Ringu to niezwykły przypadek cyklu, który osiągnął tak wiele trochę przez przypadek. Interesująca książka detektywistyczna łącząca ze sobą elementy horroru i science fiction została przeniesiona na małe ekrany poprzez śmieszny film telewizyjny. Później jednocześnie swoja premierę miały dwa filmy inspirowane serią. Tylko jeden z nich okazał się sukcesem. Nie był to jednak mały sukces, tylko zmiana gatunku. Ringu w reżyserii Hideo Nakaty uczynił z Sadako ikonę popkultury i sprawił, że azjatycki horror przebił się do zachodniego mainstreamu. Sytuacja ta nie trwała zbyt długo i po kilku latach wszyscy mieli dość „japońskiego” straszenia i odgrzewane kotlety w postaci remake’ów filmów z kraju Kwitnącej Wiśni się wszystkim przejadły. Teraz, ponad 20 lat od premiery przełomowego Ringu, Hideo Nakata powraca do tematu. Czy Sadako sprawi, że znowu wszyscy zakochają się w strachu z ojczyzny sake?
Sadako to kolejny film należący do multiwersum Ringu. Nie będę zbytnio zagłębiał się tutaj w szczegóły, ale chodzi o to, że horrorowy cykl jest bardzo rozbudowany i liczy sobie sporo książek, kilkanaście filmów, gry i kilka produkcji z Chin, które prawdopodobnie widziałem tylko ja. Sadako jest najnowszym elementem tej układanki. Elementem, który jest luźno powiązany z oryginalnymi filmami a także książką Tide, która z kolei nie ma wiele wspólnego z cyklowym filmem Ringu ale kontynuuje fabułę książkowego oryginału. Cała sprawa jest trochę zagmatwana bo książki idą mocno w kierunku science fiction podczas gdy filmy stawiają na straszenie długowłosymi duchami.
Dobry początek, słaby koniec
Film rozpoczyna się w dosyć interesujący sposób. Widzimy opuszczony apartamentowiec, gdzie w szafie uwięziona jest dziewczynka. Sekwencja z nią i jej mamą, która próbuje podpalić pomieszczenie przerywana jest przez fragmenty ze starsza kobietą odprawiającą jakieś rytuały nad morzem. Mamy klimat i odrobinę tajemnicy, które niestety zostaje rozwiązana w przeciągu pierwszych pięciu minut filmu. Mama stara się podpalić swoją córkę bo ta jest reinkarnacją krwiożerczej Sadako, która to odpowiada za klątwę z poprzednich filmów. Próba morderstwa kończy się jednak niepowodzeniem bo w ostatniej chwili interweniuje duch Sadako, który uwolnił się z miejsca gdzie modliła się babcia. Otwarcie jest całkiem zgrabne chociaż szkoda, że Sadako pojawia się tak szybko a my mamy pewność o tym kim jest dziewczynka z długimi czarnymi włosami. Na dokładkę komputerowo wygenerowany ogień wygląda tandetnie. Niestety z jakiegoś powodu japońscy filmowcy uwielbiają obciachowe efekty specjalne wyglądające jak gotowe efekty z Windows Movie Maker.
Sadako
Długie włosy już nikogo nie straszą.
Reszta filmu koncentruje się na młodej pani doktor o imieniu Mayu. Kobieta pracuje jako psycholog w szpitalu do którego trafiła tajemnicza dziewczynka. Brat Mayu jest początkowym influencerm, który stara się zbudować swoją pozycję w internecie. Z tego powodu koleś odwiedza nawiedzony dom, gdzie doszło do pożaru, z którego z życiem uszła mała dziewczynka. Przysła gwiazda internetu wyparowuje z ziemi w niewyjaśnionych okolicznościach. Ciekawe czy oba wątki mają ze sobą coś wspólnego?
Muszę powiedzieć, że fabularnie Sadako zawodzi na całej linii. Może to efekt tego, że mamy jakby dwie średnie historie zbite w jedną tandetną. Z jednej strony jest reinkarnacja Sadako i opowiastka o małej dziewczynce przejawiającej nadprzyrodzone moce. Z drugiej strony mamy tajemnicze zaginiecie brata Mayu i jej przekopywanie informacji na temat klątwy i tego kim była Sadako. Żaden z elementów scenariusza nie jest wybitny a tu jeszcze wszystko jest podane po łebku i tak jakby tylko dla formalności.
Groza!
