W czerwcu 2012 roku na targach E3 spełniły się mokre sny fanów ulicznych wyścigów. Wtedy to Electronic Arts zapowiadział remake Need for Speed: Most Wanted, wydanej w 2005 gry, która w opinii fanów zasłużyła na miano najlepszej, najbardziej dopracowanej odsłony cyklu na konsolach obecnej generacji. Technologiczna, jak na owe czasy, świeżość, innowacyjne podejście do fabuły oraz ogromny obszar skąpanego w słońcu miasta, gdzie prowadzona była zabawa, zdaniem zarówno zwolenników serii, jak i branżowych krytyków przesądziły o sukcesie tamtego tytułu. Most Wanted na nowo zdefiniował markę, stając się punktem odniesienia dla następnych odsłon i gier o wyścigach ulicznych w ogóle.
Lata mijały, a kolejne firmy deweloperskie, obejujące pieczę nad NFS'em, nie były w stanie dostarczyć tytułu o predyspozycjach wystarczających do powtórzenia sukcesu poprzednika. Nie był to bynajmniej przypadek. Każda następna propozycja wyścigowa oznaczona logiem Electronic Arts zdawała się robić wszystko, by zasłużyć sobie na miano najbardziej odgrzanego kotleta gier wideo. Czy to przez pośpiech, czy zastosowane w produkcji mechanizmy, jakość spadała, a z nią psychiczna wytrzymałość fanów i ich skłonnośc do szastania ciężko zarobionym groszem. Wydawca ze słonecznej Kaliforni przełknął gorzką pigułkę i w celu utrzymania serii na powierzchni postanowił skupić się na odświeżaniu oklepanych, sprawdzonych gier znanej marki, wychodząc z prostego założenia, że dobry pomysł można wyeksploatowywać dopóty, dopóki jest na niego popyt, a słupki sprzedaży rosną. W taki oto sposób Need for Speed powędrował do brytyjskiego studia Criterion Games, znanego min. z legendarnej serii Burnout, świętującej triumfy na Playstation 2 i Xbox'ie. Po dośc chłodno (hehe) przyjętym Hot Pursuit pora na nowe wcielenie Most Wanted.
Identyczny, ale inny...
Przedstawię sprawę wprost, zanim fani serii z nadzieją na świetlisty powrót uwielbianego przez nich Need for Speed'a dotrą do następnego akapitu tekstu, gdzie będzie na nich czekał sowity zawód. Most Wanted od Criterion Games ,z wyjątkiem tytułu, rozbudowanego miasta oraz gościnnego udziału policji, zawsze z chęcią i hukiem wpadającej na wszelkie zdelegalizowane zjazdy miłośników motoryzacji, nie ma zupełnie nic wspólnego z tak uwielbianym poprzednikiem. Mechanika zabawy, sposób prowadzenia rozgrywki, czy chociażby design w obu tytułach różnią się diametralnie. Pracownicy Criterion zerwali na dobre z korzeniami gameplay'u i spreparowali grę według własnej, dobrze wszystkim znanej receptury (zniszczyć... wszystkie... drogie... samochody...). Witam w Burnout: Most Wanted, autoplagiacie z przypudrowanym noskiem.
Poczciwy imiennik recenzowanego tytułu mógł się poszczycić dopracowaną jak na standardy gier wyścigowych fabułą. Nowa odsłona, jak to u Criterion Games bywa, została pozbawiona jakiejkolwiek historii. Nie uświadczysz tu aktorskich popisów w wstawkach filmowych, paradujących przed maskami samochodów modelek, czy długich, dobrze rozpisanych dialogów. Gracz trafia do miasta Fairhaven, oddane mu zostaje do dyspozycji auto i lista 10 siejących postrach na wylotówkach z miasta frajerów i... tyle. NFS: Most Wanted to samochodowy sandbox, gdzie jedynym ograniczeniem są osiągi silnika i przydrożne barierki. Użytkownik ma stuprocentową swobodę w podejmowaniu decyzji co do kolejności, w jakiej pokonane zostaną wyścigi, czy modelu pojazdu, którym zostanie to uczynione. Dobra zabawa w ciasnych uliczkach nie jest jednak celem samym w sobie. W grze do uzbierania są tzw. Speed Points, których odpowiednia suma uprawnia do zmierzenia się z kolejnym kierowcą ze spisu najbardziej porządanych typków w mieście. Zadaniem gracza jest wkroczenie na sam szczyt.
