Niecałą godzinę temu ekipa z GiantBomb zamieściła okropne wieści - współzałożyciel serwisu, Ryan Davis, zmarł w wieku 34 lat.
Póki co przyczyny i okoliczności śmierci, która nastąpiła 3 lipca (natomiast wieści o tym dotarły dopiero dziś) nie są znane.
Notka historyczna o jego dokonaniach w branży jest całkowicie zbędna. Dodam jedynie, że czuję się wstrząśnięty, niemal jakby odszedł ktoś bardzo bliski, gdyż jestem związany ze społecznością GiantBomb od początku istnienia serwisu, uczestniczę w jego tworzeniu, ba, posiadam membership, bo to jedyna strona w sieci, na którą jestem gotów wyłożyć trochę grosza.
Gdy w 2008 Ryan wraz z Jeffem odeszli z Gamespotu, by założyć własny sajt o grach, wiedziałem, ze wyniknie z tego coś dobrego. I nie myliłem się - GiantBomb przerósł najśmielsze oczekiwania wszystkich, a zwłaszcza samych twórców. Ich filmy to, mówię z całą stanowczością i powagą, najlepsza rzecz dotycząca gier dostępna w internecie, między innymi dzięki poczuciu humoru i profesjonalizmowi Davisa.
Nigdy nie zapomnę sposobu, w jaki Ryan nabijał się z Harry'ego Pottera. Ani jego coraz to nowszych kreacji w kolejnych Game Of the Year Awards. Ani jego obsmiewania najgorszych tytułów na rynku. Oraz cyklu This Ain't No Game, dotyczącego filmów na podstawie gier. Ani... zbyt wiele by wymieniać.
Spoczywaj w pokoju, Ryan. Nie lubię nekrologów w sieci, ale tobie się on należy, do cholery.
EDIT nazajutrz: Emocje już nieco opadły, ale sieć dalej pełna jest podziękowań i wyrazów współczucia dla bliskich Ryana. Jeśli chcecie, dołączcie do wspominek wraz z resztą społeczności, choćby w wątku poświęconym najlepszym momentom Davisa:
Albo przeczytajcie, co do powiedzenia na temat współpracy z nim ma jego długoletni współpracownik, Dave Snider:
A może po prostu wskoczcie na GiantBomb, który wrzucił na pierwszą stronę najlepsze filmy z Ryanem. Na pewno doceniłby nawet tak mały i niewiele znaczący gest, jakim jest roześmianie się z jego jak zawsze celnego dowcipu.
Witam po dłuższej przerwie, spowodowanej natłokiem spraw o wiele ważniejszych niż pisanie duperelków tematycznie umiejscowionych w okolicach ogólnie pojętej branży rozrywkowej. Nie zagłębiajmy się jednak zbytnio w osobiste życie autora i przejdźmy do meritum dzisiejszego artykułu.
Pamiętacie jedną z odsłon Brudnego Harry'ego - "Nagłe Zderzenie"? Kojarzycie, czym Clint Eastwood straszył bandziorów wszelkiej maści? Dla tych, którzy mają zaćmienie umysłu, cierpią na sklerozę lub po prostu nie oglądali przepraw detektywa Callahana z różnorakimi sukinkotami (wstyd większy niż chodzenie w kalesonach, tak na marginesie), mała podpowiedź:
Ten zajeduży, zajemocny i zajegłośny pistolet to Auto-Mag, który strzela ulubioną amunicją Harry'ego - .44 Magnum. Każdy, kto zobaczył go na ekranie, skrycie śnił, by choć raz wypalić z takiej armaty, a różnoracy filmowcy dawali ową działającą na wyobraźnię spluwę głównym bohaterom swoich dzieł (choćby Charliemu Bronsonowi w "Życzeniu Śmierci").
Ta cholerna rura, w którą władowałem pół magazynka z karabinu pulsacyjnego do dziś śni mi się po nocach. Przez pół godziny krążyłem po kolonii LV-1201, napotykając ślady walki, wypalone kwasem dziury w ścianach i obdarte ze skóry ciała, powieszone głową w dół. Do tego ten przeklęty wykrywacz ruchu uruchamiał się przy najmniejszym nawet drganiu powietrza, wywołanym trzepotem skrzydeł jakiegoś małego owada i pikał jak oszalały, gdy w okolicy wiatr poruszał oberwanym kablem. Aż w końcu, gdy uruchomiłem zapasowy generator, przywracający zasilanie w bazie, z sufitu spadła rura o obłym kształcie, a ja nacisnąłem spust i zmarnowałem bez sensu amunicję. Nic do tej pory nawet mnie nie zaatakowało, a ja jak jakiś dzieciak dałem się nabrać na prostą sztuczkę twórców. I jeszcze kilkukrotnie udało się im zrobić mnie w konia.
