Wszystko ma swój koniec, nawet wszechświat jest stanem przejściowym. Cóż, wszystko się zmienia, wszystko płynie – uszczypliwi twierdzą, że nawet raz nie można wejść do tej samej rzeki. Ale do rzeczy, zmieniam miejsce zamieszkania w Internecie – za niedługo będzie można poczytać moje wypociny o grach wideo w innym miejscu. Dlatego tutaj pozostawiam po sobie skromny, niezbyt profesjonalny dorobek „blogerski”. Mam nadzieję, że kilka moich tekstów lub komentarzy zapadło Wam w pamięci. Ale nie tych „hejterskich”, tylko takich zmuszających do refleksji, napawających melancholią, obawą, zwątpieniem, albo po prostu – zdziwieniem. Filozofowie powinni się dziwić, od tego zaczyna się każda wątpliwość, nowa teoria, teza i dyskusja. Dlatego grając, czytając, oglądając materiały związane i nie związane ze światem gier wideo – dziwcie się. Wątpcie. Pytajcie i szukajcie odpowiedzi.
Do zobaczenia w innym miejscu, dzięki za wszystko i wybaczcie za niekiedy zbyt emocjonalne wypowiedzi lub nie do końca przemyślane poglądy.
Adieu!
Wstyd się przyznać, ale dwanaście lat temu, przy okazji premiery słynnej, nieszablonowej strategii Majesty na PC, ja wciąż świetnie się bawiłem przy Warcrafcie II, StarCrafcie, Age of Empires i nie tylko… Choć nie boję się nowości – z mieszanymi uczuciami obserwowałem losy RTSa, w którym nie kierujemy bezpośrednio naszymi jednostkami. Ale do czasu… na tablecie złapałem w promocji (konkretnie za darmo) mobilną wersję zabawy we własne królestwo i… od razu łyknąłem bakcyla!
Run Roo Run! na screenach wydawał mi się nieco bardziej skomplikowanym, rozbudowanym i wciągającym endless runnerem. Po ściągnięciu na tablet okazało się, że to trochę runner, trochę platformówka, a trochę zręcznościówka pełną gębą, która nie wybacza pomyłek pokroju setnych sekundy, prawie jak Dark Souls.
Nie lubię gatunku tower defense z wielu powodów. M.in. dlatego, że zwykle po kilku etapach okazuje się, że twórcom wyczerpały się dobre pomysły na rozgrywkę i ta staje się zwyczajnie nudna. Owszem, schematyczność i powtarzalność to cechy wpisane w tego typu gry, ale można z tych – teoretycznie – wad ukształtować czynnik decydujący o wysokiej gry walności produkcji! Twórcy Kingdom Rush doskonale zdają sobie sprawę z bolączek i zalet gier typu tower defense, dzięki czemu udało im się stworzyć niemal ideał w swojej klasie. Co ciekawe – można w niego zagrać za darmo!
Dziś, około godziny 13:00, na kanale telewizyjnym TVN CNBC podano oficjalną wiadomość rzecznika CD Projektu, w której przyznał on, że Wiedźmin 2 nie wyjdzie na konsolę Sony. W ramach przeprosin i rekompensaty przyznał, że inne tytuły studia CD Projekt RED zmierzają na PlayStation 3.
„Co możemy mieć, czego nie ma konkurencja? Duży ekran! Jeszcze większy! Za rok-dwa-trzy będziemy produkować smarftony z większym wyświetlaczem niż współczesne telewizory HD, ha! Hm, to może jeszcze procesor, dowalimy mu 10 rdzeni? Szczęka konsumentom opadnie! I ładowanie baterii działające tylko wtedy, gdy użytkownik patrzy się na telefon. To spowoduje, że ciągle będzie go używał, ciągle będzie online, ciągle będzie nam płacił! I aparat, koniecznie 100Mpx, 6 lamp błyskowych LED, z opcją lotu ptaka, panoramą miasta i funkcją automatycznego zmazywania wyciągniętych rąk z ‘emo zdjęć’. Zapomniałbym, jeszcze głośniki, konkretne głośniki z subwooferem! Takie, które wywołają zawał serca staruszek w komunikacji miejskiej. Tworzymy przecież produkty dla młodych, pięknych i bogatych. Ale przede wszystkim dla tych, którzy przedkładają DIZAJN ponad życie!”
