Temat Tygodnia jest nowym cyklem felietonów, w którym pojawiać się będą wpisy autorów nawiązujących do wybranej w drodze głosowania tematyki. Każdy z nas podejmuje zagadnienie w inny sposób, ukazując tym samym różnorodność spojrzenia na dany temat. W tym tygodniu zdecydowaliśmy się poruszyć kwestię "Gier, których się wstydzimy".
Gry są różne, a świat elektronicznej rozrywki rozbudowany i wszechstronny. Możemy zatem liczyć na rozmaite gatunki, inne podejście do oprawy wizualnej, czy nawet na zróżnicowany poziom danej pozycji. Począwszy od najgłośniejszych hitów, a na kaszankach skończywszy. I właśnie na te ostatne chciałbym poświęcić dzisiejszy tekst.
Lubię się zachwycać. Zdecydowanie wolę prawić komplementy niż krytykować. W obrębie tego bloga chwaliłam Olivera Sacksa, TEDa, Wilfreda, Mikołajka. Przyszedł czas, by zająć się teraz względnie pięknymi, względnie młodymi, bardzo zdolnymi, których oglądamy na dużym ekranie. Na pierwszy ogień idzie ten, którego już zaraz, już za chwileczkę zobaczę w kinie i zdecydowanie jest na szczycie listy moich ulubieńców. Panie, Panowie – zdecydowanie przystojny, zdecydowanie zdolny – Michael Fassbender.
Tegoroczny luty jest u mnie zaskakująco szczelnie, jak na początek roku, wypełniony wizytami w kinie (w sumie 7 seansów). Końcówka minionego weekendu to dwie, bardzo odmienne produkcje - Wstyd i Ścigana. Jeden film jest świetny, drugi tylko niezły. O jednym filmie napisać potrafię z łatwością i lekkością, drugi stanowi wyzwanie. W obu filmach gra Michael Fassbender, mistrz świata w kategorii "nie było, nagle jest wszędzie i wymiata".