Przemierzając metropolię i jej okolice, stanowiące interesujący wyścigowo, urozmaicony ciekawymi lokacjami pokroju cmentarzyska samolotów, choć niezbyt duży obszar, natknąć się można na pozostawione samochody. Ktokolwiek postanowił rozstać się z kolekcją swych luksusowych aut sportowych był na tyle wyrozumiały, iż w stacyjce każdego pozostawił kluczyki. Zmiana pojazdu nie stanowi więc żadnego problemu. Po odnalezieniu osamotnionych czterech kółek wystarczy do nich podjechać i wklepać odpowiedni przycisk, a już znajdziesz się za kierownicą innej maszyny. W taki sposób wejść można w posiadanie około 40 samochodów. Samych lokacji, gdzie nastąpuje zamiana, jest 123. Odszukanie nowego pojazdu wiąże się z zapisaniem tegoż w podręcznym menu, tzw. EasyDrive, gdzie ma się do niego dostęp w dowolnym momencie rozgrywki. Dwa przyciski i puff... gracz przemieszcza się w inny obszar mapy, gdzie zasiada już wygodnie na siedzeniu kierowcy przed deską rozdzielczą wybranego modelu. Rozwiązanie takie przyspiesza zabawę i nie wymusza ciągłego krążenia między ulicznymi trasami, a garażem. Fani jednak postawią w tym miejscu pewnie kolejny krzyżyk, ja skwituję to tylko leniwym uśmieszkiem. Wygoda kosztem klimatu mi odpowiada i idealnie wręcz koresponduję z design'em zabawy.
Każdy samochód to pięć przewidzianych dla niego i mu przypisanych wyścigów, posegregowanych według poziomu trudności. Niby niewiele, ale biorąc pod uwagę liczbę unikalnych aut otrzymać można zadowalającą największych nawet malkontentów sumkę. Co jednak najistotniejsze, by wycisnąć ostatnie soki z tak zaprojektowanej rozgrywki wymagane jest wykorzystanie wszystkich dostępnych maszyn. Każda, z unikalnym zestawem statystyk, wprowadza odrobinę świeżości do zabawy. Podobnie zresztą jak tuning, który w Most Wanted rąk pracowników Crtierion Games został potraktowany po macoszemu. Zapomnij zupełnie o tuning'u wizualnym - zmianie koloru karoserii (co dokonuje się automatycznie w wybranych punktach), rodzaju felg, spojlerach, naklejkach i innych pierdołach, uwielbianych przez domorosłych fanów motoryzacji. Nowy NFS to tytuł, w którym wielbiciele ulicznych modyfikacji zewnętrza samochodu wiele nie znajdą. Koniec z bujającym się po mieście w blasku neonów różowym Golfem z doklejonymi skrzydłami Boeing'a na dachu. Ścigasz się super-furami, dla których przeciętny Kowalski (a zasadniczo i nieprzeciętny) dałby się pokroić, publicznie schłostać i wystąpić w kolejnej edycji Mam Talent, których projekty i wizualizacje wycenione są lub były na grube miliony, których ilość na światowym rynku ogranicza się do kilku sztuk. Majstrowanie przy wyglądzie takiego cacka uznać należałoby za profanację. Co innego z podmianą kilku elementów we wnętrzu samochodu. Liczba opcji jednak nie oszałamia. Odblokowywane po każdorazowym zdobyciu miejsca na podium ulepszenia ograniczają się do opon (sportowe lub terenowe), pod i nadwozia, rodzaju wtrysku nitro oraz skrzyni biegów. Każda przeróbka ma także swoją wersję PRO, dostępną po wykonaniu określonego w opisie danej części zadania. Wszystko to składa się na około 30 gotowych do wymiany podzespołów. Oferta dość skromna, biorąc pod uwagę konkurencyjne produkcje. Stosunek dewelopera do tuningu ma jednak odzwierciedlenie w filzofii prowadzenia rozgrywki, gdzie ulepszanie samochodu nie ma aż tak krytycznego znaczenia. Przypomnij sobie teraz, drogi czytelniku, kto pracował w pocie czoła nad remak'iem klasyka serii. No właśnie... W każdej produkcji pod którą podpisał się brytyjski deweloper nie może zabraknąć destrukcji piekielnie drogich aut.
