Recenzja The Legend of Heroes: Trails in the Sky Second Chapter - Danteveli - 7 listopada 2015

Recenzja The Legend of Heroes: Trails in the Sky Second Chapter

Danteveli ocenia: The Legend of Heroes: Trails in the Sky Second Chapter
85

Pierwszy rozdział The Legend of Heroes: Trails in the Sky to jeden z tytułów, w które powinien zagrać każdy fan gier JRPG. Produkcja ta oczarowała graczy wspaniałym światem z naprawdę interesującymi postaciami i klimatem wprost z klasyków gatunku. Dlatego też cztery lata czekania na kontynuację przygód bohaterów były prawdziwą męczarnią. Teraz najważniejszą kwestią pozostaje to czy drugi rozdział Trails in the Sky wart był wyczekiwania?

Przydługawy tytuł The Legend of Heroes: Trails in the Sky Second Chapter wprost informuje nas, że mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją wcześniejszej gry. Produkcja zaczyna się od zniknięcia zaniknięcia jednego z głównych bohaterów pierwszego rozdziału. Estelle w która to wcielamy się w tym tytule wyrusza na wyprawę w poszukiwaniu kompana. Oczywiście to jest jedynie początkiem do znacznie większej przygody w tle której jest olbrzymi konflikt i masa sekretów. W fabule tego tytułu nie ma nic nadzwyczajnie odkrywczego ale nie ma w tym nic złego. Otrzymujemy grupę postaci o różnych motywacjach i celach, które wpisują się w klasykę gatunku. Ja z zainteresowaniem przyglądałem się rozwojowi wydarzeń w Second Chapter. Jasne że często wiedziałem co się stanie i jaki twist zostanie nam przedstawiony. To jednak nie przeszkadzało w delektowaniu się tą produkcja. Jest to efekt uroku którego jest w tej produkcji masa.

 

Cechą wyróżniająca tą produkcję spośród wielu podobnych gier jest nacisk na fabułę. Scenki z dialogami i codziennymi sytuacjami naszych bohaterów zajmują prawie tyle samo czasu ile bitwy. Mogłoby się wydawać, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Przecież większość produkcji JRPG oferuję masę przerywników. Trails in the Sky jest jednak pod tym względem na kompletnie innym poziomie. Element ten po części odpowiada za urok całej produkcji. Mamy okazję na lepsze spojrzenie na świat w którym przyszło żyć naszym bohaterom i dostajemy trochę głębszą historię. Niestety dla osób nastawionych bardziej na walki i eksplorację może być to poważna wada tej produkcji. O ile takie Final Fantasy oferuje zazwyczaj scenki przerywnikowe wywołujące opad szczeny tak tutaj wszystko sprowadza się do gadania. Wiąże się z tym oglądanie raczej statycznych ekranów i obrazków z grymasami naszych bohaterów. Drugim „problemem” gry jest to, że jest to część druga całości. Osoby nie zaznajomione z oryginałem będą zagubione. Masa powracających postaci nie zostaje nam przedstawiona i mamy wiele odwołań do wydarzeń z pierwszej gry. Do tego mamy całkiem rozbudowany świat pełen własnej terminologii która to jest nieustanie używana. Nie oznacza to, że nie da się grać w ten tytuł. Na pewno jest to trochę utrudnione. Zwłaszcza w przypadku produkcji serwującej nam masę ekspozycji i długie, przegadane scenki fabularne.