Przy nowym UFO spędziłem (według licznika na Steamie) ponad 40 godzin. Przy starym – w sumie pewnie kilka miesięcy. Wiekopomne dzieło Microprose znam jak własną kieszeń, widziałem w nim prawdopodobnie wszystko, co ma do zaoferowania, na dowolnym poziomie trudności. Natomiast nad produkcją Firaxis przesiedziałem ostatni tydzień i choć nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że poznałem ją w 100%, wyrobiłem sobie o niej dość składną opinię.
Stąd też niniejszy tekst, będący próbą ostatecznego rozwiązania najgłośniejszego sporu tej jesieni – czy nowe UFO to żenada, żerująca na ukochanej przez fanów marce, czy też dobre przystosowanie elementów składowych oryginału do nowych realiów panujących na rynku gier video? By to sprawdzić, postanowiłem porównać najważniejsze cechy obu produkcji i przyznawać im punkty w pięciostopniowej skali. Na koniec wystarczy wszystko podliczyć, by uzyskać odpowiedź na pytanie „Co tak naprawdę jest lepsze”. Oczywiście ci, którzy oczekują po niniejszym artykule obiektywnej opinii, mogą sobie wrócić do czytania podręcznika „Wycinanki z krepiny dla klas 1-3”, po drodze zahaczając o jakiś słownik z definicją hasła „oksymoron”.
Serwis MCV poinformował, że jeden z największych branżowych periodyków, Eurogamer, wprowadził nowe przepisy dotyczące organizowanych przez siebie targów elektronicznej rozrywki - Eurogamer Expo. Najwazniejszym podpunktem stał się zakaz promowania gier na stanowiskach wydawców za pomocą mniej lub bardziej rozebranych modelek.
Zgodnie z zegarem na Steam, w chwili, gdy piszę te słowa, do wydania XCOM: Enemy Unknown pozostał 1 tydzień, 3 dni i 15 godzin. To stanowczo za mało czasu, by przejść najdoskonalszą strategię w historii: X-COM: UFO Defense (u nas znanej jako UFO: Enemy Unknown – stąd hybrydowy tytuł nadchodzącej produkcji Firaxis). Chyba, że gralibyście non-stop – z moich wieloletnich doświadczeń wynika, że na dojście do etapu rozgrywki, w którym macie świetnie przeszkolonych w walce psionicznej żołnierzy i zbliżacie się do ostatecznego starcia na Marsie, potrzebujecie około 40h na średnim poziomie trudności. Ale podejrzewam, że mało kto podejmie się przejścia chociaż jednej części serii przed nadchodzącą wielkimi krokami premierą.
Stąd też niniejszy wpis, tu i ówdzie bardzo nostalgiczny i wspominkowy, w którym postaram się pokrótce weteranom przypomnieć, a nowicjuszom przybliżyć serię X-COM, by każdy mógł zasiąść przed ekranem wyposażony w podstawową wiedzę pozwalającą czerpać jeszcze więcej przyjemności ze zmagań z przebrzydłymi ufokami. Zaczynamy oczywiście od...
Serwis VG 24/7 udostępnił świeżutki dziennik developerów z Ubisoftu, ujawniający nowe szczegóły dotyczące Assasin's Creed.
Stare, bezsensowne pomysły na zabezpieczenia, utrudniające życie zarówno fanom gier, jak i filmów, wciąż mają się dobrze. Jak donosi Famitsu (a raczej zachodni gracze potrafiący rozszyfrować księżycową mowę azjatów), potwierdziły się przypuszczenia o blokadzie regionalnej Wii U.
Brucevsky, który wytrwale opisuje swą karierę w Fifa 12, zainspirował mnie do podobnego przedsięwzięcia – własnej serii „Lecplejów”. Jednakże tematyka będzie zgoła inna –nie będziemy prowadzić do zwycięstwa ekipy sportowców, o nie. Pomyślimy w większej skali i przewodzić będziemy całemu państwu. A konkretnie – Królestwu Polskiemu. Przy okazji znów sprawimy, ze Polska będzie się ciągnęła od morza do morza.
Jak donosi GiantBomb (i co potwierdził oficjalny blog firmy), dwóch ojców założycieli Bioware opuszcza studio, które przez lata dostarczało fanom RPGów nowych, znakomitych tytułów.
Podobno Ray już w kwietniu poinformował włodarzy z EA o swej decyzji. Co więcej, nie będzie dalej zajmował się grami. Zamiast tego, postanowił poszukać nowych wyzwań.
Greg natomiast stwierdził, że po prostu czuł się przytłoczony robotą i stracił pasję. A bez niej nie mógłby dalej tworzyć gier, z których byłby dumny.
Więcej o osobistych przemyśleniach i powodach odejścia obu panów możecie przeczytać na ich osobistych blogach:
O dalszym rozwoju sytuacji postaram się informować w komentarzach pod tekstem.