Przepis na dobrą komedię? To proste, inspiracji należy czerpać całymi garściami z życia. Należy wziąć coś oficjalnego, poważnego i pięknego, jak ślub, połączyć to z czymś nieprzyzwoitym – np. z wieczorem kawalerskim, a na końcu oblać to sosem tabasco w postaci kolegów, którzy nie wyrośli jeszcze (i nie zamierzają tego zrobić) intelektualnie z pampersów. Rezultat? EPICKI!
Mówi się, że „chłopaki nie płaczą”, ale niekiedy w codziennych sytuacjach, wzruszających i tragicznych, każdy człowiek się z(a)łamie. Podobnie w filmach – ich celem przecież, tak jak sztukom teatralnym, przyświeca identyczny cel: poruszanie człowieka, wzniecanie głębokich emocji, skłanianie do refleksji. Ażeby doznać prawdziwego katharsis trzeba, niestety, uświadczyć na własnych oczach tragedii. Ona zazwyczaj wiąże się ze śmiercią i łzami. I choćbyśmy się nie wiem jak wzbraniali – będziemy płakać jak dzieci, gdy pożegnamy polubioną, a nawet ukochaną przez nas postać. Mimo, że to czysta fikcja. Zapraszam do krótkiego przeglądu najbardziej wzruszających, smutnych scen, jakie dotąd dała nam kinematografia.
Uwaga! Tekst zawiera „spojlery”!
Wydawałoby się, że filmy mogą wzbudzać tylko te najprostsze emocje – komedie śmiech, horrory strach, a bajki bawią i uczą. Owszem, tak jest, są jednak dzieła, które potrafią zmienić sposób myślenia i postrzegania świata przez widza. Potrafią zaintrygować, przerazić i pozostawić człowieka z większą ilością znaków zapytania w głowie niż przed seansem. Potrafią też zniszczyć wyznawane wartości, wiarę w ludzi i optymistyczne podejście do życia. Nie wiem, czy powinienem im za to dziękować, czy je przeklinać do końca moich dni. W każdym razie odcisnęły na mojej psychice piętno, którego nie da się „zagoić”, o którym nie da się zapomnieć.
Uwaga! Tekst zawiera „spojlery”!
W drugim Wiedźminie nie ujęła mnie najbardziej artystyczna oprawa audiowizualna. Owszem, zapiera dech w piersiach, ale najznakomitsi są, podobnie jak w pierwszej części, wyraziści bohaterowie, pełnokrwiste dialogi, uknute spiski, tajemne układy, rzucane w twarz kłamstwa, i walka w imię… no właśnie, czego tak naprawdę? Myślałem, że nieprędko jakakolwiek współczesna gra tak wciągnie i zaintryguje mnie jak właśnie Wiedźmin. Jakże się myliłem… Zamiast na peceta czy iPada – dorwałem trzy epizody The Walking Dead w Xbox Live Arcade i przeszedłem je niemal nie odchodząc od telewizora. I wcale nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Przeciwnie, chciałbym, żeby taka historia nigdy nie powstała – żeby „kroczący” ludzie zostali tam, gdzie ich miejsce, czyli głęboko pod ziemią. A ludzie, którzy jeszcze wczoraj byli dobrodusznymi istotami, nie okazali się w obliczu śmierci podłymi, chorymi psychicznie manipulantami, kłamcami i… mordercami. Ale zaraz, przecież sam jestem jednym z nich!