Nigdy nie ukrywałem, że cykl Resident Evil jest bliski mojemu sercu. Od czasów szaraka zabijanie zombiaków jest dość ważną częścią mojego „ graczowego cv”. Dlatego też z otwartymi ramionami przyjmuję każdą kolejną grę z kultowej serii. Czasem trafiaja się zakalce pokroju Resident Evil 6. Innym razem dostajemy perełki jak RE: Revelations. Jestem ciekaw do której z tych dwóch kategorii należy Resident Evil Zero HD Remaster?
Resident Evil Zero to dość interesujący przypadek. Produkcja ta oryginalnie miała zostać wydana na Nintendo 64. Projekt okazał się jednak trochę zbyt ambitny i przekraczał możliwości odchodzącej konsoli. Dlatego też ten prequel cyklu Resident Evil pojawił się dopiero na Nintendo GameCube. Teraz w końcu posiadacze innych systemów mają okazje zagrać w ten tytuł. Kwestia ta ma głównie znaczenie z powodu archaiczności pewnych rozwiązań zastosowanych w produkcji.
Resident Evil Zero jest prequelem pierwszej gry z serii. W tytule tym poznajemy losy drużyny S.T.A.R.S. Bravo, której to odnalezienie było pierwotną misją bohaterów z pierwszej części gry. W Resident Evil Zero przyjdzie nam się wcielić w dwie postacie Rebecca Chambers to policjantka z ekipy Bravo, która wraz z kompaniami zostaje wysyłana by zbadać dziwne morderstwa dziejące się na obrzeżach Raccon City. Na miejscu policjanci znajdują zmasakrowanych oficerów policji wojskowej którzy transportowali człowieka skazanego na śmierć. To właśnie ta osoba – Billy Coen jest naszą drugą grywalną postacią. Całość staje się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy nasi bohaterowie odnajdują pociąg pełen zombie i innych potworów. Dalej mamy już standardowe dla serii przynudzanie o wirusach, eksperymentach i bioorganicznej broni. Od strony fabularnej mamy do czynienia z typowym średniakiem. Co prawda gra pozwala nam poznać więcej szczegółów na temat wirusa T o organizacji Umberlla. Z dzisiejszej perspektywy nie ma to jednak większego znaczenia bo wszystkie skomplikowane wątki starszych części cyklu Resident Evil okazują się jedną wielką głupotą. Nie przeszkadza to w delektowaniu się tą produkcją ale tym razem czytanie wszelkiej maści notatek i poznawanie tajników fabuły gry okazują się zbędne.
Jeśli chodzi o gameplay to Resident Evil Zero należy do gałęzi oldschoolowych odsłon cyklu. Mamy więc sterowanie w niewygodnym dla większości modelu „czołg”. Wersja HD dodała także zdecydowanie wygodniejszy, współczesny wariant kontroli naszą postacią. Nie ma jednak mowy o jednoczesnym poruszaniu się i celowaniu do którego przyzwyczaiło nas Resident Evil 6 i podobne gry. Dzięki temu dostajemy klasycznego Residenta w trochę bardziej przyjaznej współczesnym graczom formule. Jak już wspominałem w nasze ręce oddane zostają dwie postaci. My sterujemy jedną a za drugą odpowiada AI. Możemy jednak wydawać naszemu kompanowi proste polecenia a także poruszać się nim za pomocą drugiej gałki analogowej. Najfajniejsze jest jednak to, że w praktycznie dowolnej chwili możemy przełączać się pomiędzy naszymi bohaterami. Ludzie z Capcom chcieli nam „umilić” ten aspekt gry. Uczyniono to poprzez pozbawienie Coena umiejętności mieszania ze sobą leczniczych ziółek. Jest to jedyna postać w historii cyklu o zombie, która nie zaliczyła w szkole kursu z botaniki. Poza tym mamy drobne różnice takie jak prawdopodobieństwo trafienia headshotu czy prędkość strzelania z magnum i początkowy ekwipunek. Dodanie systemu kierowania dwoma postaciami nie zmienia jednak w jakiś kolosalny sposób samej rozgrywki. Resident Evil Zero pozostaje wierne swoim korzeniom.
Ważnym elementem tej części gry są zagadki. Coś praktycznie nieobecnego w późniejszych odsłonach serii Resident Evil. W wypadku RE Zero skupiają się one głównie na wymienianiu się przedmiotami pomiędzy naszymi dwoma postaciami. Wynika to z tego, że każdy z bohaterów ma określoną ilość slotów na ekwipunek. Jest to coś co kojarzą osoby obeznane z serią. Nowością jest jednak wywalenie skrzyń w których mogliśmy składować rzeczy i zastąpienie ich systemem, gdzie możemy upuszczać przedmioty na podłogę. Z jednej strony jest to udogodnienie rozwiązujące problem braku ekwipunku. Z drugiej strony trzeba liczyć się z nużącym wracaniem się po jakąś rzecz i przypominaniem sobie gdzie wywaliło się jakiś pierdołowaty bajer potrzebny do rozwiązania zagadki. Jest to największa bolączka tej gry. Osobiście jednak po doznaniach z grami takimi jak Martian Gothic: Unification nie uważam, że system ekwipunku z RE Zero jest jakimś koszmarem.
