Wyjmijcie swoje okulary w rogowych oprawkach, włóżcie obcisłe spodnie, przywdziejcie na głowę zakurzony kaszkiet ojca z szafy. Przybierzcie mądry wyraz twarzy i łyknijcie jakiegoś smakowego latte, droższego niż cały Wasz obiad, bo dzisiaj pobawimy się w krytyków sztuki. Dużo się zwykło mówić o tym, że nasza branża na miano sztuki jak najbardziej zasługuje, ale gry popierające tę tezę zaczęły w większej liczbie się pojawiać dopiero po tym, jak nastąpił boom na produkcje niezależne. Dziś cofniemy się do początków tego trendu. Do czasów, gdy gry indie raczkowały, cyfrowa dystrybucja na konsolach była novum, a ludzie z Sony zwrócili się z prośbą do małego studia thatgamecompany, by sklecili dla nich trzy cudeńka. I tym sposobem, oprócz minimalistycznego Flow i zgarniającej liczne nagrody Podróży, otrzymaliśmy Flower, grę o snach kwiatów.
Kontynuując dyskowe wykopaliska natrafiłem na tekst napisany pod wpływem wypowiedzi znanego krytyka filmowego, który parę lat temu skrytykował gry wideo, twierdząc, że nigdy nie dorosną do miana sztuki.
Odpalając Journey byłem bardzo wycofany ze względu na to co się działo dookoła gry thatgamecompany. Nie ukrywam, że byłem „nieco” spóźniony z tym tytułem i naczytałem się masy opinii wmawiających jak bardzo jest wyjątkowy… a jak wiadomo jednoznaczne opinie, atakujące z każdej strony, potrafią być mocno zniechęcające.
Przyszedł jednak czas na wyruszenie we własną podróż, na stanięcie na skraju pustyni i dotarcie do wielkiej, świetlistej góry.
Na łamach europejskiego PlayStation Store pojawiła się gra Journey, stworzona przez studio thatgamecompany. Produkcja była dostępna od tygodnia dla abonentów PlayStation Plus, ale dopiero teraz mogą kupić ją wszyscy. Niektórzy nazwą Podróż, bo tak brzmi polska nazwa gry, pretensjonalną i przeintelektualizowaną. Inni wypłaczą dzisiaj sporo zdrowych łez. Po dwukrotnym przejściu, czy raczej przeżyciu podróży, nie mam wątpliwości, że to gra wybitna.
Gry wybitne zasługują na recenzję i głębszą analizę – na pewno zajmę się tym w najbliższych dniach. Na razie jednak przedstawiam parę ogólniejszych informacji oraz ciekawostek na temat przeszłości i specyfiki tej produkcji. Mam nadzieję, że pozwoli to osiągnąć dwie rzeczy. Z jednej stron zainteresować parę osób tematem, a z drugiej rozwiać pewne wątpliwości. W końcu tytuły z pogranicza gier i sztuki nie są skierowane do wszystkich odbiorców.
Czy podróż w grze może być celem samym w sobie? Twórcy flOw oraz niezapomnianego Flower udowadniają, że jak najbardziej tak. Tylko czy unikalna forma Journey przypadnie do gustu dzisiejszym graczom, przedkładającym akcję ponad kontemplację i przeżywanie?