Miejskie legendy, współczesne odpowiedniki dawnych mitów, od lat towarzyszą ludzkości. Ci, którzy lubią się bać, z zainteresowaniem poszukują ponurych opowieści, które następnie sami przekazują dalej. W miarę przekazywania z ust do ust historie te ulegają zmianie, szczegóły się zacierają, zastępują je inne detale. W końcu ciężko jest ustalić, na ile dana opowieść jest prawdziwa, na ile zaś zmyślona. Nie brakuje jednak badaczy, którzy poświęcają czas na sprawdzanie miejskich mitów, czasem osiągając sukcesy i udowadniając, że przerażające podania, jakim mało kto dawał wiary, rzeczywiście miały miejsce. Również w branży gier komputerowych nie brakuje tajemnic, jednych bardzo mrocznych, innych fascynujących. Jedne prawdopodobnie zmyślone, inne potwierdzone przez badaczy jako stuprocentowo prawdziwe. W cyklu artykułów chciałbym przedstawić Wam najciekawsze z nich. W większości przypadków bez dociekania, ile w nich prawdy, ile zaś fałszu – pozostawiając decyzję o tym, czy w nie uwierzyć, każdemu czytelnikowi z osobna.
Miejskie legendy, współczesne odpowiedniki dawnych mitów, od lat towarzyszą ludzkości. Ci, którzy lubią się bać, z zainteresowaniem poszukują ponurych opowieści, które następnie sami przekazują dalej. W miarę przekazywania z ust do ust historie te ulegają zmianie, szczegóły się zacierają, zastępują je inne detale. W końcu ciężko jest ustalić, na ile dana opowieść jest prawdziwa, na ile zaś zmyślona. Nie brakuje jednak badaczy, którzy poświęcają czas na sprawdzanie miejskich mitów, czasem osiągając sukcesy i udowadniając, że przerażające podania, jakim mało kto dawał wiary, rzeczywiście miały miejsce. Również w branży gier komputerowych nie brakuje tajemnic, jednych bardzo mrocznych, innych fascynujących. Jedne prawdopodobnie zmyślone, inne potwierdzone przez badaczy jako stuprocentowo prawdziwe. W cyklu artykułów chciałbym przedstawić Wam najciekawsze z nich. W większości przypadków bez dociekania, ile w nich prawdy, ile zaś fałszu – pozostawiając decyzję o tym, czy w nie uwierzyć, każdemu czytelnikowi z osobna.
Miejskie legendy, współczesne odpowiedniki dawnych mitów, od lat towarzyszą ludzkości. Ci, którzy lubią się bać, z zainteresowaniem poszukują ponurych opowieści, które następnie sami przekazują dalej. W miarę przekazywania z ust do ust historie te ulegają zmianie, szczegóły się zacierają, zastępują je inne detale. W końcu ciężko jest ustalić, na ile dana opowieść jest prawdziwa, na ile zaś zmyślona. Nie brakuje jednak badaczy, którzy poświęcają czas na sprawdzanie miejskich mitów, czasem osiągając sukcesy i udowadniając, że przerażające podania, jakim mało kto dawał wiary, rzeczywiście miały miejsce. Również w branży gier komputerowych nie brakuje tajemnic, jednych bardzo mrocznych, innych fascynujących. Jedne prawdopodobnie zmyślone, inne potwierdzone przez badaczy jako stuprocentowo prawdziwe. W cyklu artykułów chciałbym przedstawić Wam najciekawsze z nich. W większości przypadków bez dociekania, ile w nich prawdy, ile zaś fałszu – pozostawiając decyzję o tym, czy w nie uwierzyć, każdemu czytelnikowi z osobna.
Już za kilka dni rozpoczną się Święta Bożego Narodzenia. Ten wyjątkowy czas pełen jest spokoju, miłości,ciastek, pierogów, prezentów, Kevina i innych słodkich rzeczy. Jak można z tym wszystkim wytrzymać? W ramach przeciwdziałania cukierkowatości Świętego Mikołaja postanowiłem podrzucić kolejny tekst na temat miejskich legend z Korei Południowej. Tym razem skupiam się na paniach stojących na poboczu drogi, mojej awersji do korzystania z wind i głupich pomysłach na tatuaże.
Kiedy człowiek przez jakiś czas mieszka w innym kraju to powoli, chcąc czy nie chcąc poznaje jego kulturę i tradycje. W wielu przypadkach nie jest to nic ciekawego ani specjalnie przydatnego. Jednak czasem trafiają się naprawdę fascynujące rzeczy o których człowiek nigdy nie miał pojęcia. Mój rok w Korei pozwolił mi nie tylko na poznanie przeklętego języka jakim posługują się mieszkańcy tego półwyspu ale także na trochę lepsze zrozumienie panującej tutaj kultury. Razem z wiedzą na temat zasad spożywania jedzenia i picia czy zachowywania się w miejscach publicznych poznałem też kilka interesujących kwestii dotyczących lokalnych zabobonów i grozy w Korei. Jedną z takich ciekawych kwestii jest to, że w tym kraju sezon letni jest czasem horroru. W przeciwieństwie do zachodniej jesienno-zimowej tradycji kina grozy, Koreańczycy uwielbiają się bać w upalne dni. Wynika to z tego, że podobno nic nie chłodzi lepiej od potu wywołanego strachem. W ramach tej tradycji postanowiłem zaserwować kilka (podobno) mrożących krew w żyłach opowiastek wprost z ziemi soju i makkoli płynącej.
Super Mario Bros, wydany w 1985 roku na konsolę NES, jest zapewne jednym z najbardziej znanych i najważniejszych tytułów w historii branży. Ponad 40 milionów sprzedanych egzemplarzy, które przez lata ukazywały się na niezliczonych platformach, świadczy o ogromnej sile przyciągania przygód włoskiego hydraulika. SMB, podobnie jak Pac-Man czy Tetris, należy do do tych gier, które rozpoznawalne są na pierwszy rzut oka nawet przez kompletnych laików, którzy nigdy nie mieli w ręku pada, a ich doświadczenie z tą formą rozrywki skończyło się na zabawie ze Snake`iem na komórce znajomego. Siłą rzeczy więc niesamowita popularność i rozpoznawalność Super Mario Bros zaowocowała narodzinami związanych z nim mitów i legend. Jedną z nich, przez wielu uznawaną z najpopularniejszą w historii gier w ogóle, jest opowieść o tajemniczym „minusowym” poziomie niedostępnym dla zwykłych graczy, z którego istnienia nie zdawali sobie sprawy również twórcy tytułu.
Jeśli Twoje dziecko grało w demoniczne gry komputerowe takie jak „Pokemony Kieszonkowe Potwory” to wiedz, że coś się dzieje... Parafraza wypowiedzi księdza Natanka, czyli jednej z najnowszych gwiazd polskiego Internetu, idealnie oddaje paranoję, która swojego czasu wybuchła wokół marki Pokemon. Psychologowie bili na alarm twierdząc, że sympatyczne pokemony wystawiane przez bohaterów do pojedynków, uczyły dzieci agresji wobec zwierząt. Oskarżenia te bledną jednak przy miejskiej legendzie, która niegdyś wyrosła wokół pierwszej edycji gry Pokemon Green wydanej w 1996 roku na kultową przenośną konsolkę Game Boy. Jeden z zawartych w grze utworów muzycznych pojawiający się podczas podróży po lokacji Lavender Town miał być bowiem przyczyną samobójczej śmierci blisko setki japońskich dzieci.
Już od dekady żyjemy w XXI wieku. Prawie wszyscy otaczamy się nowoczesnymi gadżetami i na co dzień korzystamy ze zdobyczy współczesnej nauki, które jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu wydawały się nieosiągalne lub całkowicie fantastyczne. Mimo to, wielu z nas nadal wierzy w magię, horoskopy i nawet najniezwyklejsze opowieści, które gdzieś przeczytaliśmy lub kiedyś zaserwował nam dobry znajomy, którego kolega kolegi usłyszał że...
Dlatego tym bardziej ineresujące wydaje się to, iż Internet będący przecież jednym z największych osiągnięć współczesności, jest nie tylko miejscem zbierającym miłośników tajemnic, ale także nieodłączną częścią, a czasami wręcz podmiotem przeróżnych mitów i dziwacznych miejskich legend, rodzących się każdego dnia na dziesiątkach stron i forów. Jedną z nich jest opowieść o przerażającej galerii „Ślepej damy”.
Pokemony praktycznie od zawsze wzbudzały kontrowersje i szał wśród konserwatywnych pedagogów, obrońców moralności, religii czy „zatroskanych” rodziców. O grach opowiadano niestworzone historie, podobnie zresztą jak o powstałym na ich podstawie serialu animowanym lub kolekcjonerskiej karciance. Na gruncie tych opowieści wykiełkowało wiele miejskich legend. Niektóre były wyjątkowo dziwne lub nieprawdopodobne, takie jak historie o zgonach wywołanych kontaktem z grą czy też te o klątwie ciążącej nad twórcami kieszonkowych stworów. Inne, krążące wśród graczy były znacznie ciekawsze, bo w wielu wypadkach ku zaskoczeniu okazywały się prawdą, jak te mówiące o sposobie na złapanie Mew czy o spotkaniu z tajemniczym Missingo. Jedną z najciekawszych legend tego typu, która zrobiła niemałą karierę w sieci, jest opowieść o „czarnej” wersji kartridża z Pokemon Red, która ponoć kilka lat temu została zakupiona na pewnym amerykańskim pchlim targu.
Sierpień 1981 roku, przedmieścia amerykańskiego Portland. Trwające właśnie wakacje, które były wyjątkowo gorące i parne, dla 14-letniego Thomasa Dee i dwójki jego przyjaciół okazały się również piekielnie nieciekawe i nudne. Miniony miesiąc spędzili na długich wycieczkach rowerowych po monotonnym osiedlu domków jednorodzinnych, na którym przyszło im mieszkać oraz wypadach na pobliski basen, nieustannie oblegany przez dzieciaki z całej dzielnicy. Nudę miał przerwać planowany już od dłuższego czasu całodniowy wypad do salonu gier, który mieścił się na parterze lokalnego centrum handlowego. Cała trójka przez ostatnie tygodnie wstrzymywała się z wydawaniem swoich tygodniówek. Chcieli by być pewni, że pieniędzy wystarczy im na wielogodzinną grę i przetestowanie wszystkich automatów, nawet tych na, które nie było ich do tej pory stać. Radośnie oczekując na wizytę w centrum, chłopcy nie mogli przypuszczać, że nie potoczy się ona według wcześniejszego planu i nieść będzie ze sobą dramatyczne reperkusje...