Często narzekam na gry starające się iść na łatwiznę przez wykorzystanie stylistyki retro. Jest w tym poważne niedopatrzenie z mojej strony. Nie mam problemów ze stylistyką 8. czy 16. bitową. Czepiam się leniwej implementacji lub tego, że taka grafika jest wykorzystywana tylko z powodu jakiegoś trendu. Często retro oprawa wizualna pasuje idealnie do klimatu danej produkcji. Tak jest właśnie w przypadku Ravva and the Cyclops Curse.
Ravva and the Cyclops Curse pozwala nam się wcielić w (chyba) sowę posiadającą magiczne umiejętności. Zły cyklop zamienił naszą mamę w kamień, by zabrać jej moce. My wyruszamy na niebezpieczną przygodę, by uratować mamę i pokazać cyklopowi gdzie raki zimują.
Od strony gameplayu Ravva and the Cyclops Curse prezentuje się jak typowa gra platformowa z naciskiem na akcję. Wszystko jest w 2D i naszym zadaniem jest przedzieranie się z lewej strony na prawo, aż dotrzemy do końca planszy. Po drodze walczymy z różnymi przeciwnikami, unikamy pułapek i zbieramy monety, dodatkowe życia czy wzmocnienia ataków.
Tym, co odrobinę wyróżnia ten tytuł, jest system ataków. Nasza postać może korzystać z pocisków o różnych kolorach i różnych właściwościach. Mają one różne zastosowanie i sprawiają, że w grze pojawiają się proste zagadki.
Mamy zwykłe żółte pociski, niebieskie zamrażające, czerwone lecące po skosach i zielone jak granaty, które rozwalają niektóre ściany i podłogi. Jest też zdolność odszukiwania sekretów i pokazywania ukrytych rzeczy w naszym pobliżu. Wszystko fajnie ze sobą współgra, bo niektórych przeciwników musimy zamrozić, by uczynić ich podatnymi na obrażenia, lub dany typ wroga jest mniej odporny na konkrety rodzaj ataku. Przełączanie się pomiędzy pociskami i eksperymentowanie z wykorzystaniem ich w różnych sytuacjach skutecznie urozmaica rozgrywkę.
Produkcje tą można ukończyć w coś koło godziny. Jest tutaj zaledwie garstka plansz i dwie walki z bossami. Z jednej strony pasuje to trochę do gier, które Ravva and the Cyclops Curse naśladuje. Wiele ze starszych tytułów to produkcje, które spokojnie można ukończyć w dwie godziny jeśli nie przytłoczy nas poziom trudności. Wolałbym jeszcze kilka dodatkowych poziomów i więcej walk z bossami, tak by w pełni wykorzystać patenty tej gry.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to Ravva and the Cyclops Curse idzie w stylistykę starych gier, które pamiętamy z Pegasusa. Mamy odrobinę kolorków, postacie jako zlepki pixeli plus całkiem rozbudowane tła dające naszej przygodzie lekko mroczny klimat. Oprawa wizualna naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła i jestem pod wrażeniem tego co udało się tu zrobić. Niby nic specjalnego i jest pełno podobnych gier, ale tutaj wszystko do siebie pasuje i buduje klimat grania w jakiś zapomniany klasyk na nowych systemach.
Muszę przyznać, że Ravva and the Cyclops Curse to produkcja z niezłym potencjałem i chyba zacznę bacznie obserwować dalsze poczynania twórców tej gry. Niby to tylko kolejna platformówka w stylu retro, ale tytuł naprawdę mnie urzekł i bawiłem się przy nim naprawdę dobrze.
Ravva and the Cyclops Curse to kolejne miłe zaskoczenie. Tytuł do kupienia za grosze, nigdy wcześniej o nim nie słyszałem, więc jest szansa na coś słabego. Okazuje się jednak, że to bardzo przyjemna gra retro z fajnym patentem urozmaicającym rozgrywkę. Jeśli ktoś ma nostalgię do ery 8.bit, to ten tytuł zagwarantuje przyjemną podróż do tamtej epoki. Trochę szkoda, że gra jest tak krótka.