Moja podróż – recenzja Journey - Cascad - 19 lipca 2013

Moja podróż – recenzja Journey

Cascad ocenia: Journey
84

Odpalając Journey byłem bardzo wycofany ze względu na to co się działo dookoła gry thatgamecompany. Nie ukrywam, że byłem „nieco” spóźniony z tym tytułem i naczytałem się masy opinii wmawiających jak bardzo jest wyjątkowy… a jak wiadomo jednoznaczne opinie, atakujące z każdej strony, potrafią być mocno zniechęcające.


 

Przyszedł jednak czas na wyruszenie we własną podróż, na stanięcie na skraju pustyni i dotarcie do wielkiej, świetlistej góry.


 


 

Journey, to mała przygodowa gra TPP z wieloma elementami platformowymi. Sterujemy niemym wędrowcem, który odkrywając magiczne artefakty stara się przejść pustynię i wdrapać się na szczyt góry, z której emanuje światłość. Do dyspozycji mamy tylko możliwość komunikacji, która umożliwia pobudzanie ezoterycznych kamieni i magicznych materiałów. Podchodząc do charakterystycznych burgundowych chorągwi możemy do nich „zagadać” i obserwować jak ożywają, prowadząc nas w dobrym kierunku niczym przyjaźni podróżnicy. Inną możliwością jest też znajdowywanie fruwających biletów, które powiększają szal owinięty wokół naszej szyi, przez co pozwalają nam wykonywać skoki i szybować w powietrzu.


 

Dysponując tego typu arsenałem ruchów zmagamy się z krainą, w której trudno jest zabłądzić, jednak co jakiś czas zostajemy porzuceni sami sobie, szukając kolejnych magicznych proporców, dzięki którym wzbijemy się w powietrze. Prostota (używamy dwóch przycisków) łączy się tu z niebywale urokliwym otoczeniem, którego czar szybko nas ogarnia i sprawia, że chcemy pomóc małemu obieżyświatowi w dotarciu do celu. Po drodze odczytamy też pradawne hieroglify przedstawiające tajemniczą legendę, której największa siłą jest ilość niedomówień…


 


 

W tym świecie jesteśmy autentycznie zagubieni, staramy się domyśleć czemu to co robimy jest ważne, kim są białe istoty, które co jakiś czas się nam objawiają i co oznaczają okazjonalnie spadające gwiazdy. Pobudza to wyobraźnię oraz szybko zmienia zwykłą wyprawę w nieznane w coś bliższego uduchownionej pielgrzymce. Nie chcę przesadzać i pisać jak wielkim przeżyciem jest dotarcie do zakończenia Journey jednak z pewnością ujrzenie cudownie oświetlonego piasku, pomarańczowego nieba i przelot nad gigantycznymi ruinami na środku pustyni pokazuje ile emocji, a właściwie ile zachwytów, można wykrzesać z gier wideo. Często czuć tu to samo co np. w Okami – że chciałoby się tylko stać w miejscu i patrzeć na cudowny obraz żyjący na naszych oczach.


 


 

Niemal mitologiczna wyprawa ku wielkiej tajemnicy to coś z czym można się też podzielić z… z nieznajomymi. Często podczas przemierzania gry można ujrzeć, że ktoś „woła” nas na drugim końcu planszy. Te dźwięki pochodzą od innych graczy, którzy także postanowili przeżyć swą przygodę, a konsola Sony postanowiła połączyć nasze ścieżki. Nie dostajemy żadnych komunikatów, nie wyświetlają się identyfikatory, nie ma chatu… możemy albo podejść do obcej postaci, albo dać jej odejść. Przejście całej gry z innym wędrowcem to niesamowicie przyjemna sprawa, bo ani trochę nie polega na idiotycznych i wytartych patentach z innych pozycji („ja tu stanę, a Ty idź pociągnij wajchę” czy inne tego typu rozwiązania) tylko na towarzyszeniu sobie. Nie mamy żadnego wpływu na obcego gracza ani on na nas, nie potrzebujemy się do niczego i każdy może bez problemu przejść każdy level na własną rękę. A mimo to ludzie trzymają się blisko siebie, wskazują drogę i wspólnie podróżują, by poczuć się choć trochę weselej w tej wielkiej wyprawie w nieznane. To bez wątpienia najbardziej genialny motyw tej gry i jedna z najciekawszych rzeczy jakie pokazały się w historii gamingu.


 


 

Ponieważ Journey jest zabójczo krótkie nie chcę podawać bardziej konkretnych wydarzeń, bo niemal wszystko można by wtedy uznać za mały spoiler. To z pewnością tytuł robiący różnicę i świetny eksperyment audiowizualny zasługujący na to, by każdy poświęcił mu dwie godziny swego życia. Czy to sztuka wyższa? Czemu nie, ale jako gra pozostawia pewien (przykry) dysonans. Bo z jednej strony czujemy, że zobaczyliśmy coś niezwykłego, niemożliwego w żadnym innym medium, z drugiej wydanie tych 49 złotych nawet na tak ładną pocztówkę może rzucić cień na jej odbiór.


 

Polecam ze szczerym sercem każdemu kto poszukuje oczyszczenia od agresywnych blockbusterów, naboi i zużytych patentów. Im więcej gier się widziało tym bardziej można docenić niewielkie innowacje i oryginalność na jaką postawiło thatgamecompany.


 


Jeżeli chcesz dotrzeć do większej ilości podobnych tekstów, zostać moim amigo, lub wygłosić epicki hejt - zrób to widocznie:

#na Facebookowej stronie Cascaderstwo (w kategorii zdrowie/uroda!).
#na rozrywkowym Twitterze pełnym czerstwych żartów i starych linków.

Dzięki!

 

Cascad
19 lipca 2013 - 14:48