Destroy'em all
Gloryfikacja zniszczenia w pełnej krasie ma także miejsce w Most Wanted. Nie okłamię Cię jeśli powiem, że bardziej niż gra wyścigowa, to produkcja nastawiona na rozwałkę. Prędkość, metoda pokonywania zakrętów, czy prowadzenia samochodu mają oczywiście znaczenie, ale dopiero eliminacja rywali, tak dobrze znana z innych tytułów Criterion Games, gwarantuje sukces w wyścigu (no i omijanie poruszających się przeszkód w postaci neutralnych uczestników ruchu, rzecz jasna). Autoplagiat w tym aspekcie osiąga wręcz poziom kosmiczny, gdyż system destrukcji, sposób jej ukazywania i jego wpływ na zabawę to dokładna kopia Burnout: Paradise. Pochylę się chociażby nad faktem, że każdą kraksę, czy to na trasie przejazdu, czy poza nią, podkreślają zwolnienia animacji oraz specjalne ujęcia kamery. Czy już gdzieś tego nie widziałeś? Na całe szczęście destrukcja na trasie w wydaniu Criterion wiąże się także z porządnym systemem uszkodzeń. Blacha karoserii gnie się i deformuje, lakier rysuje przy kontakcie z innymi autami, barierki i odstające elementy krajobrazu zostawiają głębokie bruzdy w nadwoziu, szyby pękają. Przebite opony odpadają, a samochód posyła za sobą srebrzysto-czerwoną strugę iskier, trąc pozbawionym ogumienia kołem o asfalt. Przywiązanie dewelopera do detali pozwala graczowi w pełni obserwować brutalne piękno motoryzacji. Odpowiednie uszkodzenia odbijają się oczywiście na manewrowości i osiąganej przez pojazd szybkości. W takich wypadkach w sukurs przychodzą wspomniane już wcześniej warsztaty, porozrzucane po całej mapie w niedalekiej okolicy dróg i autostrad. Wystarczy przejechać przez takowy, a już można cieszyć się idealną, pozbawioną skaz karoserią, w dodatku ze zmienionym kolorem. Tak, wiem... znowu Burnout.
Need for Speed w przekroju całej serii charakteryzuje się zręcznościowym modelem jazdy. Również i Criterion nie silił się na zbytnią symulację oraz odzwierciedlenie rzeczywistego zachowania pojazdów. Samochody są dobrze wyważone, ich skłonność do wpadania w drift w czasie zakrętu nie jest przesadnie wybujała, a jazda, na całe szczęście, nie przypomina sunięcia kartonem po asfalcie. Kawał dobrego kodu, punktujący w w czasie wyścigowej zawieruchy. Jeśli nie podnieca kogoś lawirowanie między samochodami na autostradzie przy prędkości 300km/h, wpadanie bokiem auta w ciasną szparę między policyjnymi pojazdami ustawionymi w blokadę drogową, czy wreszcie pojedynek maska w maskę z rywalem w jednej z licznych klaustrofobicznych uliczek Fairhaven to powinien poważnie zastanowić się nad dalszą karierą jako maskotka Red Bull'a do wykonywania skoków stratosferycznych.
Wyścigi w Most Wanted są emocjonujące. Tradycyjne tryby, czy to konfrontacji ograniczonej liczbą okrążeń, czy sprintu, zyskują niesamowicie dzięki zachowaniu przeciwników, nie odpuszczających ani na moment, nastawionych agresywnie, gotowych wykorzystać każde, najmniejsze nawet potknięcie. W sytuacji dla AI beznadziejnej, gdy wydaje się, że zawody są już rozstrzygnięte na korzyść użytkownika, sztuczna inteligencja potrafi zachować się niezwykle złośliwie, taranując samochód gracza i przekreślając tym samym jego szansę na podium. Wielokrotnie zdarzyło mi się przegrać na ostatnich metrach, kiedy miałem już zwycięstwo w kieszeni i otwierałem chłodzącego się w lodzie szampana. Również lokacje, w których odbywają się zawody, mają swoją rolę w ostatecznym rozliczeniu tytułu z miodności. Zwykłe, uliczne trasy przetasowane są z wyścigami, w których za obszar zabawy robi ogromny plac budowy, wielopiętrowa powierzchnia naziemnego parkingu, czy kanały odpływowe. Emocje obecne w czasie kolejnych startów doprowadziły mnie do dawno już zapomnianego przez niegdyś wyniszczony grami organizm zespołu - syndromu ostatniego wyścigu.