Przekombinowana produkcja
Sadako to film zdecydowanie przekombinowanym scenariuszem. Sukcesem oryginału z 1998 roku było proste, ale niezwykle chwytliwe założenie. Oglądamy tajemniczą taśmę wideo i giniemy po 7 dniach w związku z powiązaną z nią klątwą. Nowego filmu nie wytłumaczymy już w tak prosty sposób bo nie ma tutaj tego łatwego do zrozumienia patentu. Zamiast tego mam coś o pokoleniu youtuberów, porzucone dzieci, kobietę szukającą swojego brata i całą masę małych i niepotrzebnych scen. Rzeczy dzieją się dlatego, ze maja się dziać i nie są ze sobą powiązane w sprytny czy widowiskowy sposób. Skaczemy z punktu A do punktu B zgodnie ze scenariuszem nawet jeśli nie ma to większego sensu. Niestety na dokładkę całość jest niezwykle nudna i przewidywalna co po prostu zabija ten film szybciej niż klątwa z przeklętej taśmy VHS.
Nie straszy
Na polu straszenia też nie jest zbyt dobrze. Cały film to zaledwie trzy czy cztery zgony. Oczywiście liczy się jakość anie ilość. Szkoda, że w tym wypadku w obu kwestiach jest bardzo kiepsko. Najlepsza scena w filmie to gorsza wersja legendarnego wychodzenia z telewizora. Na dokładkę ten moment filmu dzieje się tylko jako ukłon w stronę oryginału co łatwo rozpoznać po bezsensownym cameo jednej z aktorek z Ringu.
Sadako
Wielki powrót po 20 latach.
Najsmutniejsze jest to, że Sadako momentami przypomina parodię filmu z 1998 roku. Mimika bohaterów jest wprost z jakiejś komedii w stylu Kłamca, Kłamca. Najgorzej to wypada w momentach, kiedy aktorzy mają być przerażeni. Do tego jeszcze słabe efekty specjalne i momenty, które trudno potraktować poważnie przez ich głupotę jak nawiedzony filmik na YT.
Wielki zawód
Muszę przyznać, że jestem niezmiernie zawiedziony tą produkcją. Przy zachowaniu pełnego optymizmu można stwierdzić, że Sadako nie jest najgorszą odsłoną serii o krwiożerczym duchu. W końcu w odsłonach 3D mieliśmy durne CGI klony-potwory, które wyglądały trochę jak pająki. Jednak moim zdaniem Sadako jest najgorszą częścią serii choćby ze względu na to, że odsłony 3D oferowały nam durne CGI klony-potwory, które wyglądały trochę jak pająki. Nie było to ani dobre ani ambitne, ale działało całkiem dobrze jako rozrywka niskiego poziomu. Nowy film Nakaty stara się dostarczyć porządny i poruszający horror jednak to nie wychodzi w dosyć spektakularny sposób. Najlepsze momenty Sadako to zrzynka z oryginalnego Ringu. Cała reszta to gruz na który szkoda czasu.
Problemem najprawdopodobniej jest to, że nowy film nie ma własnej tożsamości. Mamy tu trochę momentów skopiowanych ze starego filmu, które połączono z najbardziej schematycznym J-Horrorem jaki powstał na fali sukcesu Ringu. Z tego powodu Sadako nie sprawia wrażenia kontynuacji sagi i jest bardziej nieudolnym naśladowcą. Wątpliwa jakość wykonania nie pomaga i tylko potęguje efekt budżetowego straszaka napisanego na kolanie i nakręconego w tydzień.
Że co?
Lista błędów jest niezwykle długa i ciągnie się od fabuły poprzez grę aktorską aż do efektów specjalnych. Jednak to co najbardziej boli to że film nie straszy, nie zachęca do zastanowienia i nie oferuje widzowi praktycznie nic. W przypadku oryginału nawet jeśli nie pasował nam ten rodzaj horroru to mieliśmy odrobinę Japonii epoki kryzysu. Tutaj jest wydmuszka, która nawet nie bawi.
Porażka?
Powrót Nakaty sprawił, że wiele osób miało wygórowane oczekiwania w stosunku do Sadako. W końcu to ten reżyser odpowiada za sukces pierwszego filmu. Jednak nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki i każda próba powtórzenia sukcesu Ringu była wpadką. Podobnie jest i z Sadako. Nie mamy do czynienia z kiepskim filmem, ale jest to kolejna powtórka z rozrywki i zbiór rozpoznawalnych momentów z pierwszego filmu. Niestety trochę trudno by ten sam materiał wałkowany wiele razy i równie wiele razy parodiowany był w stanie kogokolwiek wystraszyć.