Jeśli już bawię się w wytykanie błędów to muszę wspomnieć jeszcze o przeciwnikach. Jest to zapewne kwestia prywatnych upodobań ale to co nam zaoferowano w Resident Evil Zero jakoś do mnie nie przemawia. Bossowie wydają się być powtórką z rozrywki. Bojowe eksperymenty biologiczne z tego tytułu trochę za bardzo przypominają mi to co już mieliśmy okazję widzieć kilkukrotnie. Niby to wszystko ma sens ze względów fabularnych ale grze brakuje w tej kwestii czegoś świeżego i interesującego. Ostatnim przytykiem do gry jest coś co usłyszałem od osób nie mających wcześniej kontaktu z podobnymi grami. Chodzi mianowicie o animacje podczas przechodzenia z pomieszczenia do pomieszczenia. Zostajemy uraczeni kilkusekundową scenką otwierania drzwi, wchodzenia po schodach czy po drabinie. Słyszałem dużo narzekania na temat tego elementu i wolę przestrzec osoby nie przygotowane na ten bajerek. Mi aż się łezka w oku zakręciła kiedy zobaczyłem fragment sekwencji z brzydkimi drzwiami na czarnym tle. Przecież jest to jeden ze znaków rozpoznawczych survival horrorów od Capcom. Rozumiem jednak że przerywanie rozgrywki przez głupią ( i pewnie zbędą od strony technicznej) kilkusekundową animację może być denerwujace.
Bazą Resident Evil Zero HD Remaster jest gra wydana w 2002 roku. Nie należy się więc spodziewać jakichś wodotrysków graficznych. Przyznać trzeba jednak, że bogate w detale tła i atmosferyczne, mroczne lokacje sprawiają, że produkcja ta nie wygląda jak gra z 14 latami na karku. Niestety postacie nie wyglądają już tak dobrze jak otoczenie. Najgorzej ma się jednak kwestia przerywników filmowych. Nie przystają one do naszych czasów i są bardzo sztuczne,. Wszystko wygląda jakby wszystko ostało wykonane z plastiku i trochę razi po oczach. Poza standardowym trybem 4:3 możemy także grać w formacie obrazu 16:9. O ile do grafiki trudno się przyczepić tak audio pozostawia trochę do życzenia. Głownie ze względu tego, że w ciągu ostatniej dekady standardy voice actingu poszyły do góry. Teksty wygłaszane przez postacie brzmią bardzo sztucznie. Nie jest to może poziom oryginalnego RE ale słysząc co wygaduje Billy człowiek może złapać się za głowę.
Jeśli chodzi o nowości i dodatki to poza wspomnianymi wcześniej usprawnieniami graficznymi i kwestią nowego typu sterowania otrzymujemy także nowy tryb rozgrywki. Wesker Mode pozwala nam nam wcielenie się w antagonistę cyklu Resident Evil. Przechodzimy kampanię jednak zamiast żołnierza skazanego na śmierć możemy wcielić się w genetycznie zmutowaną maszynę do zabijania. Albert Wesker potrafi strzelać z oczu laserem rozwalającym przeciwników w mgnieniu oka. Może on także poruszać się zdecydowanie szybciej niż dwójka oryginalnych bohaterów. Niestety aby odblokować ten tryb rozgrywki musimy najpierw przynajmniej raz przejść podstawową wersję kampanii. Trochę szkoda, że opcja ta nie została odblokowana od samego początku. Capcom nie przepuści okazji żeby zarobić na fanach swojego najpopularniejszego cyklu. Dlatego też wraz z premierą wypuszczono cztery paczki z kostiumami dla naszych bohaterów. Nie mają one jednak żadnego wpływu na rozgrywkę i nie trzeba ich kupować.
Biohazard Zero (japońska nazwa gry) to produkt z minionej epoki. Już nie robi się takich gier. Trochę paradoksalnie jest to największy atut tej gry. Wynika to z tego, że ta część cyklu jest trochę słabsza od swoich poprzedników takich jak Resident Evil 2 czy Code Veronica. Jednak klasyczny charakter dość sztampowego survival horroru jest czymś czego oczekują fani tego typu gier. W sytuacji gdy konkurencja praktycznie nie istnieje ta nostalgiczna gra z automatu zyskuje trochę punktów. Jakoś łatwiej jest przepuścić taką sobie fabułę i nie najlepszy design wrogów. Jako osoba wygłodzona przez brak produkcji tego typu ja i inni fani survival horrorów rzuciliśmy się na Resident Evil Zero niczym wygłodniały zombie doberman na niczego nie podejrzewającego policjanta.
Kiedy te prawie 13 lat temu recenzowałem Resident Evil Zero wahałem się z tym jaką ocenę wystawić temu tytułowi. Koniec końców wystawiłem 7,5 i poleciłem ten tytuł fanom cyklu, którzy ograli już odświeżoną wersję oryginału. Przeszło dekadę później wystawiam dokładnie taką samą ocenę i dalej polecam ogranie w pierwszej kolejności Resident Evil Remaster. Nie oznacza to jednak że nie warto dać temu tytułowi szansy.