Recenzja Final Fantasy: Record Keeper - Danteveli - 9 lipca 2016

Recenzja Final Fantasy: Record Keeper

Danteveli ocenia: Final Fantasy: Record Keeper
80

Final Fantasy to jedna z najbardziej epickich serii gier jakie kiedykolwiek powstały. Przytłaczająca ilość nowych tytułów, z których część to oczywiste skoki na kasę, zaowocowała taką, a nie inną sytuacją na rynku. O legendarnym cyklu Square nie mówi się już tak dobrze jak kiedyś i gracze raczej wspominają stare dobre czasy, niż cieszą się z tego co będzie. Dlatego też Square Enix postanowiło (po raz kolejny) zarobić na sentymencie. Efektem tego jest Final Fantasy Record Keeper. Czy to kolejny tytuł, który lepiej ominąć i dalej wyczekiwać na remake FF7?

Final Fantasy Record Keeper to gra free to play stworzona pod urządzenia mobilne. Niesie to za sobą oczywiste konsekwencje. Próbę wyciśnięcia jak największej ilości kasy z gracza. Mamy rożnego rodzaju kryształy, gemy, losowanie przedmiotów, nagrody za codzienne logowanie i limitowana ilość staminy. Prawie na każdym kroku mamy możliwość ułatwienia sobie gry poprzez sypnięcie kasą. W tym wypadku nie jest jednak tak tragicznie jak było przy poprzedniej ekskluzywnej mobilnej grze z cyklu Final Fantasy – All the Bravest. Nie jesteśmy zmuszeni do tego by bez przerwy wydawać pieniądze i da się spokojnie grać bez kupowania kryształów, i innych pierdół. Wspominam o tym na początku, bo to dość ważny element w przypadku tego typu gier i często to on decyduje o tym, czy dana aplikacja wyląduje na naszym telefonie/tablecie.

 

Fabuła gry Record Keeper nie jest specjalnie skomplikowana. Coś złego dzieje się ze „wspomnieniami” z przygód jakie odbyliśmy w poprzednich odsłonach Final Fantasy. My wcielamy się w kronikarza, który ma dopilnować by przeszłość nie została zmieniona i zniszczyć stwory modyfikujące znaczące wydarzenia z „dużych” odsłon cyklu Final Fantasy. Taki zabieg jest niezbyt oryginalną osią fabuły. Taką samą historię mogliśmy ostatnio zaobserwować w Dragon Ball Xenoverse. W obu przypadkach taka fabuła idealnie spełnia swoje zadanie i serwuje fanom to czego chcą. Fabuła sprowadza się tak naprawdę do przeczytania o rozpoznawalnych sekwencjach ze starszych gier i stoczeniu kilku pojedynków z przeciwnikami na unikatowych mapach. Skaczemy po rożnych tytułach, zaczynając od Final Fantasy VII, FFIV, FFX i kolejno prawie każdej numerowanej części cyklu.

 

Gameplay tej pozycji jest zdecydowanie uproszczony. Zrezygnowano z eksploracji świata i skupiono się na walkach. Starcia to znane i lubiane ATB, czyli Active Time Battle. Jest to znana z wielu cześć cyklu wariacja na temat turowego trybu prowadzenia walk. Każda postać wykonuje wybraną przez nas czynność dopiero po upływie pewnej ilości czasu, reprezentowanej przez pasek znajdujący się pod wskaźnikiem ilości HP. Record Keeper pozwala nam zabrać do boju 5 postaci z rożnych odsłon serii. Ścieramy się z rozpoznawalnymi przeciwnikami w znanych nam lokacjach. Od czasu do czasu napotkamy bossów. Gra z pozoru wydaje się dość łatwa i wiele pojedynków można wygrać bez patrzenia na ekran, wybierając jedynie opcję automatycznych ataków. Z czasem jednak musimy zacząć wykorzystywać umiejętności naszych postaci i słabości naszych wrogów. Wtedy to też gra jest najfajniejsza i przypomina te najbardziej emocjonujące chwile z cyklu Final Fantasy. System walki sam w sobie nie jest zbyt skomplikowany. Każda postać ma opcję ataku, obrony, dwie specjalne zdolności i specyficzny atak specjalny, którym może być na przykład przywołanie Chocobo lub rzucenie potężniejszego czaru leczniczego. To jednak daje dużo możliwości na polu bitwy. Znane ze wszystkich gier JRPG statusy są i tutaj obecne. Wpływają one negatywnie zarówno na nas jak i na naszych wrogów. Dzięki temu przynajmniej w tej części gra sprawia wrażenie „prawdziwego” oldchoolowego Final Fantasy.