Starcie z kierowcą z osławionej listy dziesięciu "Najbardziej Porządanych" także nie odstaje od standardów. Kiedy mierzysz się każdorazowo z zawiadiaką trzęsącym miastem w posadach w sportowej maszynie cel jest prosty - wyprzedzić skurczybyka i utrzymać prowadzenie do mety. Na drodze do jego osiągnięcia staje ci jednak nie tylko osamotniony przeciwnik, zachowujący się wielokrotnie sprytniej niż "zwykła" sztuczna inteligencja, ale także nieograniczone zastępy stróżów prawa, dbających o porządek, prawo i sprawiedliwość w Fairhaven. Ci, mający w swym arsenale, oprócz zwykłych radiowozów, także masywne pojazdy terenowe oraz niezwykle szybkie sportowe samochody, potrafią nieźle namieszać i skutecznie uniemilić przejazd. Zwycięstwo w wyścigu z boss'em nie oznacza bynajmniej automatycznego zdobycia jego auta. Na modłę Burnout'a, trzeba jeszcze gościa dogonić i staranować. Dopiero rozbicie pojazdu przeciwnika o najbliższą przeszkodę jest gwarantem oddania przez niego kluczyków do bryki (zdewastowaną przecież jeździć nie będzie).
Na rozgrywkę składają się oczywiście także najróżniejsze znajdźki. Po raz kolejny Criterion postanowił skopiować swoje własne, wydane już kilka lat temu dzieło, i umieścił w produkcji EA znanane z Burnout'a billboard'y, czekające na destrukcję, oraz metalowe bramki, powstrzymujące przed wjazdem na tereny prywatne mieszkańców Fairhaven. Nowość zupełną stanowią rozmieszczone tu i ówdzie fotoradary, rejestrujące prędkość przejazdu gracza. Charakterystyczny błysk i... można pochwalić się przed znajomymi swoją szybkością.
Wieloosobowa rzeźnia z rykiem silników w tle
Podejmując temat dzielenia się z innymi cyferkami, czym byłaby gra wyścigowa w 2012 roku bez mutliplayer'a? Most Wanted w kwestii online błyszczy, przynajmniej jeśli weźmiesz pod uwagę pełną symbiozę tegoż z trybem single player. W dowolnym momencie z poziomu Autolog'a (wspomniany cześniej EasyDrive) może gracz połączyć się z serwerami, ściągając przy okazji wszystkie statystyki znajomych do własnej rozgrywki. Długość skoku oddanego po przebiciu się przez billboard, wspomniany wcześniej zapis z fotoradaru, czy czas uzyskany w danym wyścigu - wszystkie wyniki przyjaciela można poprawić, sprzedając kumplowi solidnego prztyczka w nos, motywując tym samym do rewanżu i dalszej zabawy. Pora pokazać osiedlowym kozakom kto tu rządzi. O ile konfrontacja własnych osiągnięć ze znajomkami wypada naprawdę solidnie, eksponując elementy zdrowej rywalizacji, tak już co do wieloosobowych wyścigów na jednej mapie mam mieszane uczucia. Po dołączeniu do wybranej rozgrywki zwiedzamy dobrze znane z trybu single miasto, co i raz dojeżdżając we wskazane punkty spotkań, gdzie czeka na graczy jedna z wielu konkurencji. Te z kolei, poukładane w tzw. Speed listę, nie pozwalają na nudę. Zwykłe wyścigi przeplatane są z ciekawszymi zadaniami pokroju oddawania skoków z określonego miejsca, czy utrzymywania pozycji na czubku wybranego budynku, w której to czas odgrywa największą rolę. Jest jednak pewne słowo charakteryzujące całokształt zabawy - chaos. Start w zawodach nie odbywa się z konkretnego miejsca, więc można delikatnie oszukiwać, ruszając w odpowiednią stronę przed końcem odliczania. Za dużą też wagę przywiązano do eliminacji i spychania przeciwników. Autorzy nie kryją, że takie właśnie zachowanie premiują, nagradzając każdorazową kraksę innego gracza, której jesteśmy przyczyna, sowitą liczbą punktów. Przez to wieloosobowa zabawa zamienia się w prawdziwe destruction derby. Nawet rozliczne i nieźle przemyślane dyscypliny nie pomagają. Tradycyjnie już zabrakło split-screen'a, co cholernie mi doskwiera. Muszę jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości pozbawionej zabawy z kumplem na jednej kanapie.
