Jedni twierdzą, że był to mężczyzna, drudzy zaś wspominają o kobiecie. Każda z opowieści zapamiętała tę postać na swój własny sposób, każda mówi o zgoła odmiennych czynach i historii. Jedno natomiast w nich pozostaje niezmienne... pierwszy człowiek Widmo, pogromca Żniwiarzy, bohater galaktyki... Komandor Shepard.
Krótko po premierze Mass Effect 3, Internet wypełniły smutki i żale fanów, którym zakończenie trylogii nie do końca się spodobało. Zaraz po tym twórcy ogłosili, iż pracują nad "rozjaśnieniem" zakończenia swojego najnowszego dzieła. Mówiono głównie o rozwijaniu uniwersum o inne, nie do końca powiązane z przygodami Sheparda, gry.
To miał być walec, który jednoznacznie potwierdzi, że za Bioware stoją wielkie pieniądze, utalentowani ludzie i mnóstwo ciekawych pomysłów. Pomimo chłodnego przyjęcia Dragon Age 2 (już zapomnianego) zamówienia przedpremierowe trzeciego Mass Effecta przebiły wyliczenia mózgów z działu finansów. Potężne środki przeznaczone na marketing, barwne i dynamiczne zwiastuny, nowinka w postaci trybu wieloosobowego oraz zwykła ciekawość ludzi zdecydowała, że finał przygód komandora Sheparda był najbardziej wyczekiwaną pozycją w pierwszym kwartale 2012 roku. W końcu mamy tu do czynienia z syndromem „grande finale”, a wiadomo, że przy takiej okazji dyskusje na temat zakończenia jednej z najlepiej przyjętych marek będą żywe. Czy Bioware podołało zadaniu i czy Mass Effect 3 jest grą, która zapada w pamięć?
UWAGA, RECENZJA ZAWIERA SPOJLERY!!!