 

Za przechodzenie map i pokonywanie przeciwników zdobywamy nowe poziomy doświadczenia, a także odkrywamy nowe postacie. Interesującym elementem jest implementacja preferowanych herosów i ekwipunku. Na przykład na poziomach z Final Fantasy IV postacie i bronie z tej gry będą miały bonus do statystyk. To zachęca do mieszania naszej drużyny i korzystania z różnych broni.

 

Gdy jesteśmy poza walkami, spędzimy czas w menu zarządzając naszą ekipą, ekwipunkiem i umiejętnościami. W trakcie walk zdobywamy nowe bronie i pancerze, a także kryształy pozwalające na tworzenie nowych umiejętności. Wszystkiego jest całkiem sporo. Jak to w darmowych gierkach mamy masę okazji do wydania kasy. Po pierwsze cały ekwipunek podzielony jest na rożne grupy oznaczone ilością gwiazdek. Standardowo 5 gwiazdek to bajeranckie bronie, a jedynki i dwójki, które będą nam wypadać nie powalają. Bronie podobnie jak i umiejętności możemy ulepszać wkładając w nie kasę, specjalne kryształy i inne przedmioty. Wszystkie te rzeczy da się zdobywać w specjalnych poziomach, które są w dziennej rotacji. Do tego specjalne wydarzenia dostępne przez określony czas. Wszystko żeby nas zachęcić do grania i wkręcenia się w ten tytuł tak, by nie było nam szkoda wydać na niego kasy. Nie ma w tym nic złego bo Square Enix oferuję masę sposobów na zdobycie ekwipunku i ulepszeń. W trakcie gry nie miałem wrażania jakiejś sztucznej zapory uniemożliwiającej mi zabawę.

 

Oprawa graficzna tego tytułu to cud, miód i orzeszki. Wszystko zostało nam zaserwowane w klasycznym 8/16 bitowym stylu. Możemy w końcu zobaczyć jak wyglądaliby Cloud, Tidus, Lightning czy Vaan gdyby pojawili się w Final Fantasy na SNESa. Oldscholowa oprawa graficzna wypada tutaj świetnie. Mamy mapy, postacie i potwory, które od razu rozpoznamy, bo nie zmieniły się zbytnio od oryginalnych wersji. Od razu uderza nas sentyment do czasów dzieciństwa i spędzania dziesiątek godzin przy tego typu grach. To samo można powiedzieć o muzyce. Kiedy pierwszy raz usłyszałem melodię po wygranym starciu, po prostu się rozpłynąłem. Oprawa dźwiękowa jest genialna i zawiera masę wspaniałych melodii. Nawet gdyby sama gra była kiepska, to oferowany nam pakiet melodyjek wynagradza czas poświęcony na pobranie tego tytułu.

 

Owa pozycja sprawdza się świetnie jako gra telefonowa. W znacznym stopniu to efekt nostalgii. Taki chwilowy powrót do czasów, gdy Final Fantasy nie miało sobie równych na polu gier JRPG. Ważne jednak to, że czar wspomnień zostaje tu dobrze wykorzystany. Jeśli mieliśmy kontakt z poprzednimi częściami najsławniejszego cyklu JRPG to trudno się nie uśmiechnąć, gdy gramy w Record Keeper. Na odbiór tego tytułu na pewno duże znaczenie ma nasz stosunek do tego cyklu od Square Enix. Osoby obojętne dostają „klikacza” z ludkami z jakichś „chińskich bajeczek”. Dla nich też efekt końcowy będzie gorszy niż dla osób, które bez problemu rozpoznają każdą kolejną iterację Cida.

 

Jeśli anglojęzyczna wersja tego tytułu będzie wpierana tak samo jak jego japoński odpowiednik, to zapewni ona masę godzin gry. Grindowanie, by zdobywać nowe przedmioty i levelowac członków naszej drużyny stanie się wtedy jeszcze przyjemniejsze. Na razie wystartowała pierwsza bonusowa wieża, pozwalająca odkryć dwie nowe postacie. Gracze mają więc ręce pełne roboty. To dobrze w przypadku tytułu, który ma nas zachęcać do codziennego odpalania go na przynajmniej jedną sesyjkę.

 

Final Fantasy Record Keeper nie jest jakąś wybitną grą, ale jako telefonowy „klikacz” sprawdza się świetnie.Mamy masę grindowania i niespotykaną ilość nostalgii, które dają solidny efekt. Darmową apkę warto pobrać choćby dla samej muzyki i grafiki. Mimo pierwotnych obaw muszę przyznać, ze całość daje zaskakująco dobry efekt. Nie widzę też powodu, dla którego ktoś zainteresowany Final Fantasy miałby nie przetestować tej gierki.

Danteveli
9 lipca 2016 - 17:59