Świat gierek ciągle zatacza kręgi. Prawie 10 lat temu zagrałem na Wii w całkiem przyjemną, prostą grę strategiczną. Teraz ten sam tytuł powraca na kolejna konsolę Nintendo. Tylko czy Swords & Soldiers na Nintendo Switch jest coś warte?
Od razu odpowiem sobie na to pytanie bo praktycznie każda gierka jest coś warta. Często nie jest to kwota, którą sobie życzą twórcy itp. W każdym razie po ograniu tego portu starej gierki przypomniałem sobie czemu miło spędzałem z nią czas na Wii i PC.
Swords & Soldiers przedstawia nam konflikt o gotowaniu, w którym biorą udział wikingowie, Aztecy i Chińczycy. Spór toczy się o jakieś przyprawy czy inne pierdoły. Wiem na pewno, że ważnym elementem całości jest papryka chili kontrolująca umysły jakiś konkurs barbecue i pościg za kimś kto skradł jakiś przepis czy inny bajer. Historia zostanie nam przedstawiona w dialogach pomiędzy postaciami. Twórcy postawili na humor, więc nie ma co liczyć na wciągającą fabułę. Przyznam się bez bicia, że większość tekstów pomijałem tak szybko jak się da bo są one jedynie pretekstem dla akcji.
Rozgrywka jest tutaj najprostszym wariantem tytułów RTS, gdzie rozgrywka została uproszczona na maksa. Akcję obserwujemy z boku niczym w staroszkolnych grach platformowych. Rozwijanie bazy, pozyskiwanie surowców i tworzenie jednostek są uproszczone na maksa a strategia ogranicza się do wysyłania fal jednostek w kierunku wroga. Ma to jednak swój urok i całość sprawdza się jako prosta rozrywka na kilka minut.
Swords & Soldiers podzielone jest na serię plansz, na których robimy praktycznie to samo. Pierw budujemy podstawowe ludki, które wyzbierają się po złoto. Za złoto kupujemy dostęp do lepszych jednostek i czarów, którymi atakujemy wroga. To by było na tyle. W grze mamy dostęp do 3 podstawowych wojowników i jednego twardziela, wieżyczki, która możemy stawiać w określonych punktach. Jest też system czarów korzystających z odnawiającej się puli punktów mana. Wszystko jest bardzo proste i wymaga od nas minimalnego zaangażowania a większość poziomów to po prostu szybka rozbudowa i wysyłanie naszych ludków aż zmęczymy wroga i rozwalimy jego bazę.
Gra oferuje nam 4 kampanie pozwalające się wcielić we wspomniane wcześniej strony konfliktu w tym kuchennego szefa dostępnego w oryginalnej wersji gry jako płatne DLC. Każda ze stron posiada własne jednostki i czary ale schemat pozostaje ten sam. Różnice pomiędzy stronami nie są olbrzymie i w gruncie rzeczy wszystkimi gra się tak samo. Przynajmniej jeśli chodzi o kampanie, które nie należą do najtrudniejszych. W walce z żywym przeciwnikiem robi się odrobinę ciekawiej bo odrobina taktyki i wykorzystywanie zdolności takich jak przywoływanie zmarłych przez Azteków nabiera większego znaczenia. Do zabawy dochodzi jeszcze tryb wyzwań urozmaicający całość. Dzięki temu z Swords & Soldiers możemy spokojnie spędzić 5 albo 6 godzin. Jest to całkiem niezły wynik zwłaszcza, ze produkcja ta stworzona jest w sam raz na kilkuminutowe partyjki. Zaliczenie jednej mapy zajmie nam nie więcej jak 10 minut co wydaje się czasem optymalnym dla tego typu produkcji.
Oprawa graficzna jest przyzwoita. Całość jest bardzo kolorowa i wygląda jak tytuł dla dzieci. Nawet kościotrupy i inne teoretycznie przerażające jednostki wyglądają tutaj słodko. To utwierdza mnie w przekonaniu, że Swords & Soldiers to produkcja stworzona po to by oswoić młodszych graczy z podstawami RTS.
Swords & Soldiers na Nintendo Switch to solidny port przyjemnej gierki, która mi osobiście dostarcza rozrywkę tego samego sortu co popularne kilka lat temu clickery i gierki jak Fallout Shelter. Klikam, coś się dzieje, ja nie muszę być zbytnio zaangażowany w akcję i mogę skutecznie dzielić uwagę pomiędzy grę a jakiś film, serial czy rozmowę przez telefon.