system mikropłatności powinien być on zaimplementowany od samego początku. Tak by można było ostrzec graczy a także sprawdzić czy wpływa on w negatywny sposób na samą rozgrywkę.

Weźmy na przykład takie Assaisns Creed Odyssey. Spoko gierka, z mikropłatnościami, których jest od groma. Niby norma przy Ubisoft i serii i zabójcach. Jednak tym razem wszystko trochę śmierdzi bo gierka nie została dobrze wyważona. Chyba każdy kto grał zauważy, ze w pewnym momencie system doświadczenia jest problematyczny. Musimy grindować by być na odpowiednio wysokim poziomie by móc wykonywać dalsze misje fabularne. Nie mam problemu z grindowaniem bo od lat gram w gry RPG. Sytuacja staje się jednak podejrzana, kiedy w sklepiku gry możemy nabyć XP boostera ułatwiającego levelowanie. Może to tylko przypadek, że tytuł z XP boosterem robi się w pewnym momencie strasznie meczący i zmusza nas do wykonywania lipnych questów? Ja jednak mam swoje podejrzenia.

Teraz wyobraźmy sobie sytuację, w której trafia w ręce recenzentów, zgrania dobre oceny i rekomendacje. Produkt trafia w ręce graczy i ktoś podkręca kurek poziomu trudności, zmienia prędkość zdobywanego doświadczenia czy inny zabieg tego typu. Dodatkowo pojawia się cały system mikrotransakcji. Ta gra staje się gorsza ale już za późno wpłynąć na jej sprzedaż. Ludzie kupią dany tytuł a część z nich zapłaci za komfort rozgrywki. Ktoś powie, że są na to małe szanse. Ja mam wrażenie, ze podobne rzeczy już się dzieją i za jakiś czas coś podobnego przytrafi się jakiemuś EA, Activision czy Ubisoft.

Gracze zareagują na to ostro. Nic jednak się tak naprawdę nie zmieni. Skąd to wiem? Bo my naprawdę szybko zapominamy o wszystkich aferach tego typu. Na serio kto jeszcze pamięta o wszystkich wpadkach deweloperów z zeszłego roku? A co dopiero kontrowersje z lat wcześniejszych?

Dobra poszło dużo słów na temat czegoś co wydaje się pikusiem przy tym wszystkim co wyprawia się przy gierkach. Ja jednak na serio boję się, że pozwolenie na mikrotransakcje wchodzące z opóźnieniem zostanie wykorzystane przeciwko nam wszystkim.

Może to tylko kolejny wpis nic nieznaczącego frustrata, którego bolą cztery litery? Może narzekanie na takie praktyki to bzdura bo nikomu innemu to nie przeszkadza? Może tak jest. Ja jednak będę miał trochę lepsze samopoczucie, że nie przymykam oczu na coś co jest moim zdaniem problemem. No bo za każdym razem kiedy wyrażamy zgodę na jakąś dziwaczną praktykę wydawców oni idą o krok dalej.

Danteveli
3 stycznia 2019 - 19:04