Tytuły indie mają olbrzymi potencjał, jeśli chodzi o grozę. Dobry pomysł jest znacznie więcej wart niż worek złota, co dosadnie udowodnił przypadek Resident Evil 6. Dlatego staram się dawać szansę mniejszym tytułom. Czasem trafi się perełka. Innym razem kasztan pokroju Quintus and the Absent Truth.
Quintus and the Absent Truth rozpoczyna się dosyć niewinnie. Nasz bohater zostaje obudzony ze snu przez swoją mysz. Mamy urodziny córeczki i szykuje się mała impreza. Problemem jest to, że dziewczynki nie ma nigdzie w domu. Tak zaczyna się nasza niezwykle dziwna przygoda z duchami, diabłami, morderstwami i wytwórniami muzycznymi w tle.
Historia jest niezwykle głupiutka i z kilkoma zaskakująco słabymi twistami. Ma to swoje plus, bo nieźle się ubawiłem słuchający tych dyrdymałów, plus podreperowałem sobie opinię o własnych wypocinach.
Mamy do czynienia z pierwszoosobową gra przygodową. Całość Quintus and the Absent Truth to prawie takie budżetowe Gone Home. Chodzimy po kilku małych lokacjach, chłonąc fabułę i rozwiązując pseudo zagadki. Tytułowi bliżej do symulatora chodzenia niż gry przygodowej. Chyba największym wyzwaniem są jedne puzzle muzyczne pojawiające się gdzieś w połowie zabawy. Reszta wyzwań sprowadza się do błąkania w poszukiwaniu kluczy albo chodzenia przed siebie i słuchania voice actingu nagrywanego u mnie w domu na moim zabawkowym mikrofonie.
Bo jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, to jest bardzo amatorsko. Całość brzmi koszmarnie i wygląda jak sklejka darmowych assetów z Unity, na którą nałożono obrzydliwy filtr z w stylu komiksów, jakie pojawiają się w apkach na telefonach. Momentami całość wygląda jak coś ne skończonego i nie mam pewności czy to celowe zagranie, czy ktoś przeoczył trochę tekstur i elementów, które powinny być w grze.
Quintus and the Absent Truth jest swego rodzaju doświadczeniem. Nie chodzi mi o to, że gra jest wybitna czy staje się unikatowym przeżyciem. To bardziej jakaś symulacja gorączki z absurdalną fabułą, koszmarnym wykonaniem i elementami, które zaskakują. W pewnym momencie gry po prostu nic nie widziałem na ekranie i nie byłem pewny czy to bug, nawalił mi telewizor czy to celowa zagrywka twórców. Do dzisiaj nie mam pojęcia, co się stało i jakim cudem skończyłem ten tytuł.
Siadałem przed konsolą, licząc, że Quintus and the Absent Truth będzie interesującym straszakiem lub gra przygodową z elementami horroru. Momentami tytuł ociera się o coś interesującego. Całość jednak jest tak absurdalnie napisana, tak tragicznie opowiedziana i koszmarnie stworzona, że nie wiadomo czy to nie skecz. Przyznam, jednak że gra zapada w pamięć, a to już coś.