Deja vu jest chyba najlepszym określeniem mojego kontaktu z The Caligula Effect 2. Może zabrzmi to głupio, ale nie spodziewałem się, że sequel gry role playing będzie tak poprzedni do części poprzedniej. Jednak czy to źle? W końcu dobrego nigdy za dużo i człowiek z chęcią wsiąkłby na kolejne godziny w swój ulubiony tytuł. Tylko czy The Caligula Effect było na tyle dobre, by usprawiedliwić wtórny sequel?
The Caligula Effect 2 kontynuuje fabułę z poprzedniej gry na zasadzie drugi raz to samo. Ponownie głównym wątkiem jest to, że nasza postać została uwięziona w wirtualnym świecie symulującym życie licealistów. My i cała masa innych osób nie zdajemy sobie świadomości z sytuacji, w której się znajdujemy do momentu pojawienia się elementu zewnętrznego starającego się nas wyzwolić z idealnego świata. Od tego momentu naszą misją staje się zniszczenie fikcji, wydostanie się na zewnątrz i uwolnienie pozostałych. Innymi słowy, mamy tutaj wariację na temat filmu Matrix. Z tym że to Matrix, gdzie już raz doszło do Matrixa i ludzie wiedzą, że takie rzeczy się zdarzają.
W tym świecie wszyscy są nastolatkami i borykają się z typowym życiem japońskiego licealisty. Jednak osoby uwięzione w tej rzeczywistości są w różnym wieku. Dzięki temu poznamy zarówno staruszki jak i dzieciaki, które trafiły do tego świata. Jest to całkiem fajnie wykorzystany przy poznawaniu historii naszych towarzyszy i nadaje fabule unikatowego posmaku.
Inną interesującą kwestią jest to, że The Caligula Effect 2 wykorzystuje bycie sequelem z prawie identyczną fabułą w całkiem ciekawy sposób. Mieszkańcy nowego świata wirtualnego skazani są na powtórkę z rozrywki z pierwszej gry. Jednak część z nich znajduje się drugi raz w takiej samej sytuacji. Dowiadujemy się, ze uwięzienie w rzeczywistości wirtualnej i powiązana z tym śpiączka miały poważne efekty psychologiczne i u niektórych spowodowały zanik mięśni. Oznacza to, że nasz sukces z poprzedniej gry miał też pewne negatywne skutki uboczne. Te tematy oczywiście nie są zbyt rozwinięte, ale i tak fajnie, że pojawia się kontekst i konsekwencje dla tego co się dzieje.
System walki to jeden z największych atutów The Caligula Effect 2. Gra wykorzystuje model z części pierwszej, ale wszystko jest odrobinę usprawnione, odpicowane i rozbudowane o dodatkowe funkcje. Mamy turowe potyczki z elementem akcji w czasie rzeczywistym. Wygląda to tak, że każda z postaci może wykonać trzy akcje podczas danej tury walki. Mamy ataki, „czary” zwiększające nasze moce czy leczące towarzyszów, poruszanie się i odzyskiwanie energii potrzebnej do atakowania. Po zaplanowaniu wszystkich akcji naciskamy przycisk i obserwujemy, co będzie się działo. Otóż ataki i wszystkie manewry wykonywane są naraz. Oznacza to, ze podczas naszego ruchu wróg wykonuje swoje czynności. Postacie się przemieszczają, blokują ciosy, wykonują kontrataki i tak dalej. Daje to spore pole do popisu i sprawia, że samo zaplanowanie prostego naparzania może okazać się bezużyteczne.
W praktyce wykorzystanie wszystkich umiejętności może wyglądać w następujący sposób: Jeden z przeciwników stawia barier blokującą wszystkie ataki w danej turze. My wtedy wykonujemy atak niszczący tę barierę, po czym serwujemy cios wystrzeliwujący wroga w powietrze. Członkowie naszej ekipy wykonują ataki zadające zwiększone obrażenie, kiedy wróg jest w powietrzu i jugglują nim przez kilka sekund. Na koniec jeszcze atak, kiedy przeciwnik jest powalony na ziemi. Efektem tego ataku jest przytrzymanie przeciwnika przez kilka sekund w jednym miejscu, co otwiera go na kolejną serię ciosów. Wszystko to dzięki dobremu planowaniu i wykorzystaniu funkcji ustawienia chwili danego ataku.
Wynika to z tego, ze w grze jest jeszcze system ustawiania kiedy chcemy wykonywać daną akcję. The Caligula Effect 2 przypomina czasami program do montażu filmów wideo. Mamy podgląd tego co będzie działo się w danej turze plus kilka „ścieżek” z akcjami naszych bohaterów. Sami ustawiamy co ma się kiedy wydarzyć. Dzięki temu budujemy kombinacje ataków, a także jesteśmy w stanie odpierać ruchy wroga. Każdy atak ma współczynnik siły i obrony pozwalający na to, by przerwać jakaś inną akcję. Dzięki temu możemy zniwelować akcję wroga lub też stracić swoją szansę, bo współczynnik obrony naszego ataku jest niższy od siły ciosu wroga wyprowadzanego w tym samym czasie. Z początku wszystko to może wydawać się zagmatwane. Gra nie tłumaczy nam wszystkich systemów w najlepszy sposób. Jednak po jakichś 2 godzinach zabawy powinniśmy znać wszystkie sekrety systemu.
