Tegoroczny luty jest u mnie zaskakująco szczelnie, jak na początek roku, wypełniony wizytami w kinie (w sumie 7 seansów). Końcówka minionego weekendu to dwie, bardzo odmienne produkcje - Wstyd i Ścigana. Jeden film jest świetny, drugi tylko niezły. O jednym filmie napisać potrafię z łatwością i lekkością, drugi stanowi wyzwanie. W obu filmach gra Michael Fassbender, mistrz świata w kategorii "nie było, nagle jest wszędzie i wymiata".
Nie potrzeba pewnie specjalnie rozbudowanej intuicji, by stwierdzić który film jest który. Wstyd jest rewelacyjny i rzeczywiście hipnotyzujący (jak głosi jedno z haseł reklamowych), ale na tyle trudny, że nie podejmę się napisania prawdziwej recenzji. Boję się, że nie zgłębię tematu na tyle, by był sens poświęcać Wstydowi osobny wpis. Dlatego też: cały obraz opiera się na fantastycznym Fassbenderze, akcja jest bardzo niespieszna i w zasadzie nie ma tu fabuły jako takiej. Przez cały czas "tylko" podążamy za głównym bohaterem i towarzyszymy mu w jego skąpanej w nałogu codzienności. Warto zobaczyć, warto przemyśleć, bo to dobre i mocne kino jest.
O Ściganej napiszę więcej. Wspólnym mianownikiem jest Fassbender, ale on u Soderbergha jest - wzorem serii o Dannym Oceanie - jedynie jedną cegiełką gwiazdorskiego muru. Męskich gwiazd w tym filmie jest 7, a każdy z panów ma w sumie może tak z 10-15 minut czasu ekranowego. Cała reszta to one woman show, czyli znana z walk MMA Gina Carano w akcji. Z jednej strony Ścigana to klasyczna historyjka o zdradzonym agencie (tu: zatrudnianej przez rząd pracownicy firmy od załatwiania trudnych spraw), który szuka sprawiedliwości. Była sobie akcja, która się udała, ale ktoś zaplanował całość tak, by potem wszystko wskazywało na bardzo złe intencje naszej bohaterki. I już. Żadnych zaskoczeń w kwestii fabuły, która spełnia swoje zadanie i pcha całość do przodu. Siłą filmu powinna być trzymająca w napięciu akcja i chwytające za gardło bijatyki.
I w zasadzie tak jest, ale ekscytacji wystarcza tak na maksymalnie 2/3 seansu. Historia zaczyna się gdzieś w środku, potem jest serią fajnych retrospekcji, ale gdy akcja wkracza na ułożone chronologicznie tory, czegoś zaczyna brakować. Sam początek jest świetny, wspomniana "akcja" dziejąca się w Barcelonie - również klasa, wycieczka do Dublina też trzyma poziom, dopiero powrót na teren USA traci pęd. Wszystko jest na miejscu (bijatyki i ściganie), ale ekscytuje jakby mniej. Soderbergh wykorzystał "oceaniczny" soundtrack i całości przygrywa przyjemna, jazzowo-swingująca nuta, montaż (szczególnie w pierwszej połowie filmu) jest perfekcyjny, w filmie jest też dużo ładnych kadrów. Wszystko nosi znamiona starej szkoły: czysta kaskaderka, kamera często pracuje blisko postaci, mamy też brak jakichkolwiek efektów specjalnych. Gina Carano sprawdza się też jako heroina - kilka pojedynków jest bardzo solidnych, a chwyty z ringu dają radę na ekranie, okazje się, że nienajgorsza jest też jako aktorka (inna sprawa, że specjalnie dużo do grania tu nie było). No ale...
Ścigana to niezły film. Soderbergh nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale po naprawdę pozytywnych opiniach zza granicy (aż 80% na RottenTomatoes!) spodziewałem się czegoś więcej. Jeśli szukacie naprawdę solidnego sensacyjniaka, nie wiem czy lepszym wyborem nie okaże się Safe House (jeszcze nie widziałem), ale w sumie nie bawiłem się źle.