3 seriale i 3 postaci, których śmierć bolała.
Banished – moje własne simsy. Recenzja strategii ekonomicznej
Godzinny gameplay z Kingdom Come: Deliverance - krótko i treściwie.
O nowym typie gier nieśmiertelnych w biznesowym tego słowa znaczeniu.
Kingdom Come: Deliverance. Szykuje się gra moich marzeń?
Wszyscy oceniają, ocenię więc i ja – Hobbit: Pustkowie Smauga
Seriale mają to do siebie, że potrafią dostarczyć większą ilość emocji niż film, zgrabnie rozłożoną na każdy z odcinków. Można się w nie zdecydowanie bardziej zaangażować. Film często jest dziełem o zamkniętym charakterze. Rozpoczyna się, trwa i kończy wszystkie, a przynajmniej większość, wątków, które napoczął. Seriale z kolei potrafią dozować historię, nęcić nas zapowiedziami kolejnego odcinka czy też powstawać w bardzo dynamiczny sposób, zależnie np. od danych trendów. Sami scenarzyści przecież nie do końca mogą wiedzieć, jak potoczą się losy bohaterów, których ożywili. A skoro potrafimy się zaangażować, to potrafimy też odczuć swoisty smutek wynikający z odejścia serialowego bohatera…
Na ten tytuł czekałem od wielu miesięcy. Nie pamiętam wprawdzie skąd dowiedziałem się o pracach nad nim, jednak przedstawiane przez autora koncepcje całkowicie mnie do siebie przekonały. Żadnych udziwnień, żadnej fantastyki, tylko całkowicie realna wizja jednej osoby, której brakowało na rynku gry, w której bez żadnych przeszkód i zagrożeń ze strony AI można by rozwinąć od podstaw własną mieścinę. Coś jak Sim City, ale osadzone w innych czasach i trochę bardziej skomplikowane. Gra porwała moje serce zanim jeszcze miałem w ogóle okazję w nią zagrać, a zakochałem się w niej jeszcze mocniej, gdy pierwszy raz poprowadziłem moją własną mieścinę.
Choć póki co nadal pełna błędów, niedopatrzeń i dziur, już cieszy oczy. Mowa o Kingdom Come: Deliverance. W ręce zainteresowanych trafił bowiem ostatnio godzinny materiał prezentujący rzeczywisty gameplay z tejże gry, tak mocno wyczekiwanej przeze mnie, której obserwacji oddaję się za każdym razem, gdy tylko pojawia się jakaś wzmianka o niej. Twórcy dość mocno dbają o nasze wrażenia, serwując nam coraz to nowsze, uchylające raz po raz rąbka tajemnicy fragmenty rozgrywki, a tym razem pokusili się o 60 minut nieprzerwanej, opatrzonej komentarzem, gry. Krótko omawiam materiał.
Czasy się zmieniają, więc modyfikacji ulega także cały rynek gier, który kiedyś składał się tylko i wyłącznie z pudełkowych wydań, o których często mało się w ogóle słyszało. Pamiętam też, że jednym z niewielu legalnych źródeł gier były późniejsze czasopisma, które kusiły dodaną płytą CD, a potem nawet DVD, zawierającą najczęściej po jednej wersji gry pełnej, oraz parę dodatków w postaci wersji demonstracyjnych czy tapet. Kiedyś takie coś potrafiło strasznie cieszyć...
Temat chyba najbardziej uniwersalny z tych, jakie można sobie wyobrazić – gra idealna. W końcu każdy z nas, grających, niezależnie od stopnia zaangażowania, zdążył przebrnąć przez tytuły, które miały w sobie ten unikalny pierwiastek sprawiający, że gra, choć mogła być oparta na utartych schematach, była w danym aspekcie wyjątkowa. W pewnym momencie też każdy z nas z pewnością wyobraził sobie grę będącą uosobieniem tego, co nazwać można grą idealną, a która zawierałaby w sobie wszystkie te cechy, które w innych grach przypadły nam do gustu. Wygląda na to, że coś podobnego zbliża się do mnie z pomocą Kickstartera.
Nie mam w zwyczaju recenzować filmów. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że to nawet dobrze, że nie imam się takiego zajęcia. Na pewno szczędzę w ten sposób wielu fanatykom naruszania ich nadumanego ego typu: „widać, że koleś się nie zna, nie to co ja!”. Jestem bowiem tylko biernym naczyniem, które bardzo rzadko wystawia się na działanie kinowej sali i które niezwykle rzadko chce chłonąć starannie wyreżyserowany obraz przygotowany z użyciem wielkich nakładów finansowych tylko po to, by zdobyć jeszcze większe finansowe środki, które mogą być potem przeznaczane na bankiety, szybkie samochody i ogólnie pojętą rozpustę, której pewnie chętnie bym się poddał gdybym tylko mógł. Zapraszam więc na krótką ocenę filmu „Hobbit: Pustkowie Smauga” i zapewniam przy tym, ze zaoferuję Wam co najwyżej causalową recenzję, a raczej jej mini formę. Świetna opcja dla tych, którzy chcą się po prostu dowiedzieć, czy warto się za to brać.
Rozpoczął się rok 2014 i mam wrażenie, że sytuacja nie zmieniła się w żaden sposób, no może poza czwórką na 4. miejscu zamiast trójki. Końcówka roku to zawsze idealna okazja do tego, aby każdy z nas, piszący blogi na gameplay.pl, mógł podsumować minione 365 dni w ramach różnych kategorii, filmowych czy growych. Na to też może przyjdzie czas, bo chciałem specjalnie poczekać do oficjalnego upłynięcia roku 2013, aby na spokojnie zestawić w mojej głowie wszystkie minione sukcesy i porażki, niemniej jednak są też kategorie, które często bywają pomijane, a o których też powinno być głośno. Jedną z nich są modyfikacje do gier.
Nie wyobrażam sobie świata gier, w którym wszystko byłoby dostarczane nam jako produkt gotowy i zamknięty, bez szansy na wpływ odbiorców na jego finalną postać. Nie umiałbym funkcjonować w obszarze gier oskryptowanych, niedostępnych w inny sposób niż tylko wąski korytarz prowadzący nas przez całość ułożonej i starannie zaprogramowanej niby-fabuły. Na szczęście sytuacja w rzeczywistości przedstawia się troszkę lepiej.
Tytuł brzmi co najmniej absurdalnie. I zapewniam Was, że nie chodzi tutaj o jakąś tandetną modyfikację na zasadzie podmiany dźwięku syreny na istniejący utwór. Wyobraźcie sobie jednak, że wrzucacie materiał z jakiejś gry, a chwilę potem dostajecie roszczenie od należącego do Google potentata sieciowego rynku wideo. Ot, zwykła historia. Youtube lubuje się przecież ostatnimi czasy w dopasowywaniu treści swoich użytkowników do treści osób trzecich. Staje w końcu dumnie na straży dokładnie nieuregulowanego, bądź co bądź, fragmentu prawa, który za wszelką cenę pewne środowiska próbują mocno obwarować dla swojego własnego (i swojego portfela) dobra. To jednak sytuacja na osobne rozważania. Czasami jednak można się zdziwić, jakie efekty przynosi takie działanie.
Na platformie Steam 16 grudnia pojawiła się możliwość zakupu dostępu do pre-alfy DayZ. W pewnym sensie to święto dla fanów gry, ale z drugiej strony mam jednak wrażenie, że jest to idealny przykład jak można było stracić najlepsze momenty na sukces. Przyjrzyjmy się kwestii bliżej.