Gdzieś tam na początku tekstu przewinął się temat fabuły. Jej brak rekompensują niejako obecne przed każdymi (!) zawodami cut-scenki. Wstawki to nie byle jakie, bo okraszone walorami artystycznymi. Zamiast zwykłego rzutu kamery na pędzące auto deweloper serwuje graczom raz mistrzowskie animacje, graficzne majstersztyki, stanowiące swoisty hołd dla zabójczo szybkich samochodów, innym razem psychodeliczne wizje niczym po zażyciu nieprzyzwoitej wręcz ilości grzybków. W obu przypadkach doświadczenie to unikalne, podkreślające stosunek twórców do świata motoryzacji i piękna, jakiego żródłem są perwersyjnie drogie maszyny ze znaczkami legendarnych marek na masce.
Przybrudzone piękno
Oprawa A/V trzyma wysoki poziom. Silnik graficzny, wyciskający z konsol ostatnie soki, raczy gracza urokliwymi widokami, przemykającymi po ekranie w czasie przemierzania ulic i bezdroży Fairhaven. Podziwianie malowniczych górskich krajobrazów, czy miejskich przestrzeni ułatwia zdecydowanie zoptymalizowany streaming obiektów na linii horyzontu. Nie uświadczysz irytującej mgiełki osadzającej się na budynkach i strukturach znajdujących się w znacznej odległości w polu widzenia gracza. Zdarzyło mi się wcześniej napomknąć o przywiązaniu Criterion Games do detali w procesie produkcyjnym nowego Most Wanted. O niesamowicie odwzorowanym modelu zniszczeń wspominać drugi raz mi nie przystoi. Co innego wskazać wirujące wokół pędzącego samochodu drobinki kurzu, błoto miarowo pokrywające karoserię, kiedy tylko sportowe auto gracza zjeżdża na poboczę, czy krople wody spływające z maski po przejechaniu przez kałużę. Warto również zwrócić uwagę na szczegóły, jak oślepiające promienie słońca zaglądające do wnętrza pojazdu, gdy ten wyłania się z tunelu, czy zakłócenia podręcznej mapki GPS, wizualne szumy uwidaczniające się w czasie obecności w zamkniętych, odgrodzonych od świata zewnętrznego lokacjach. Takie drobnostki dopełniają obrazu nowego Need for Speed'a jako tytułu dopracowanego z wizualiami na naprawdę wysokim poziomie.
Do tych wszystkich technicznych och-ów i ach-ów pora dolać łychę dziegciu. Na pierwszy ogień tekstury, potrafiące doczytywać się przed samym nosem gracza. Nie raz, nie dwa zaskoczony zostałem przez wyrastający wprost z asfaltu billboard, czy inne metalowe barierki, wcześniej perfidnie "schowane" przez dławiący się silnik gry. Brytyjczyków ratuje mechanika zabawy, gdyż mknąc z zawrotnymi prędkościami po drogach metropolii Most Wanted trudno jest skupić się na szczegółach otoczenia. Także i stabilność recenzowanej produkcji to temat mocno kontrowersyjny. Co jakiś czas zdarzają się spadki animacji oraz dropp'y. Nic tak jednak nie irytuje jak trwające po kilka sekund wiechy. Nie ładnie Criterion, nie ładnie...
Nie taki Most Wanted zły, jakim Burnout'em go malują
Konkluzja jest nadzwyczaj smutna i ponura. Electronic Arts nie ma już pomysłów na rozwój Need for Speed'a. Most Wanted nie zmienia oblicza serii na current-gen'ach, niczego nie definiuje, a już na pewno nie może zostać nazwany rewolucją. To "tylko" świetny kawałek kodu ze stemplem jakości samego Criterion Games, które to studio zbytnio chyba przywiązało się do Burnout'a: Paradise, wciskając elementy dobrze znane ze wspomnianej gry wszędzie, gdzie to tylko możliwe. W deweloperski autoplagiat zagrać jednak warto, bo pomimo zerwania z korzeniami oryginalnego Most Wanted, do którego nawiązuje przecież tytuł, to cały czas porządna gra wyścigowa, pozwalająca na długie godziny zabawy w wirtualnym świecie.
OCENA: 8.0/ 10
PLUSY:
MINUSY: