The Critter Chronicles - Paweł - 3 lutego 2013

The Critter Chronicles

Paweł ocenia: The Book of Unwritten Tales: The Critter Chronicles
85

Oczarowany magicznym, lekkim i prześmiesznym światem Aventasii z dużą uwagą śledziłem wszelkie informacje dotyczące zapowiedzianego dawno temu prequelu The Book Of Unwritten Tales. The Critter Chronicles czyli Kroniki Zwierzaków to samodzielna przygoda będąca wstępem do długiej opowieści znanej z BoUT – można wręcz odnieść wrażenie, że jest to po prostu dopracowany fragment wyjęty żywcem z oryginalnej opowieści. Ale od początku…

The Critter Chronicles przybliża nam postać kapitana Nathaniela Bonetta – szelmy, awanturnika i niepoprawnego narcyza. Opowieść rozpoczyna się z chwilą gry kapitan przemierza niebo na nowym okręcie powietrznym – dumnie ochrzczonym Królową Mary. Okoliczności zdobycia statku oraz ewentualny pościg pominę milczeniem – w końcu co może pójść nie tak? Jak się okazuje całkiem sporo, bowiem Nate w bardzo krótkim czasie musi zmierzyć się z serią pechowych i całkiem nieprzewidzianych wypadków.


Jak to w tradycyjnych grach przygodowych bywa – zarówno fabuła jak i zagadki w niej zawarte to istna plątanina zależności oraz wszechobecnych gagów. Wraz z kapitanem odwiedzamy więc mroźną północ, gdzie będziemy musieli stawić czoło fanatycznej aktywistce o wiele mówiącym imieniu PETA…ekchm, znaczy Petra. Spotkamy szalonego tropiciela śnieżnych Yeti, stadko sympatycznych pingwinów oraz…Zwierzaki. To właśnie ich tajemniczej cywilizacji poświęcona została większa cześć gry i muszę przyznać, że dawno nie natknąłem się na bardziej sympatyczną i pomocną rasę. Może nie wyglądają zbyt inteligentnie, może nie pachną jak wiosna – ale jedno trzeba stwierdzić z pełnym przekonaniem – te różowe stwory są absolutnie urocze.
Mimo, że sama historia jest tylko tłem do opowiadania kolejnych żartów i igrania z konwencją – jest na tyle interesująca, że ciekawi od samego początku. Nie natkniemy się tutaj na dłużyzny, nudne zapychacze czy wstawione na siłę sceny. Tak więc plus.
Omawiając ten tytuł nie można pominąć strony graficznej, gdyż jest ona jeszcze lepsza niż w przypadku BoUT. Postacie poruszają się lepiej, animacje są bardziej dopracowane a ręcznie rysowane tła są po prostu fenomenalne. King Art Games daje tym samym przykład, że nowoczesne przygodówki 3D mogą wyglądać fantastycznie i budzić zachwyt nawet wśród rozpieszczonych fajerwerkami graczy. Co istotne – magia, którą znamy ze starych serii takich jak Broken Sword, Monkey Island czy The Longest Journey jest tutaj odczuwalna a nawet wszechobecna.
Grając w The Critter Chronicles miałem wrażenie, że odwiedziłem starego przyjaciela – gra mówi moim językiem, myśli tak jak ja i bawi mnie tak jak gry bawiły kiedyś. Według mnie jest to pochwała godna tylko najlepszych tytułów, bo wraz z postępem technologicznym pogubiło się gdzieś znaczenie prawdziwej „miodności” i „funu”.
Co do mechaniki i poziomu zagadek – muszę przyznać, że mnie się podobały ale patrząc obiektywnie – można mieć do nich zastrzeżenia. Chodzi o to, że gra jest niezwykle liniowa zarówno jeśli chodzi o kolejność rozwiązywania zagadek jak i dialogi. W większości miejsc po prostu nie ruszymy dalej gdy nie wyczerpiemy absolutnie wszystkich opcji dialogowych, nie klikniemy (dwa razy!) na każdy obiekt i nie połączymy „wszystkiego ze wszystkim”. Dodatkową komplikacją jest fakt, że przez większość gry kierujemy poczynaniami zarówno Nate’a jak i Zwierzaka – bohaterowie mogą wymieniać się posiadanymi przedmiotami, jednak czasem ich użycie wymaga tego aby element był w ekwipunku konkretnego z nich.
Trudno to wyjaśnić, dlatego przytoczę przykład: w pewnym momencie musimy upić jednego z pingwinów wlewając mu do gardła mocną whisky, jednak gdy jest ona na wyposażeniu kapitana – odmawia on wykonania czynności, dopiero gdy przełożymy ją do ekwipunku Zwierzaka, ten robi to co zaplanowaliśmy. Takie momenty potrafią skutecznie popsuć zabawę i podkopać naszą wiarę we własne zdolności kombinowania. Szczerze mówiąc, to ciężko doszukać się sensu w takim odgórnym określaniu „kto może użyć jakiego przedmiotu” (tym bardziej, że bardzo często zapominamy o tym, że mieliśmy coś w ekwipunku i nie wykorzystaliśmy tej opcji). Według mnie włączenie „globalnego” ekwipunku ułatwiłoby orientację w tym co mamy i pozwoliło nam bardziej skupić się na samych zagadkach niż na dostosowaniu się do mechaniki.



