Kiedy dowiedzieliśmy się, że Mass Effect powraca w wersji zremasterowanej, w Internecie wręcz zawrzało, a potem zaczęło się wyczekiwanie premiery. Zainspirowany wpisem kolegi Mateusza, autora Popkultura od Serca, pomyślałem, że warto napisać kilka słów o bardzo wyjątkowej serii.
Wydawać by się mogło, że gry komputerowe od zawsze wzbudzały kontrowersje – czy to brutalnością, czy też samym faktem swojego istnienia i tego, że ktoś śmiał spędzać długie godziny przed komputerem miast rozłożyć się jak człowiek na kanapie z piwkiem w jednej i pilotem od telewizora w drugiej dłoni. Wszystko jednak ma swój początek, nie inaczej było z kontrowersyjnością gier komputerowych, której historię pomagam wam zgłębić w serii artykułów. Docieramy już do drugiej połowy pierwszego dziesięciolecia XX wieku, w której, jak się przekonacie, przemoc powoli przestawała na kimkolwiek robić wrażenie i by szokować, potrzeba było podkręcenia jej do groteskowego poziomu. Za to raz jeszcze przypomniało o sobie zdaniem obrońców moralności największe zagrożenie dla ludzkości –seksualność.
W poprzednim odcinku cyklu, zrecenzowałem pierwszy dodatek do znakomitej gry Mass Effect. Dziś zajmę się drugim rozszerzeniem, zatytułowanym Pinnacle Station. Akcja toczy się na wirtualnie zaprojektowanym symulatorze bojowym, znajdującym się na nowej stacji kosmicznej. Celem Sheparda jest osiągnięcie najlepszego wyniku w dostępnych dziedzinach, takich jak chociażby Capture the flag. Sama rozgrywka mocno przypomina tę z Unreal Tournament, co może mocno zaskakiwać, ponieważ elementów RPG jest tu niezwykle mało. Nie da się ukryć, że omawiane DLC okazuje się bardzo kontrowersyjnym pomysłem i nie każdemu miłośnikowi serii zmiany w rozgrywce przypadną do gustu.