Szanowny czytelniku, po wieloletnich podróżach po wodach Archipelagu Nowomedialnego postanowiłem nakreślić skrótowo obraz przedstawicieli jednego z najczęściej spotykanych tutaj zawodów. Na podstawie obserwacji, rozmów z innymi żeglarzami, a i nie stroniąc od wykorzystywania dysput zasłyszanych na co większych forach, zarysowałem niniejszy obraz nowomedialnego pirata.
(Tekst z kluczem tak jawnym, że co chwilę można się o niego potknąć, ale gdyby ktoś naprawdę jakimś cudem go przeoczył, słowa kluczowe – zwane również tagami – mogą być pomocne.)
Nie rozumiem współczesnego hype'u na gry z co-opem (offline i online). Podczas rozmaitych targów, prezentacji, czy zapowiedzi gier, towarzyszy temu określeniu patos większy niż na górze Olimp. Dlaczego? Przecież to ci sami deweloperzy gier, który implementowali już dwadzieścia lat temu możliwość współpracy w grze, później o nim zapomnieli, a dziś znów winszują sami sobie, mydląc nam oczy, jakie to wspaniałe i innowacyjne odkrycie. Przecież to temat stary jak świat i wszystkim znany, że jak bawić się we dwoje (i więcej) – to na jednym ekranie, kanapie, i jesteśmy pany!
Moja przygoda z "Osadnikami" zaczęła się jeszcze za czasów Amigi. Potem niezabowiązujący romans z "trójką", oraz stosunkowo przelotna znajomość z "czwórką". Ten sam, bawiący rzesze od lat schemat nie zestarzał się, czego dowodem jest niezliczona ilość odsłon. Zaś z racji popularyzacji rynku gier casual i F2P, kwestią czasu było tylko pojawienie się edycji online.