Interesującym elementem Trails in the Sky jest zastosowany w grze system walki. Mamy tutaj do czynienia z czymś pomiędzy klasycznymi turowymi grami RPG jak starusieńkie Final Fantasy a grami SRPG w stylu cyklu Disgaea czy chociażby Final Fantasy Tactics. W trakcie starć z wrogiem przenosimy się na osobny skrawek mapy. Podczas naszej tury mamy możliwość poruszenia się, wykonania ataku, skorzystania ze specjalnych umiejętności, ataków zespołowych itp. Jeśli nie chcemy sami przemieszczać naszej postaci to wystarczy wybrać wroga, którego chcemy zaatakować i nasz bohater automatycznie przeniesie się na dogodną pozycję (o ile potwór jest w zasięgu punktów ruchu). Ma to znaczenie głównie ze względu na to, że ataki są w stanie przesunąć postacie o kilka pól. Pozwala to na eksperymentowanie ze strategiami pozwalającymi na popchniecie wroga na taką odległość by nie mógł on nas zaatakować podczas swojej tury. System ten nie jest oczywiście tak rozbudowany jak w grach SRPG ale dodaje więcej możliwości do klasycznej formuły turowych gier role playing. Obok tego elementu mamy także, wariację gry na temat systemu magii. W świecie The Legend of Heroes: Trails in the Sky odpowiednikiem czarów są specjalne umiejętności jakie dostarczają postaciom pewne kamienie. Pozwalają one na wykonywanie ataków elementami takimi jak ogień, woda czy powietrze. Dają także możliwości lecznicze i poprawiające obronność czy siłę ataku. Kamienie te układa się na specjalnych przedmiotach umożliwiających na odblokowanie kolejnych umiejętności. Pozwala to na tworzenie kombinacji które uważamy za najskuteczniejsze. Obok zwykłych ataków i magii mamy jeszcze specjalne techniki. Możemy z nich korzystać poprzez zdobywanie punktów przyznawanych za atakowanie wrogów. Pozwalają one na wykonywanie grupowych ataków a także specjale gdzie oglądamy kombinację rodem z Mortal Kombat. Starcia potrafią być stosunkowo długie. Nigdy nie czułem się jednak znudzony i zniechęcony do dalszej gry co uznaję za olbrzymi pozytyw tej produkcji. Takie Mugen Souls w które niedawno grałem aż mnie odrzucało monotonnymi walkami.

 

Kiedy spojrzymy na The Legend of Heroes: Trails in the Sky Second Chapter widzimy obraz czegoś co nie mogło powstać w 2015 roku. Patrząc na ten tytuł z perspektywy dzisiejszych standardów nie można by powiedzieć o nim praktycznie nic dobrego. Oprawa graficzna produkcji ledwo co wpasowuje się pomiędzy gry na telefony od firm takich jak Kemco. Po części wynika to z tego, że pierwotna japońska premiera Secon Chapter odbyła się prawie 10 lat temu. Żeby to trochę lepiej zobrazować powiem, że tytuł ten pojawił się mniej więcej w rok po wydaniu ostatniej gry na PlayStation. Mamy więc do czynienia z prawie 10 letnią grą, która z niezłym opóźnieniem trafiła na zachód. Kilka powyższych zdań brzmi jak próba usprawiedliwienia wyglądu tej produkcji. Obrazuje to jednak sytuację Trails in the Sky. Dzięki temu gra ma naprawdę niepowtarzalny urok i przypomina mi tytuły, w które grałem lata temu. Trójwymiarowe modele postaci, które wyglądają trochę jak chibi wersje bohaterów prezentują się naprawdę fajnie jeśli zapomnimy o tym, że graficznie jest to produkcja na poziomie PlayStation Portable. W każdym razie osoby, które 20 lat temu grywały w JRPG powinny być zadowolone z nostalgicznego stylu tej gry. Pozostali otrzymują coś co może z początku szokować ale idzie się do tego przyzwyczaić.

Oprawa audio tej produkcji to coś naprawdę wyjątkowego. Z jednej strony mamy typowe dla gier RPG epickie melodie. Obok tego kawałki w jazzowym stylu i inne muzyczki, które nigdy by mi się nie skojarzyły z tym gatunkiem gier. Mieszanka ta jest zaskakująco dobra i dzięki niej Trials in the Sky nie popada w rutynę. Mimo tej różnorodności oprawie dźwiękowej towarzyszy retro nastrój. Dzieję się to głównie za sprawą tego, że gra brzmi tak jak wspominam sobie tytuły z PSX i (w mniejszym stopniu) SNESa. Chodzi tutaj głównie o dźwięki wyskakujących okienek z tekstami i inne tego typu bajery.

 

The Legend of Heroes: Trails in the Sky Second Chapter to tytuł pełen uroku. Gra przywodzi mi na myśl starsze produkcje, w które zagrywałem się na SNESie i pierwszym PlayStation. Nie chodzi tu tylko o wygląd produkcji ale i uczucie jakie się ma podczas rozgrywki. Między innymi z tego powodu przekonany jestem, że mało kto sięgnie po tą produkcję. Grupa zainteresowanych zostaje niemiłosiernie zawężona przez fakt, że mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją, drugim rozdziałem opowiadanej historii. Prawdopodobnie nikt kto nie zagrał w część pierwszą nie pomyśli o przetestowaniu Second Chapter. Wielka szkoda bo ta trochę do bólu oldschoolowa gierka jest przykładem tego co chciałbym widzieć częściej na komputerach i konsolach. Produkt z prawdziwą duszą, który potrafi oczarować gracza i dostarczyć mu masę solidnej rozgrywki bez fajerwerków graficznych.

Danteveli
7 listopada 2015 - 13:53