Wykopaliska #5: Artyzm na PSN czyli sztuka relaksowania gracza - Antares - 25 stycznia 2014

Wykopaliska #5: Artyzm na PSN, czyli sztuka relaksowania gracza

Kontynuując dyskowe wykopaliska natrafiłem na tekst napisany pod wpływem wypowiedzi znanego krytyka filmowego, który parę lat temu skrytykował gry wideo, twierdząc, że nigdy nie dorosną do miana sztuki.

Mniej więcej w kwietniu bieżącego roku znany na całym świecie krytyk filmowy Roger Ebert stwierdził, że gry video są tylko prymitywną formą rozrywki i nigdy nie dorosną do rangi sztuki. Te bardzo odważne słowa, jak na dziennikarza, który zajmuje się twórczością podlegającą dziesiątej muzie, która niecałe sto lat temu była powszechnie wyśmiewane przez krytyków sztuki. Jak z filmem jest teraz wiemy wszyscy, jednak nie zamierzam dalej brnąć w temat czy Ebert miał rację, bo zrobiło to już wielu dziennikarzy branżowych, tysiące zbulwersowanych graczy a i ja sam wypowiadałem się na ten temat w kwietniu podczas któregoś z podcastów. Tekst, który właśnie czytacie będzie poświęcony dwóm wyjątkowym grom stworzonym przez studio thatgamecompany, którego jedna z dwóch założycielek, próbowała dowieść, że opinie Rogera Eberta są bezpodstawne. I przyznam szczerze, że jeśli ktoś może się wypowiadać na tematy artyzmu gier, to jest to między innymi właśnie ta pani, a dlaczego tak uważam zrozumiecie, gdy przeczytacie o dwóch pozycjach spod skrzydeł thatgamecompany, które można zakupić za pośrednictwem Playstation Network

flOw

Przyznam szczerze, że nie zwykle ciężko jest opisać słowami grę, którą powinno odbierać się tylko i wyłącznie, jako całość. We flOw nie można oceniać osobno dźwięku, grafiki czy gry walności- ten tytuł jest jak pyszne ciasto, w którym teoretycznie możemy wyczuć składniki, ale nie wyobrażamy sobie wystąpienia ich w innym połączeniu. Mogę jednak bez najmniejszych wątpliwości napisać, że gra poświęcona jest zdobywaniu pokarmu. Tak jak Pacman nie porażał graczy poziomem skoplikowania, tak zarówno samo flOw, jak i jego „protagonista” zdają się wyznawać tę samą zasadę. Choć rozgrywka w tym tytule bardziej przywodzi na momyśl kultowego Węża. W dużym skrócie; w tytule tym za pomocą wychyleń kontrolera do PS3 poruszamy się po głębinach morskich stworzeniem, którego jedynym celem jest przetrwanie swojego gatunku. Żeby przetrwać musi, więc konsumować podobne sobie żyjątka, co umożliwia mu rozwijanie się i ewoluowanie w coraz bardziej zawansowane formy. To właśnie etapy ewolucji naszego „bohatera” są jednocześnie poziomami gry, których łącznie jest sześć. Niezbyt dużo, ale prostota flOw przy dłuższej ich liczbie mogłaby zacząć nudzić. A przy takiej dawce, jaką zastosowano, jest jednym z największych atutów tego tytułu. Jedyne informacje, jakie przyjdzie nam przeczytać zobaczymy na samym początku gry, a potem przyjdzie nam tylko zatapiać się w coraz głębszych i ciemniejszych odmętach jakiegoś zbiornika wodnego i oddawać się bezstresowej konsumpcji wszystkiego, co znajdziemy dookoła. Wszystko to odbywa się przy pięknych efektach świetlnych, gdyż wszystkie żyjątka jarzą się swoim własnym światłem, które pochłaniamy wraz z nimi. Jeśli dodać do tego delikatne i odprężające efekty dźwiękowe otrzymujemy „grę” znakomicie nadającą się do odstresowania się po ciężkim dniu, co możemy poczynić razem z przyjaciółmi, jeśli dokupimy dodatek, który poza dodatkowym organizmem posiada lokalny multiplayer dostępny dla czterech graczy. Podstawową wersję flOw możemy zakupić na PSN za śmieszną kwotę nieprzekraczającą dwudziestu złotych, więc naprawdę polecam rozważenie tego zakupu.

Flower

Jeśli we flOw mogliśmy doszukać się jakichś cech wspólnych z innymi grami, tak we Flower jedyne podobieństwo, jakie mi przychodzi dotyczy sterowania, które tak jak w tym pierwszym tytule, zostało rozwiązane za pomocą wychyleń kontrolera. Gra opowiada historię(!), którą można by określić tym, o czym mogą śnią kwiaty, jakkolwiek by to zdanie nie brzmiało. Thatgamecompany pokazało, że idee, które zaczęli realizować w dostępnym tylko na PC tytule Cloud, a także w opisywanym wyżej flOw można rozwinąć. Rozgrywka polega na kontrolowaniu prądu powietrza, lub jak kto woli podmuchu wiatru, który unosi w powietrze kolejne pyłki i płatki kwiatów, co odbywa się przy akompaniamencie relaksacyjnej muzyki wzbogacanej o dodatkowe nuty, pojawiające się gdy trafiamy na jakiś kwiat. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale Flower trzeba po prostu zobaczyć, by w pełni zrozumieć.  Pisząc o tym tytule nie można zapomnieć, że jego zadaniem, jak się mojej skromnej osobie wydaje, jest wywołanie u grającego pewnego specyficznego zestawu odczuć. I co należy zaznaczyć, są to uczucia bardzo pozytywne. Gdybym miał przyrównać do czegoś skąpaną w słońcu zieloną trawę uginającą się pod naszym „protagonistą” powiedziałbym, że Flower jest jak poemat wśród gier. Bo „piękny obraz” to określenie, które nie oddałoby całego uroku tego tytułu. Gra podobnie jak flOw oferuje sześć poziomów, plus dodatkowo grywalne „creditsy”. Jej cena również jest niewygórowana, toteż naprawdę warto z tym tytułem się zaznajomić, a bonusowo bardzo pozytywnie oddziałuje na płeć piękną. 

Antares
25 stycznia 2014 - 16:56