Publikowanie niekompletnych gier staje się powoli standardem w naszej branży. Jednak obok „jaj” jakie robi sobie z graczy Ubisoft, czy zakończeń gier w formie DLC, są też produkcje tzw. epizodyczne. Za mniejsze pieniądze dostajemy fragment gry i jeśli przypadnie nam on do gustu, to możemy poznać resztę historii opłacając, kolejną jej część. Jak się domyślacie, Life is Strange, jest jednym z przedstawicieli tego typu gier. Tylko czy warto dowiedzieć się dlaczego „życie jest dziwne”?
Po prawie roku od premiery Life is Strange postanowiłem wyruszyć na drugą przygodę z tym tytułem. Jest to dobry pretekst do opublikowania czegoś na temat jednej z moich ulubionych produkcji z roku 2015.
W Life is Strange wcielamy się w Max, 18-letnią dziewczynę, która jest uczennicą Akademii Blackwell. Bohaterka fascynuje się fotografią, i to właśnie na zajęciach o tej tematyce zobaczymy ją na początku dwugodzinnej przygody pierwszego epizodu gry. Max, w naprawdę dziwnych okolicznościach zdobywa moc podróży w czasie, którą to zaczyna szybko wykorzystywać dla swoich celów np. by poznać odpowiedź na pytanie zadane przez nauczyciela. W taki sposób zaczyna się nasza przygoda w małym miasteczku, w którym zaczyna dziać się coś naprawdę dziwnego. By zbyt wiele nie zdradzać z fabuły, zaznaczę tylko, że w paru momentach miałem skojarzenia z kultowym serialem Twin Peaks. Grupa trochę dziwnych postaci wydających się skrywać tajemnice, zaginiona dziewczyna i jakieś „nadchodzące zagrożenie”. W każdym razie, pierwszy odcinek tej pięcioczęściowej historii zapoznaje nas z pierwszo i drugoplanowymi postaciami oraz pozostawia nas z masą pytań. Pytań dotyczących tego, w jakim kierunku podąży fabuła i co konkretnie będzie dalej. Obok Max, pierwsze skrzypce wydaje się grać Chloe, dawna przyjaciółka głównej bohaterki, z którą to przestaliśmy się kontaktować kilka lat temu. Gdybym miał obstawiać, to wydaje mi się, że na tym duecie skupiona będzie uwaga wszystkich odcinków serii.
Trudno mi w tej chwili dłużej dywagować nad fabułą tej pozycji. Powiem tylko tyle, że historia wydaje się mieć solidne fundamenty, a postacie są w gruncie rzeczy interesujące. Chociaż są to, przynajmniej na pierwszy rzut oka, stereotypy. Cicha dziewczyna, głośne i bogate laski trzymające się razem i gnębiące innych, szkolny gwiazdor oraz „alternatywna dziewczyna” z niebieskimi włosami. Nie przeszkadza mi to, ale też nie przypomina zbytnio moich doświadczeń z okresu edukacji.
Wydaje się, że w odbiorze gry przez gracza, spore znaczenie będzie miał właśnie ten szkolny klimat, jak również to, jak bardzo jesteśmy tolerancyjni w stosunku do subkultur. Max, nie należy do popularnych osób i jest raczej przedstawicielką sceny indie i hispterskich klimatów, co zostaje jej też wypomniane w samej grze, gdy do robienia fotek używa, zamiast telefonu, Polaroida.
W aspekcie fabuły i dialogów, jest coś do czego muszę się przyczepić. Nigdy nie miałem nadnaturalnych zdolności, ale Max jest bardzo spokojna, gdy okazuje się, że może cofać czas. Ja poświęciłbym trochę więcej, niż dwie sekundy, na zastanowienie się dlaczego mogę manipulować czasem i dlaczego cała ta nowa sytuacja przypomina nieco „dzień świstaka”. Do tego dialogi w grze, wahają się swoim poziomem, od dobrych do nieznośnie złych. Do tych drugich należy moment, w którym bohaterka twierdzi, iż Final Fantasy Spirits Within było dobrym filmem. Może i dałoby się to znieść, gdyby nie to, że Square Enix odpowiedzialne jest zarówno za tę produkcję, jak i za Life is Strange. Do tego odzywki postaci wydają się ostro naciągane. Sam nie jestem już nastolatkiem, ale mam wrażenie, że osoby dużo starsze i jeszcze bardziej „oderwane” od szkolnym klimatów, napisały wszystkie linijki tekstu, wypowiadane przez bohaterów. Może to czepialstwo, ale w niektórych momentach, to co słyszałem, wydawało mi się po prostu nienaturalne. Podobnie było z kilkoma sytuacjami, zaprezentowanymi w grze. Dla przykładu, kwestia posiadania broni na terenie szkoły – jakby nie patrzeć, sytuacja dosyć poważna i powinna zakończyć się zdecydowanie „inną” reakcją dorosłych, od tego co zaprezentowano nam w grze. W kraju, gdzie szkoły wyposażone są w wykrywacze metalu, brak reakcji na ucznia posiadającego pistolet wydaje się, co najmniej, dziwny. No chyba, że to jeden z elementów fabuły, który zostanie nam w przyszłości wytłumaczony.
