Pies najlepszym przyjacielem człowieka? Obejrzyj Wilfreda - Klaudyna - 14 czerwca 2012

Pies najlepszym przyjacielem człowieka? Obejrzyj Wilfreda

Scenariusz australijski: Poznałeś dziewczynę - jest ładna i mądra. Po udanej randce jedziecie razem do niej do domu. Dziewczyna otwiera drzwi, a tam pies. Jej pies. Witają się czule, ona smyra go po brzuszku, wtula się w futrzastą głowę. Wszystko okej, tylko dlaczego widzisz tego psa jako kolesia w przebraniu psa?!

Scenariusz amerykański: Nie jesteś zadowolony ze swojego życia. Prawdę mówiąc - masz go dosyć. Gdy już udało Ci się stworzyć satysfakcjonujący list samobójczy, sięgasz po tabletki i przygotowujesz sobie zabójczy koktajl. Układasz się wygodnie na łóżku i czekasz. Czekasz, czekasz i nic. Słyszysz irytujący motocykl sąsiada, słyszysz awanturę w domu obok... gdzie jest słodka śmierć?! Rano jest jeszcze gorzej. Miałeś skończyć swój żywot - kolejna rzecz na liście, która Ci się nie powiodła. Słyszysz pukanie - otwierasz drzwi, a tam Twoja urocza sąsiadka błaga, byś zajął się jej psem. Godzisz się. Stajesz twarzą w... twarz z psem, a może raczej z kolesiem w kostiumie psa.

Co byś zrobił, gdyby któryś ze scenariuszy przytrafił się Tobie? Nie wiesz? Obejrzyj Wilfreda (uwaga, malusieńkie spoilery, ale nieznaczące dla fabuły).

Wiele szalonych pomysłów ma źródło w nocnych rozmowach zakrapianych alkoholem. W tym przypadku nie było inaczej. Pewien Australijczyk, Adam Zwar, opowiadał swemu koledze, Jasonowi Gannowi, jak to został zaproszony do domu dziewczyny, w którym zastał irytującego, podejrzliwego i zazdrosnego o swą panią psa. Szybko zaczęli snuć wyobrażenia, co taki pies sobie myśli o kolesiach, których przyprowadza do domu ich żywicielka. Panowie tak długo żonglowali historyjką, snując wizje „co by było, gdyby...”, że w ciągu jednej nocy stworzyli scenariusz do filmu krótkometrażowego. Ich siedmiominutowy film w 2002 roku dostał nagrodę Best Comedy na festiwalu Tropfest. Trzeba przyznać, że pomysł w swej abstrakcyjności jest genialny. Zwłaszcza, jeśli z tego psa to kawał gnoja...Po pięciu latach idea przerodziła się w serial. Nie bez przyczyny wspomniałam na początku o dwóch scenariuszach. Wilfred doczekał się również amerykańskiej realizacji. Jednak są to zupełnie dwa różne twory, które dzielą ze sobą tego samego bohatera w postaci Wilfreda oraz aktora, który wciela się w nietypowego psa, Jasona Ganna.

Australijski Wilfred doczekał się dwóch sezonów, każdy ma osiem odcinków. Adam (w jego roli  wspomniany wcześniej Adam Zwar) jest chłopakiem Sarah. W związku z tym, iż zamieszkuje u niej, zmuszony jest zaprzyjaźnić się z kolesio-psem. Żeby było jasne – wszyscy widzą Wilfreda jako psa, tylko Adam widzi w nim faceta w kostiumie. Adam jest nieporadny, cichy, unikający kłopotów. Wilfred lubi dobrze się zabawić – zazwyczaj kosztem chłopaka swej pani. Pies nie stroni od używek, uwielbia seks, nie przebiera w słowach. Wilfred robi wszystko, by skompromitować Adama w oczach Sarah. Adam zaś czasem zapomina, że Wilfred dla wszystkich jest tylko psem i próbuje się głupio usprawiedliwiać, używając wymówki „bo Wilfred zrobił/powiedział/chciał” itp. W drugim sezonie związek Adama i Sarah wchodzi na nową ścieżkę – pobierają się, organizują wesele, zakochani muszą poznać swoich rodziców, muszą zmierzyć się z rodzinnymi wakacjami, a także z rodzicielstwem. Stanowi to źródło wielu sytuacji, w których Wilfred będzie mógł manipulować swoim nowym „tatusiem”, stawiać go w niezręcznych sytuacjach. Adam i Sarah przedstawieni są jako przeciętna para. Nie ma tu hollywoodzkiego blasku, nie ma wiecznego słońca, pięknych wnętrz. Wszystko jest takie jakieś zwyczajne. I pewnie dlatego bohaterowie stają się tak bliscy odbiorcy. Ich życie wydaje się być bardzo realne, nie licząc oczywiście psa.

Amerykańska wersja serialu jest zupełnie inna. Główny bohater, Ryan (Elijah Wood), jest bezrobotnym prawnikiem. Ma despotyczną siostrę, która ciągle czegoś od niego żąda. Od życia Ryan oczekuje czegoś więcej niż codziennego chodzenia do pracy w ładnym garniturze z zaciskającym się na szyi krawatem. Po nieudanej próbie samobójczej zaprzyjaźnia się z Wilfredem. Znajomość okazuje się równie ciężka, jak w przypadku australijskiego kumpla. Tym bardziej, że Ryan podkochuje się we właścicielce psa, Jennie (Fiona Gubelmann). Wilfred zachowuje się czasem, jakby zależało mu na szczęściu przyjaciela, innym razem w typowy dla siebie sposób czyni z kolegi idiotę. Obie wersje psa uwielbiają oglądać filmy na DVD. Amerykański Wilfred kocha Matta Damona. Namiętnie, przy budowaniu swych wielopiętrowych kłamstw, używa fragmentów filmów z Damonem w roli głównej. Dzięki Wilfredowi Ryan zaczyna otwierać się na nowe doznania – włamuje się do sąsiada, uczy się szczerości, stara się postawić siostrze bądź też umawia się na randkę ze starszą władczą kobietą tylko dlatego, by Wilfred mógł przelecieć pluszową żyrafę.  A wszystko to w oparach alkoholu, trawy, zagryzane pizzą, nachosami i niewybrednymi żartami.

Elijah Wood świetnie sprawdza się w roli nieco zagubionego, nieco znudzonego chłopaczka, który sztywno trzyma się reguł życia społecznego. W zasadzie nawet odczuwa się delikatne współczucie i ma się ochotę uściskać tego biedaka (hym, a może to te wielkie niebieskie oczy...). Gościnnie pojawia się wielu znanych aktorów, zazwyczaj jako szalone, wyraziste postacie.

Nie mogę powiedzieć, że Wilfred jest komedią. Można się pośmiać, jest trochę absurdalnie, ale nie brakuje refleksji i morałów. Każdy odcinek rozpoczyna się mądrym cytatem, zaś tytuły odcinków odnoszą się do stanów emocjonalnych. Nie będę zdradzać, jak skończył się pierwszy sezon, gdyż ostatni odcinek zaskakuje i sugeruje, by spojrzeć na cały sezon zupełnie z innej perspektywy. A w związku z tym, iż 21 czerwca w Stanach rusza drugi sezon, może niektórzy z Was zechcą poznać tę przedziwną parę – Ryana i pso-kolesia Wilfreda, do czego ja serdecznie namawiam.

Biegnąc ku końcowi, w obu przypadkach rzec można za Hugh Grantem (Notting Hill)  - „przeżycie surrealistyczne, acz miłe”!

Klaudyna
14 czerwca 2012 - 23:25