Recenzowany tytuł względem opcji taktycznych przebija większość tytułów JRPG, jakie pojawiły się na rynku. Tworzenie kombinacji ataków wykorzystujących umiejętności wszystkich członków ekipy jest niezwykle satysfakcjonujące. Kiedy po dobrze zaplanowanym ciągu akcji na ekranie wyskakuje fioletowe 60 hit combo jesteśmy dumni ze swoich taktycznych umiejętności. Do tego odpowiednie wykorzystanie możliwości poruszania się po polu bitwy pozwala na unikanie ciosów wroga. Wymóg odzyskiwania energii niezbędnej do działania sprawia, że nawalanie najsilniejszymi atakami bez opamiętania nie jest najlepszą strategią. W zamyśle system walki ma niezwykłą głębię, która wynosi The Caligula Effect 2 na wyżyny gatunku.
Pewne aspekty te gry wypadają naprawdę dobrze. Interesujący system walki wysuwa się tutaj na pierwszy plan. Dawno nie grałem w tytuł JRPG z tak rozbudowanym systemem pozwalającym nam na planowanie skomplikowanych kombinacji ataków. Tylko co z tego, że oddano w nasze ręce sporo możliwości jeżeli nie ma po co z nich korzystać? Opcji jest po prostu zbyt dużo i część z nich jest zbyt potężna. Na poziomie trudności normal, gra przechodzi się praktycznie sama. Nie ma potrzeby na korzystanie z rozbudowanych ataków, a tym bardziej nie trzeba myśleć strategicznie i kontrować ruchy wroga. Większość przeciwników pada jeszcze w pierwszej turze walki. To prowadzi do sytuacji, w której rozbudowany system z masą opcji staje się przeszkodą. No bo stracie, które powinno zająć sekundę, jest rozciągnięte przez czas zmarnowany na grzebanie w menu. Najgorzej wypada to pod koniec gry, kiedy musimy łazić w jedną i drugą po kolejnym nudnym labiryncie naszpikowanym słabymi wrogami. Miałem dosyć i byłem zmęczony powolnym tempem walk. Na wyższych poziomach trudności może być lepiej pod względem starć z bossami. Jednak pojedynki z niekończącymi się falami zwykłych wrogów będą nużyć na każdym poziomie trudności.
Podobnie wypada kwestia postaci. Drugoplanowych postaci jest tutaj cała masa i ich historie są niezłe i w miarę realistyczne. Czasem błahostki a czasem naprawdę poważna sprawy, które sprawiają, że dana osoba czuje się niepewnie i jest zagubiona. Sporo z nich to powtórka z rozrywki z części pierwszej, ale są też takie sprytnie wykorzystujące to, ze The Caligula Effect 2 dzieje się po Overdose i ludzie już raz doświadczyli wirtualnego więzienia. Historie te jednak są gdzieś obok głównej fabuły. Zamiast zaimplementować je w naturalny sposób, tak by rozwijały się w miarę postępów w grze mamy dwa czy trzy punkty, gdzie wszystko jest na nas zrzucane. To prowadzi do tego, że budowanie więzi pomiędzy bohaterami jest niezwykle naciągane i niewiarygodne. Dalej mamy cały system uczniów, którzy pełnia rolę około 500 mini questów, a także tymczasowych członków naszej ekipy. Połączono to z systemem komunikacji poprzez wiadomości tekstowe. W zamyśle pozwala to stworzyć wrażenie, żyjącego świata i wydłużyć czas rozgrywki. Jednak podczas gry wychodzi, że to są puste elementy. Wysyłanie wiadomości jest kompletnie bezsensowne i pogawędki, w jakie możemy wdać się w ten sposób, wydają okropnie. My zadajemy jakieś pytanie w stylu, jaki jest twój ulubiony kolor, po czym dostajemy odpowiedź. Wygląda to jak wykonywanie ankiety, a nie budowanie relacji z nowymi przyjaciółmi. Dodatkowo te mini questy powtarzają się w nieskończoność i są niezwykle nudne i niepotrzebnie skomplikowane. Naszym zadaniem będzie na przykład rozwiązanie jakiegoś innego zadania postaci, której jeszcze nie poznaliśmy. To sprawia, że większość tych questów musimy odpuścić albo liczyć na łut szczęścia, że trafimy na odpowiednią postać w odpowiednim momencie.
Oprawa graficzna uległa sporej poprawie i o ile całość nie powala na kolana, to nie mamy do czynienia z grą z PS Vita z podbitą rozdziałką. Twórcy wykorzystali większą moc PlayStation 4 i lokacje są bardziej rozbudowane. Areny walki też wyglądają stylowo i mają fajny klimat. Nie jest, to może poziom ostatniej Persony, gdzie z ekranu sączył się styl, ale The Caligula Effect 2 dostarcza coś fajnego wizualnie.
The Caligula Effect 2 to taka powtórka z rozgrywki. W gruncie rzeczy mówimy o bezpiecznym sequelu, który nie poszedł zbytnio na przód względem poprzedniej części. Poza lepszą oprawą graficzną nie uświadczymy tutaj gigantycznych zmian. Z jednej strony to może dobrze, bo oryginał był dosyć pomysłowy i wyróżniał się spośród innych JRPG. Z drugiej strony liczyłem na poprawę tych sfer, gdzie można by grę ulepszyć i uczynić bardziej interesującą. Tak się niestety nie stało. Otrzymujemy nietuzinkowy tytuł z masą ciekawych pomysłów. Cały czas gra jest jednak słabsza, niż powinna być. Nie wykorzystano pełnego potencjału tytułu. Bawiłem się jednak przy The Caligula Effect 2 bardzo dobrze. Czyli do trzech razy sztuka?