Lata 80. ubiegłego wieku to dla wielu graczy i twórców gier okres nostalgiczny. Masa kultowych filmów, dziwaczna moda i muzyka, którą artyści lubią obecnie samplować są charakterystycznymi elementami tego okresu. Dzieckiem nostalgii do minionych lat niewątpliwie był Far Cry 3: Blood Dragon. Ten eksperyment Ubisoftu została całkiem dobrze przyjęty przez growy światek. Dlatego nie trzeba było czekać strasznie długo by zobaczyć słowa Blood Dragon w tytule innej gry od tego wydawcy. Tym razem padło na cykl Trials. Czy Trials of the Blood Dragon jest chociaż w połowie tak interesujące jak przygody Rexa Colta?
Trials of the Blood Dragon to kolejna wizyta w uniwersum Blood Dragon. W grze wcielamy się w dójkę bliźniaków – dzieci głównego bohatera poprzedniego tytułu. Dwunastoletnia dziewczynka i chłopczyk pracują dla amerykańskiego rządu i zwalczają komunistów w czwartej wojnie wietnamskiej. Okazuje się, że matka dzieci wyparowała a Rex przybity opiekowaniem się swoim potomstwem nie mógł znieść odpowiedzialności i wyruszył by robić to co potrafi robić najlepiej czyli zabijać komunistów. Niestety amerykański bohater zaginął i jest uznany za zmarłego. Jego dzieci postanawiają jednak kontynuować wolę ojca. Och planem jest stworzenie zamieszania w Wietnamie tak by przywódca wroga musiał zareagować. Dalej czaka nas masa zwrotów akcji i szokujących objawień. Całość opowiedziana jest w formie kreskówki nagranej na kasetę VHS. Przez to co jakiś czas na ekran przebijają się jakieś dziwne obrazy i reklamy produktów. Nie odtaje to zbytnio od klimatem od tego co mieliśmy w Far Cry 3: Blood Dragon. Wydaje mi się jednak że postawiono tutaj większy nacisk na te elementy i co chwile jesteśmy bombardowani jakimiś filmikami i sekwencjami. Nawet w trakcie gry kiedy powinniśmy skupić się na prowadzeniu pojazdu zostajemy zaatakowani przez jakieś dialogi i monologi mające znaczenie dla opowiadanej historii.
Podstawą gameplayu jest dalej jazda na dwukołowcu i balansowanie tak by się nie przewrócić lub nie uderzyć głową w jakiś element otoczenia. Sterowanie wydaje się być bardzo proste bo mamy gałkę analogową służąca do balansowania i przycisk do przyśpieszania i zwalniania. Później dochodzi jeszcze wykorzystanie drugiej gałki analogowej i przycisk akcji ale sterowanie samo w sobie nie jest zbyt skomplikowane. Tym co nastarcza nam trudności jest balansowanie podczas poruszania się po rożnych terenach i wykonywania szalonych skoków i innych akrobacji w powietrzu. Trials of the Blood Dragon ma jeszcze platformówkowe poziomy a także sekcje, gdzie będziemy strzelać do wrogów z karabinu albo wykorzystywać jakieś dziwne umiejętności. Podstawą dla tego wszystkiego pozostaje jednak produkcja 2D o jeździe na jakimś motorku.
Wielką zmianą w stosunku do poprzednich części Trials jest przemodelowanie systemu konkurowania z innymi graczami. To co napędzało inne gry z tego cyklu to wykręcanie jak najlepszych czasów i pobijanie kolejnych rekordów. Tutaj zamiast liczenia ile czasu zajęło nam przejście poziomu mamy zegarek odliczający w dół ile czasu zostało nam do końca. Nie brzmi to jak kolosalna zmiana ale oddaje trochę charakter całej gry. Po pierwsze poziomy zdają się być zdecydowanie dłuższe niż miało to miejsce w innych odsłonach z cyklu. Wpływa to negatywnie na chęć powtarzania leveli. Dodatkowo w prawie każdym poziomie jest jakiś bajerek wpływający na gameplay. Nie ma więc zbyt wiele okazji do tradycyjnego popisywania się umiejętnościami w prowadzeniu motorków i skutecznym lądowaniu z kolejnych hopek.
To czemu trzeba poświęcić sporo miejsca to kwestia tego jak genialne poziomy nam dostarczono. Mamy kilka światów o różnej tematyce od czegoś wzorowanego na Hotline Miami aż po kopię przygód Indiany Jonesa. Wszystko to jest jednak podbite na 200% przez zwariowane pomysły na poziomy. W jednym levelu pod wpływem jakiejś toksycznej substancji mamy narkotykowe wizje. Oznacza to, że co chwilę zmienia się to co widzimy przed sobą. Inna plansza pozwala nam zjeżdżać w dół po wybuchającym budynku. Kolejna to ucieczka przed goniącym nas krwawym smokiem. Mój mózg stopił się jednak kiedy odpaliłem level z muzyką nawiązującą do klasycznego motywu przewodniego z filmu Mortal Kombat a moim zadaniem było odbijać się od olbrzymich rozmiarów flipperów. Prawie każda z misji ma takie zakręcone elementy. W większości przypadków sprawdzają się one bardzo dobrze. Niestety ten atut prowadzi również do największej pomyłki jakiej dopuszczono się przy produkcji tego tytułu. Ktoś postanowił na siłę urozmaicić nam gameplay. Prowadzi to do tego, że mamy poziomy w stylu platformówek, jetpacki, linkę pozwalającą nam się bujać niczym Spider-Man i inne bajery tego typu. Ich implementacja sama w sobie nie jest najgorszym z możliwych pomysłów. Jednak elementy te są albo nadużywane albo źle wykorzystane i nie pasują do całości. Rozwiązania stojące w sprzeczności do podstawy rozgrywki prowadzą jedynie do masy nerwów i frustracji.
Oprawa graficzna produkcji jest bez wątpienia jej najmocniejszą stroną. Pisze to mimo nadużycia przez twórców różnych elementów stylizujących grę na retro przyszłość w wariancie z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Napaćkano różnych wzorków i efektu całą masę byleby tylko nawiązać do każdej z możliwych rzeczy. Nie przeszkodziło to jednak w stworzeniu naprawdę świetnych i pomysłowych poziomów, które prezentują się zniewalająco.
Trudno jest mi powiedzieć do kogo Trials of the Blood Dragon jest skierowane. Fani jazdy na motorku otrzymują tutaj zdecydowanie za mało tego elementu. Miłośnicy pierwszej gry dostają sequel w kompletnie odmiennym gatunku z masą kiepskiego gameplayu. Gdyby ta wersja Trails ograniczona była jedynie do sekcji, gdzie sterujemy motocyklem i ewentualnie fragmentów z tym zdalnie sterowanym samochodzikiem to byłaby z tego całkiem niezła gra. Ogólnie produkcja ta ma całkiem sporo solidnych momentów. Niestety obok nich stoją naprawdę wnerwiające rzeczy sprawiające, ze człowiekowi chce się rwać włosy z głowy.
Trials of the Blood Dragon to dziwny spin-off dość popularnej serii. Gierka ta prezentuje nam wiele ciekawych pomysłów ale część z nich okazuje się niewypałami. Mamy też interesującą stylistykę przełomu lat 80. i 90. ale wszystko to w pewnym momencie jest wciskane nam na siłę. Miałem wrażenie, że ktoś przedobrzył z żartami i nawiązaniami do różnych rzeczy. Jeśli nas to nie zniechęca to możemy całkiem dobrze pobawić się przy tym tytule. Jednak nie jest to poziom frajdy poprzednich gier z tej serii.