Jako dzieciak naoglądałem się filmów akcji i produkcji kung-fu, czy tam mojego ulubionego kina kopanego. Byłem pod wrażeniem zdolności aktorów i sztuczek wyprawianych podczas walk. Oczywiście starałem się naśladować te ruchy i wyczyny, skacząc z bratem po tapczanie czy na trzepaku z kolegami. Próbowaliśmy także naśladować łamanie desek i innych bajerów. Okazało się, że oklepywanie znajdowanych gdzieś kamieni tak by pękały, nie jest proste. Czyli pozostaje mi granie w Slap the Rocks.
Slap the Rocks to kolejne gra indie wydana na konsole przez EastAsiaSoft. Moja historia z grami wydawanymi przez nich jest dosyć kolorowa i raz trafi się perełka, a innym razem zawód. Ogólnie jednak nie narzekam i ciągle sprawdzam ich tytuły. Nie chodzi mi wyłącznie o pucharki, osiągnięcia itd.
W tym wypadku mowa o grze logicznej z widokiem z góry, gdzie mamy do pokonania 30 poziomów. Slap the Rocks opiera się na popychaniu kamieni w odpowiednie miejsce, by móc zaliczyć daną planszę. Nie ma tu specjalnie więcej wariacji i kolejnych pomysłów. Cała gra opiera się na tej jednej sztuczce i robi to w miarę dobrze.
Swoim wyglądem Slap the Rocks przypomina mi coś pomiędzy grami z Game Boy Advance a produkcjami z programów takich jak RPG Maker. Prosta stylistyka retor z całkiem przyjemnymi postaciami i raczej minimalnym designem. Niby nic specjalnego, ale pasuje to zaskakująco dobrze do rozgrywki zaprezentowanej w tym tytule.
Mam sporo nostalgii do starych gier na NESa/Pegasusa, gdzie grafika była podobna do tego tytułu. Na dokładkę tamte gry były bardzo podobne poziomem skomplikowania i rozbudowania do tego, co oferuje Slap the Rocks. Słabość do tych starych gier sprawia, że odszedłem od tego tytułu wydanego na PlayStation 5 całkiem zadowolony. Nie jest to nic, co będę pamiętał za miesiąc lub polecał znajomym, ale mogło być znacznie gorzej.
Slap the Rocks to jeden z solidnych średniaków z segmentu gier niezależnych. Gra nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak Divination czy Seduction: A Monk’s Fate wydawane również przez EastAsiaSoft, ale i tak bawiłem się całkiem dobrze. Mam wrażenie, że to z tych pozycji działających dobrze jako chwilowy umilacz pomiędzy większymi produkcjami.