W pół godziny... The Cellar Door i Polski Bar w Londynie - yasiu - 28 maja 2011

W pół godziny... The Cellar Door i Polski Bar w Londynie

Przed Wami kolejny tekst z cyklu „W pół godziny”. Tytuł jak się okazuje nie jest do końca trafiony, bo kolejna wyprawa i kolejne odwiedzone miejsca zajęły zdecydowanie więcej niż dwa kwadranse, ale niech tak zostanie. Tym razem znów miałem okazję pospacerować po Londynie. Szczęściem, w towarzystwie osoby, która miasto zna, wie co ciekawego można pokazać turyście.

W pobliżu tego miejsca można kupić naprawdę okazyjnie eleganckie przenośne apartamenty. A to samo centrum!

Padło na dwa miejsca, jedno niesamowite ze względu na swój klimat, drugie, ze względu na patriotyzm. Była jeszcze okazja zaglądnąć w jedno miejsce, ale o nim tylko wspomnę, może komuś z Was uda się tam zawitać.

Przewodnik zawodowy ma to do siebie, że wszędzie trafia bez problemu i wszędzie mówi to samo za każdym razem. Nasz zawodowcem nie jest, postanowił zaprowadzić nas do ciekawego miejsca i trochę po drodze pobłądziliśmy, jednak było warto. Z zewnątrz The Cellar Door nie wygląda wcale. Ot, schodki prowadzące pod ziemię jakich wiele. Kiedyś znajdował się tam szalet miejski, dziś miejsce przerobiono na jeden z ciekawszych klubów – pubów w jakich kiedykolwiek byłem. Na przestrzeni niewiele większej od dużego pokoju w standardowym M2 mieszczą się trzy stoliki, kilka stołków przy ścianie, bar i krzesła przy nim. Tłum jaki miejsce może pomieścić to może trzydzieści osób, ale zapewne trafia się tam wyższa frekwencja, ze względu na scenę – wielkości zestawionych ze sobą czterech skrzynek od piwa.

Ale od początku. To co w każdym tego typu lokalu jest najważniejsze to bar. Tu – świetnie wyposażony i to nie tylko w trunki ale w dwóch barmanów którzy swoją robotę znają doskonale. Znajomy opowiadał, że lepszych miksów rozweselających nie pił nigdzie, jednak nie jest to tania rozrywka. Moja turystyczna kieszeń pozwoliła napić się piwa. Dostępne były trzy gatunki, w zgrabnych buteleczkach 0,3 – meksykańskie, belgijskie i włoskie. Testy wypadły pozytywnie i na pewno pozwoliły jeszcze lepiej przyjąć to, co działo się na scenie.

Wtorek jest w The Cellar Door wieczorem otwartego mikrofonu. Imprezę rozpoczął pan z makijażem, doczepiony rzęsami, od pasa w górę ubrany bardzo elegancko. Pożartował, pośpiewał przy akompaniamencie klawiszy i zaprosił na scenę pierwszego artystę-amatora. Ludzie przychodzą tam ze swoimi nutami, do muzyki którą wybiorą śpiewają piosenki które lubią, kochają – i to się czuje. Mimo braków wokalnych wszyscy których miałem okazję słuchać byli świetni. Jednak największe wrażenie zrobiła Helen – która moim zdaniem była kiedyś facetem – grająca i śpiewająca bardzo miłą dla ucha piosenkę. Podobne wieczory w wykonaniu mniej lub bardziej amatorskich składów są tu codziennością. Wstęp zawsze jest darmowy, problemem może być jedynie wolne miejsce i fakt, że aby wyjść, wypada coś wrzucić do puszczanego wokół kapelusza. Polskie złotówki pasują tam świetnie.

To moje nagranie, krótkie, bo nie wiedziałem, czy mogę nagrywać. Na końcu wpisu jeszcze jedno, zacniejsze moim zdaniem.

Miejsce urządzono ze smakiem i mimo ciasnoty duża ilość luster sprawia wrażenie, że miejsca jest tak naprawdę całkiem sporo. Wszystko tu – poza niektórymi gośćmi – jest miłe dla oka i czas leci w Cellar Door błyskawicznie. Jeśli kiedyś tam traficie, nie bójcie się przezroczystych drzwi do toalety. To taki miejscowy koloryt. Mnie w drodze do kibelka złapał śpiewający prowadzący i chcąc nie chcąc musiałem wydać z siebie dźwięk do mikrofonu – nagrodzony brawami. A jak śpiewam wiedzą Ci, którzy słyszeli mnie na pikniku GOLa.

W drodze do drugiego miejsca przeszliśmy koło kilku starych, całkiem eleganckich budynków wokół których rozkładali się na noc autochtoni. Jeden z nich chciał nawet sprzedać nam swój penthouse, ale nie był to dil na moją kieszeń. Do bułgarskiej knajpy słynnej ze swojego wystroju tylko zaglądnęliśmy. Na pierwszy rzut oka środek wygląda jak ociekający złotem i ozdobami kościół. Przyglądając się bliżej owszem, zauważymy postacie znane z biblii, ale tematyka obrazów i rzeźb pasuje bardziej do mocnego porno. Ot, taki miejscowy koloryt.

Lokalem odwiedzonym dosłownie na chwilę, był schowany dobrze przed przypadkowymi przechodniami Bar Polski. Miejsce do którego z chęcią przychodzą rodacy siedzący za granicą zbyt długo oraz turyści – bynajmniej nie polscy – odwiedzający Londyn i ciekawi nowego. Polskie piwo, polska wódka, polskie jedzenie, polski język. Niby nic specjalnego dla kogoś, kto na co dzień mieszka w kraju, ale jakiś urok to ma. Patrzenie jak grupa Nowozelandczyków robi sobie zdjęcia z polskim piwem ujmuje za serce. Nawet spowszechniała już butelkowa Łomża smakuje tam całkiem inaczej – zapewne przez różnicę w cenie.

Witryna iście polska, wystrój i menu też.

Obie miejscówki serdecznie polecam, jeśli będziecie mieli czas tylko na jedną z nich, nie wahajcie się, The Cellar Door to najbardziej słuszny wybór.

I obiecane nagranie:

yasiu
28 maja 2011 - 19:30