Pod względem mechaniki gameplayu, trudno nie porównać tej gry do produkcji serwowanych nam, ostatnimi czasy, przez Telltale Games. Duży nacisk na dialogi i wybory, które będą miały swoje konsekwencje, jest tym co cechuję Life is Strange. Model znany z The Walking Dead został jednak trochę rozbudowany. Wynika to z zaimplementowania w grze manipulacji czasem. Praktycznie, w każdym momencie możemy się cofnąć i zmienić nasze opcje dialogowe, czy też akcje, które wykonaliśmy. W naszym ekwipunku pozostają jednak zdobyte przedmioty i nie tracimy pozyskanej wiedzy. Dzięki temu, rozwiązujemy zagadki i pozyskujemy nowe opcje dialogowe. Nie możemy jednak dowolnie bawić się z czasem, gdyż jesteśmy ograniczeni do przewijania w danej scenie i po jej opuszczeniu nie możemy zmienić podjętych przez nas decyzji.
Life is Strange przypomina trochę Heavy Rain. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, w kwestii starania się developerów w umiejscowieniu gracza w pseudo żywym świecie. Różne interakcje z otoczeniem mają nas utwierdzić w przekonaniu, że jesteśmy w realnym miejscu, gdzie obok super naturalnych zjawisk i tajemnic, mamy także zwykłe problemy i normalne życie. Może niektórych z was to zszokuje, ale ekipa z Donotnod wydaje się robić to trochę lepiej niż David Cage.
Jeśli ktoś nie lubi gier, nastawionych bardziej w stronę fabuły niż gameplayu, to Life is Strange nie będzie się zbyt różnić, w odbiorze od ostatnich gier Quantic Dream czy Telltale. Cofanie się w czasie, daje szansę na jakieś ciekawe zagadki, ale na chwile obecną nie uświadczymy w grze niczego takiego. Wszystko sprowadza się do wykonania jakiejś akcji, zobaczenia jej rezultatu, cofnięciu się w czasie i wykonania tej samej czynności, w odrobinę inny sposób. Najbardziej skomplikowane puzzle, pierwszego epizodu, sprowadzają się właśnie do tego. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej, bo od strony łamigłówek gra leży, tak samo jak The Walking Dead czy Wolf Among Us.
Wspomnieć należy jeszcze o oprawie audiowizualnej. Pochwalić muszę głosy bohaterów, gdyż wydają się idealnie dopasowane do postaci. Podobnie z muzyka, która bardzo dobrze współgra z tym co widzimy na ekranie oraz świetnie pasuje do charakteru Maxine. To do czego można się przyczepić to kompletny brak synchronizacji między wypowiadanymi kwestiami, a ruchem ust postaci. Przypomina to trochę dubbingowe wersje filmów kung-fu, gdzie dawało to prawdziwie komiczny efekt.
Jeśli chodzi o grafikę, to podoba mi się stylistyka i kolorystyka, ale nie mogę przeboleć tragicznych włosów głównej bohaterki. Przypominają one plastikowy hełm czy inny kask. Trochę szkoda, bo cała reszta ma swój, dość specyficzny, styl. Całość sprawia wrażenie zastosowania pastelowego filtru z Instagrama, lub innej apki do robienia fotek i dzielenia się nimi ze znajomymi. Ba, w końcu nasza bohaterka, interesuje się fotografią!
Pierwszy epizod Life is Strange, spisuje się całkiem dobrze w roli pilota nadchodzącego sezonu. Jestem zainteresowany, tym co się stanie dalej i na pewno dam szansę kolejnym odcinkom. Może jednak nie wybiegajmy zbyt daleko z osądami i nie wróżmy z szklanej kuli. Gra jest po prostu dobra, a jej cena, za 2h zabawy, podobna jest do kosztów, jakie poniesiemy przy wypadzie do kina. Więc, czemu by nie skorzystać?