Irytujące potrafią być również „zagadki źle rozwiązane” czyli pewne sekwencje czynności, które musimy wykonać (i usłyszeć, że coś się nie powiodło) – aby odblokować możliwość „dobrego” rozwiązania sprawy. Tyle słowem krytyki.

Za muzykę odpowiedzialny jest wciąż Benny Oschmann – niezwykle utalentowany i bardzo obiecujący kompozytor. Niestety w przypadku omawianego prequela nie doczekałem się całkiem nowego soundtacku na który tak bardzo liczyłem ;). Zachęcony ścieżką dźwiękową z oryginalnego BoUT miałem nadzieję usłyszeć nieco więcej aranżacji tymczasem wydaje się, że nowe utwory trwają w sumie tylko kilka minut. Dodatkowo prequel nie ma swojego własnego, porywającego motywu przewodniego. Trochę szkoda.

Na osobny akapit zasługuje spolszczenie oraz głosy postaci, gdyż jest to po prostu klasa sama w sobie. Żarty przetłumaczone są umiejętnie a liczne odniesienia do popkultury nie straciły na swoim znaczeniu. Główny aktor podkładający głos kapitana Nate’a spisał się równie dobrze – cyniczne uwagi i zgryźliwe komentarze nie ustępują w niczym takim klasykom jak Guybrush Threepwood. Bardzo zabawnie wypadł też poczciwy Zwierzak – jego gulgotanie i opisywanie otaczającego świata czasem po prostu zwalają z nóg (Grolomar-Groschuluk. Fatt!)

Zbliżam się do podsumowania i w głowie zaczynam liczyć plusy i minusy tej produkcji – to trudna rzecz, jeśli chce się ocenić twórców naprawdę sprawiedliwie! Na pewno mistrzowska jest realizacja i świat opowiedziany tak, jakby był jedną wielką historią – bardzo cenię sobie konsekwencję w budowaniu tła fabularnego oraz osadzenie całości w większym uniwersum (w tym przypadku chodzi o konflikt, który dokładnie poznajemy w The Book Of Unwritten Tales). Wielkim plusem jest lekki, wyważony humor – gra nie sprzedaje nam motywów „na siłę”, komentarze Nate’a, dziesiątki smaczków ukrytych w najróżniejszych miejscach nie sprawiają wrażenia dodanych później – całość wypada naturalnie i spójnie.

Zagadki (mimo wcześniejszych zastrzeżeń) są jak najbardziej do rozwiązania – nowością jest poziom trudności, który możemy wybrać na początku rozgrywki (dzięki niemu pojawiają się kilka nowych przedmiotów a rozgrywka staje się dłuższa i nieco bardziej skomplikowana).

Zanurzając się w świat wykreowany przez Jana Theysena odwiedzamy starych znajomych i magiczne miejsca – bez epatowania seksualnością, przemocą czy drętwymi memami a’la Kwejk. Jest to zupełnie inny poziom rozgrywki, któremu bliżej do książek Terry’ego Pratchetta niż serii typu Larry. Tego typu gry zostawia się na ciepłe, pachnące herbatą i kominkiem, spokojne wieczory. Po co się spieszyć? Czy świat nie może chwilę poczekać?

The Critter Chronicles to świetne uzupełnienie oryginalnej historii i doskonała okazja do zapoznania się z grami King Art Games, tak więc dopóki za niektórymi oknami wciąż iskrzy się zimowy krajobraz – polecam zarezerwować jedno popołudnie na grę. I zapomnieć o całym świecie. Mnie się to udało i powiem szczerze, że nie mogę doczekać się kolejnej produkcji z serii Unwritten Tales – takie gry zdarzają się coraz rzadziej.

PLUSY:

  • lekki i inteligentny humor,
  • oprawa wizualna i ulepszone animacje,
  • wciągająca fabuła,
  • ta gra to prawdziwy odpoczynek,

MINUSY:

  • problemy z zagadkami (opisane powyżej),
  • nieco zbyt ubogi soundtrack,
Paweł
3 lutego 2013 - 12:07

Popularne na blogu Role Playing Gamer

Najnowsze na blogu Role Playing Gamer