Seria X-COM od stosunkowo niedawna może pochwalić się naprawdę udanym powrotem do świata gier, dzięki dobrze ocenianej produkcji studia Firaxis. Miłośnicy strategii turowych nareszcie otrzymali porządną grę stworzoną specjalnie dla nich. Dla wielu graczy był to jednak pierwszy kontakt z tą, liczącą sobie już prawie dwadzieścia dwa lata, serią. Ja także zaliczam się do tej grupy, bo chociaż grałem w kilka mniej lub bardziej związanych z tym cyklem gier (Laser Squad: Nemesis, UFO: Aftershock), to z oryginałem nie miałem nigdy do czynienia. Szanującemu się graczowi wypada jednak poszerzać horyzonty, więc postanowiłem spróbować swoich sił w X-COM: UFO Defense i przy okazji ocenić: czy da się w to jeszcze grać?
Zgodnie z zegarem na Steam, w chwili, gdy piszę te słowa, do wydania XCOM: Enemy Unknown pozostał 1 tydzień, 3 dni i 15 godzin. To stanowczo za mało czasu, by przejść najdoskonalszą strategię w historii: X-COM: UFO Defense (u nas znanej jako UFO: Enemy Unknown – stąd hybrydowy tytuł nadchodzącej produkcji Firaxis). Chyba, że gralibyście non-stop – z moich wieloletnich doświadczeń wynika, że na dojście do etapu rozgrywki, w którym macie świetnie przeszkolonych w walce psionicznej żołnierzy i zbliżacie się do ostatecznego starcia na Marsie, potrzebujecie około 40h na średnim poziomie trudności. Ale podejrzewam, że mało kto podejmie się przejścia chociaż jednej części serii przed nadchodzącą wielkimi krokami premierą.
Stąd też niniejszy wpis, tu i ówdzie bardzo nostalgiczny i wspominkowy, w którym postaram się pokrótce weteranom przypomnieć, a nowicjuszom przybliżyć serię X-COM, by każdy mógł zasiąść przed ekranem wyposażony w podstawową wiedzę pozwalającą czerpać jeszcze więcej przyjemności ze zmagań z przebrzydłymi ufokami. Zaczynamy oczywiście od...
Wyraźnie widać, że tworząc XCOM: Enemy Unknown studio Firaxis chce wskrzesić legendę – UFO: Enemy Unknown. Produkcja Microporse uważana jest przez znaczne grono ludzi przez grę wszech czasów. Niełatwym zadaniem będzie stworzenie czegoś oryginalnego, utrzymanego w klimacie tego przedmiotu kultu. Deweloperzy Cywilizacji nie chcą jednak robić wiernej kopii oryginału. Co prawda sporo elementów zostało zaczerpniętych z hitu z 1994 roku, aczkolwiek wiele aspektów zainspirowała ówczesnych producentów do zmodyfikowania jakiegoś mechanizmu.
Początek lat dziewięćdziesiątych był w Polsce bardzo specyficznym okresem dla branży gier. Granie upowszechniło się już jako forma rozrywki na tyle, że przestało być nowinką. Komputery 16-bitowe wypierały coraz szybciej 8-bitowce (nawet ze szkolnych pracowni informatycznych!) a wojna między Amigą a PC przybierała na sile. O nowościach na rynku można było dowiedzieć się z niezastąpionego magazynu "Top Secret" (do którego dołączył później "Secret Service" trafiający w trochę inne gusta) ale zakup oryginalnej gry był nie lada wyczynem. Głównym dystrybutorem artykułów rozrywki elektronicznej był, w tych dziwnych czasach, Wania ze stadionu i Mietek z giełdy. A w moim przypadku - pan Jacuś z budki z elektroniką na lokalnym bazarku warszawskiego osiedla Bemowo. Pojęcie ochrony praw autorskich dopiero zaczynało kształtować się w polskiej rzeczywistości.
Dziś mogę się jedynie zastanawiać, co sprawiło, że pojawiło się we mnie pragnienie posiadania oryginalnych gier. Może był to swojego rodzaju snobizm - chęć szpanowania czymś, czego nie mają koledzy. Jeśli tak, to pomysł nie był trafiony, bo znajomi z podstawówki kupno legalnych wydań kwitowali stukając się w głowę, nazywając mnie frajerem, który niepotrzebnie wydaje pieniądze na to, co oni mają za darmo. Może zaważyło wrodzone poczucie przyzwoitości i wpojony przez rodziców system wartości? Nie przeszkadzały mi one jednak jeszcze wówczas, obok gier legalnych mieć w kolekcji jeszcze wiele tytułów kopiowanych gdzie popadnie (rzadziej - kupowanych od pana Jacusia na dyskietce z dołączoną kserowaną, jednostronicową instrukcją; najpierw całkiem otwarcie, później spod lady). Główny powód, który skłaniał mnie do kupna oryginałów był bardziej nieuchwytny. Było to wrażenie, że zdobyta w ten sposób gra jest naprawdę MOJA, że zasłuzyłem na nią i nikt nigdy, mocą żadnej ustawy, mi jej nie zabierze. Starałem się więc mieć ich jak najwięcej. Co - w owych czasach, gdy nikomu nie śniło się nawet o uniwersalnym probierzu jakości zwanym "Metacritic" - doprowadziło do kilku zabawnych zakupów.
Zapowiedziana niedawno gra XCOM: Enemy Unknown rozbudziła nadzieję, że seria w końcu otrzyma godną kontynuację. Nie brakowało nieoficjalnych "duchowych następców" UFO, które jednak nie osiągnęły wielkiego sukcesu i przeszły bez echa. Dlaczego tak trudno odtworzyć cechy tej legendarnej strategii o walce z obcymi? Odpowiedzi najlepiej poszukać u źródeł: grając w jedną z dwóch najbardziej uznanych części. Zapraszam Was na małą podróż w przeszłość...
A po przerwie kilka słów (naprawdę kilka!) o samej grze i linki do innych materiałów.