Należę do pokolenia wypożyczalni kaset VHS. Pamiętam sobotnie wycieczki po filmy na weekend i dylemat co wybrać a co zostawić na drewnianej półce. Człowiek w wyborze zazwyczaj kierował się okładką. Im bardziej wypasiona tym lepszy film. Takie założenie bardzo często okazywało się błędem, ale czasem trafiło się na perełkę, która wysadzała człowieka z bamboszy. Jako osoba wychowana w takiej filmowej kulturze nie mogłem przejść obojętnie obok The Head Hunter. Wypasiona grafika przypominająca mi trochę Dark Souls musi gwarantować genialny film. Na pewno nie będzie do kolejna wpadka, gdzie okładka jest sto razy ciekawsza od tego co pojawi się w filmie. Prawda?
Opis The Head Hunter dokładnie przekazuje nam fabułę produkcji. W kolekcji głów średniowiecznego wojownika brakuje jednego eksponatu – potwora, który zabił jego córkę. Jedno zdanie informuje nas dokładnie o historii jaką będziemy oglądać przez około 70 minut. Chcę w ten sposób przekazać, że od strony fabularnej mamy raczej prostą historię, która koncentruje się na jednej postaci. Ojciec mszczący się za śmierć córki. Ten film to jednak nie średniowieczna wersja Taken czy innych filmów, gdzie Liam Neeson zabija masę ludzi. Mamy tutaj do czynienia z czymś naprawdę nietuzinkowym.
Pierwsze 75% filmu to budowanie nastroju. Mamy jedną scenę z ojcem i córką po czym śledzimy naszego bohatera w jego życiu codziennym. Obserwujemy przygotowanie wojownika do walki z potworami. Widzimy jak bohater szykuje różne mikstury, naprawia pancerz, przygotowuje konia do jazdy i tak dalej. Chwilę później obserwujemy powrót bohatera z głowa bestii w worku. Mamy okazję zobaczyć swego rodzaju rytuał rozprawiania się z głowami potworów i to jakie rany za każdym razem odnosi nasz bohater. Co ciekawe nie obserwujemy bitwy z potworami. Mamy tylko okazję oglądać przygotowanie do walki i rezultaty starcia. Jest to ciekawe rozwiązanie, ale sprawia ono, że film może nużyć. Przez około 45 minut jesteśmy świadkami rutyny przygotowania do kolejnych starć i pogromu jaki po nich pozostaje. Nie ma jednak tutaj żadnej akcji tylko powolne przechadzanie się po chatce wojownika, lasach i wzgórzach.
W trakcie tych sekwencji otrzymujemy odrobinę wiadomości na temat świata, w którym dzieje się akcja The Head Hunter. Bohater przyrządza magiczne mikstury o potężnych leczniczych właściwościach co pozwala na stwierdzenie, że w tej krainie poza potworami mamy też odrobinę magii. Dowiadujemy się także, że nasz bohater pracuje na zlecenie kogoś w pobliskim zamku a w okolicy nie przebywa zbyt wielu ludzi. Te skrawki informacji pozwalają na wyobrażenie sobie świata wyniszczonego obecnością potworów, gdzie ludzie muszą nieustannie walczyć o przetrwanie.
Jakiś ekspert filmoznawca, albo osoby lubiące analizować filmy dostrzega tutaj na pewno wiele poważnych i skomplikowanych wątków. Sam miałem wrażenie jakby pierwsza część filmu pokazywała nam człowieka, który powoli traci chęć do życia i nie ma już powodu by wracać do domu. Wojownik odnosi coraz to poważniejsze rany i zdaje się być w gorszym stanie i nie zwraca uwagi na pewne rzeczy. Zdaje się jakby chęć zemsty na potworze była jedynym powodem jego egzystencji. Pewnie dużo sobie dopowiadam, ale wydawało się tak jakby znaczna część filmu miała nam pokazać mechaniczne życie kogoś, kto nie potrafi poradzić sobie z utratą bliskiej osoby. Bohater wpada w wir pracy i szuka śmierci. Wszystko zmienia się w momencie, gdy powraca potwór odpowiedzialny za śmierć córki bohatera.
Ostatnie kilkanaście minut The Head Hunter to solidna dawka trzymających w napięciu scen rodem z dobrego horroru. W nagrodę za wyczekiwanie na akcję otrzymujemy sekwencje polowania. Nie wiemy jednak kto jest łowcą a kto zwierzyną. Pewne momenty są wręcz klaustrofobiczne i sprawiają, ze czułem się jakbym siedział na pinezkach. Sekwencja podczas której bohater przeciska się przez szczelinę w skale i musi porzucić cześć ekwipunku i zbroję bo ta po prostu się nie mieści w przejściu jest mocniejsza niż większość współczesnych horrorów. Do tego dosyć zaskakujący i odrobinę zabawny finał, który serwuje nam odpowiednią dawkę gore. Po prostu palce lizać.
Mamy do czynienia z niskobudżetowym filmem prawie bez efektów specjalnych. Twórcom udało się solidnie zbudować klimat po części przez to, że wiele rzeczy skrytych jest w mroku lub ujęcia nie pozwalają na szybkie odgadniecie co na nich widzimy. Dzięki temu potwory nie wypadają tragicznie i potrafią wystraszyć. Jednocześnie niektóre sceny wyglądają fenomenalnie i spokojnie nadawałyby się do jakiejś wysokobudżetowej produkcji. W znacznej cześć jest to zasługa miejsc gdzie kręcono ten film. Lokacje wypadają bardzo przekonywująca a ponure lasy świetnie budują klimat.
Na samym początku wspomniałem o Dark Souls. Wiem, że stworzenie filmu bazującego na uniwersum Dark Souls jest niewykonalne. Komiksy noszące nazwę kultowej serii From Software są na to najlepszym dowodem. Najlepszy element gier, czyli atmosfera potęgowana przez fabułę dostarczą w strzępkach jest niezwykle trudne do osiągnięcia. Mam jednak wrażenie, że reżyser i scenarzysta The Head Hunter pokazuje, że przy odrobinie starań da się zbudować coś o odpowiednim klimacie. Nie żebym kiedykolwiek chciał zobaczyć film bazujący na Dark Souls. Gdyby jednak miało się tak stać to wolałbym, żeby stał za tym ktoś taki jak twórca The Head Hunter.
The Head Hunter to prosta historia zrobiona w interesujący sposób. W pewnym sensie jest to bardziej eksperyment z budowaniem nastroju niż typowa produkcja. Jednak ja zostałem wciągnięty do mrocznego i brutalnego świata, gdzie walka z potworami jest codziennością. Mam świadomość, ze nie jest to film dla każdego i wiele osób się wynudzi bo przez większość filmu nic się nie dzieje. Jednak jest tutaj sporo interesujących momentów, sceny wyglądające przepięknie i odrobina horroru na najwyższym poziomie. Warto dać tej produkcji szansę i to nie tylko dlatego, że jak tego nie zrobimy to jakiś olbrzymi wojownik obetnie nam głowę.