Jako dziecko wychowałem się na G.I. Joe. Zabawki, komiksy i serial animowany towarzyszyły moim dniom w przedszkolu. W swojej kolekcji nadal mam kilka kaset VHS z odcinkami bajki. Dlatego informacja, że do sklepów trafia kolejna gra z G.I. Joe w roli głównej była dla mnie całkiem przyjemnym zaskoczeniem. Nostalgia robi swoje i mimo podeszłego wieku nadal mam ochotę sprawdzić jak wygląda konflikt pomiędzy bohaterami a oddziałami Cobry. Tylko czy G.I. Joe: Operation Blackout to coś więcej niż żerowanie na nostalgii?
Stare wypożyczalnie, to miejsca wyjątkowe. Na półkach równo stały kasety VHS, z największymi hitami jak Rambo, czy Commando. Pamiętam również niewielką wypożyczalnie, tuż koło PKSu, której bez problemu można było wypożyczyć najlepsze gry na konsolę Pegasus. Pewnego dnia, mój starszy brat zabrał mnie tam i pozwolił wybrać jeden tytuł do pogrania. Kosztowało to sporo, a na następny dzień trzeba było grę zwrócić. Wróciliśmy do domu, ale na moje szczęście brat zagrał tylko kilka minut i gdzieś poszedł. Ja zostałem sam na sam z grą, do której teraz powróciłem po tylu latach. Zapraszam na Retro Granie z grą G.I. Joe na konsole Nes/Pegasus/Famicom.
Forfitery to mini-felietony. Mniejsze od Rojopojntofwiu, ale większe od Szybkiej rozkminy. Nie zawsze traktują o grach.
Każdy za bajtla miał jakieś swoje ulubione zabawki, których wyglądał pod choinką lub prosił o nie w ramach prezentu urodzinowego. Niektórzy zaczynali od gier elektronicznych, inni niekoniecznie. Ja jestem z tych „niekoniecznych”, albowiem moim umysłem zawładnęły ówcześnie tzw. action-figures G.I. Joe. Materialne, namacalne laleczki ruchomych żołnierzy, których to wirtualne odpowiedniki mamy dziś w każdej grze akcji. Kufer z szafy, figurki na koc, wyobraźnia w ruch…