Recenzja Arslan: The Warriors of Legend - Danteveli - 9 lutego 2016

Recenzja Arslan: The Warriors of Legend

Danteveli ocenia: Arslan: The Warriors of Legend
83

 

Lata temu Omega Force odkryło metodę robienia gier. Proste slashery, które pozwalają wyżyć się poprzez mashowanie przycisków stały się swego rodzaju fenomenem. Cykl Dynasty Warriors okazał się czymś naprawdę dochodowym i popularnym. Formuła tych produkcji została całkiem skutecznie przeniesiona na inne gry. Dzięki temu mamy Dynasty Warriors w wersji z samurajami, Gundamami, piratami, mangowymi klonami Mad Maxa. Z dniem dzisiejszym do tej ekipy dochodzi Dynasty Warriors ozdobione przez motywy z fikcyjnej wersji Persji z jakiegoś tam anime. Arslan: The Warriors of Legend nie brzmi zbyt interesująco. Czy to oznacza, że po raz pierwszy nie zatopię kilkudziesięciu godzin w najnowszej wersji mojego ukochanego Dynasty Warriors?

 


 

Arslan: The Warriors of Legend to gra bazująca na cyklu powieści autorstwa Yoshiki Tanaki. Akcja produkcji dzieje się w fikcyjnym świecie inspirowanym perskimi legendami. Głównym bohaterem jest Arslan – książę królestwa Pars. Następca tronu musi się wykazać, gdyż w wyniku zdrady armia jego ojca została zgładzona. Nad potężnym dotąd krajem stoi widmo podboju przez sąsiednie królestwo Lusitania. Arslan postanawia uratować ziemię z której się wywodzi. Podstawa fabuły tego tytułu jest dość prosta i sztampowa. Oczywiście mamy masę intryg, zwrotów akcji i całkiem ciekawych sytuacji. Arslan: The Warriors of Legend opiera się jednak na schemacie z anime opowiadającym o losach królestwa Pars. Oznacza to, że całość produkcji ma stylistykę wyjętą żywcem z japońskich filmów animowanych. Dla jednych będzie to zaleta. Inni poczytają to jako wadę. Ja potrzebowałem trochę czasu by przyzwyczaić się do obecności standardowych motywów znanych z produkcji tego typu.

 

Historia która to nie jest tak dobrze znana jak losy trzech chińskich królestw ma w sobie wiele interesujących elementów. Staje się to przyczynkiem do wywrócenia do góry nogami całej formuły gier z serii Warriors. Po raz pierwszy w tego typu grach zdecydowano się na zasypanie nas fabułą. The Warriors of Legend pełne jest scenek przerywnikowych pozwalających na lepsze poznanie uniwersum gry. Mamy okazję poznać relację pomiędzy bohaterami a także kwestie kulturowe i polityczne. Jest to ciekawe także ze względu na kontekst. Fabuła porusza kwestie religii monoteistycznych, niewolnictwa i hierarchii społecznej. Produkcja od Koei Temco serwuje nam jednak japońską perspektywę patrzenia na te tematy. Oczywiście wszystko podane jest w trochę uproszczonej formie anime, gdzie poważne momenty przeplatają się z głupimi żartami. W przypadku gier tego typu nigdy wcześniej nie oglądaliśmy kilkunastominutowych sekwencji z bohaterami rozprawiającymi na różne tematy. Muszę przyznać, że ta nowa formuła prowadzenia fabuły w grach z cyklu Warriors mnie zainteresowała. Elementy wprost z anime prezentują się całkiem dobrze i dają kontekst do bitew które toczymy. Chętnie zobaczę podobne rozwiązania w przypadku Dynasty Warriors 9.

 

Najnowsza produkcja Omega Force to kolejna iteracja na temat formuły zapoczątkowanej w Dynasty Warriors 2. Podstawą gameplayu są te same elementy które pojawiły się po raz pierwszy na PlayStation 2. Dwa ataki, które łączymy w proste kombinacje, przycisk odpowiedzialny za super atak możliwy do wykonania jedynie po napełnieniu paska energii są obecne w każdej grze tego typu. Podobnie w przypadku sporych pól walki i masy wrogów czekających tylko by oberwać. Mamy także generałów, których musimy pokonać, oddziały pilnujące bram i skrzynki z przedmiotami rozsiane po polu bitwy. Na pierwszy rzut oka jedyną różnica pomiędzy tym tytułem a innymi produkcjami od Omega Force jest oprawa graficzna. Oczywiście przyjrzenie się The Warriors of Legend trochę bliżej pozwala dostrzec pewne nowości wprowadzone do tej produkcji. Po pierwsze silniejsi przeciwnicy posiadają regenerujący się pasek pancerza. Bajer rodem z Halo: Combat Evolved nie do końca pasuje mi w produkcji tego typu ale zawsze jest to jakaś zmiana. Ważniejszą rzeczą jest przemodelowanie systemu uzbrojenia. Zamiast dziesiątek przedmiotów o rożnych statystykach nasz oręż składa się z ograniczonej ilości rzeczy. Z czasem odblokowujemy jednak nowe „tryby działania"  naszej broni. Dobrym przykładem tego będzie miecz Arslana. Na początku gry możemy korzystać tylko z jego zwykłej wersji. Później odblokowujemy wariant ognisty, powietrzny i tak dalej. Różne żywioły dają nam różne bonusy do ataków i pozwalają na tworzenie specjalnych kombinacji ciosów. System ten jest całkiem interesujący ale jego wprowadzenie równało się z mocnym ograniczeniem dostępnych nam rodzajów broni. Każdy bohater ma od góry przypisane do siebie miecze, włócznie i łuki. Sprawia to, że każda z grywalnych postaci ma swój własny styl rozgrywki. Mi jednak brakuję trochę spędzania godzin na eksperymentowanie z najlepszymi kombinacjami sprzętów do siekania naszych wrogów. Nic nie jest przecież w stanie przebić niszczycielskich sił pędzla z Dynasty Warriors 8.

 

Arslan: The Warriors of Legend zapożycza coś od siostrzanej serii wydawanej przez Koei Tecmo. System kawalerii znany z Bladestorm zostaje sporadycznie wykorzystany w tym tytule. W wypadku Arslan bajer ten polega na tym, że na polu bitwy pojawiają się specjalne pola. Na ich obszarze jesteśmy w stanie przywołać kawalerię, łuczników albo piechotę. Przez chwilę sterujemy sporą grupą jednostek i jesteśmy w stanie wykonywać taktyczne manewry. W jednej misji jako oddział łuczników podpalamy pole walki przez co nasi przeciwnicy popadną w panikę. W większości przypadków jesteśmy w stanie bardzo szybko przerzedzić siły wroga bez narażania życia naszej postaci.

 

Zabawa z kawalerią to całkiem fajny dodatek. Jednak najbardziej interesującą mechaniką jaka dorzucono do gry jest system kart. Podczas każdej misji stawiane są przed nami mini zadania związane z ilością pokonanych wrogów i czasem jaki na zbierze dotarcie w jakieś miejsce. Za ich wykonanie otrzymujemy karty z wizerunkami postaci z uniwersum Arslan. Otrzymana przez nas karta uzależniona jest od oceny za nasz wysiłek. Karty posiadają różne umiejętności i poprawiają statystyki naszych bohaterów/ Każda z naszych postaci może nosić ze sobą trzy karty. Pozwala nam to na posiadanie specjalnych zdolności takich jak automatyczne wykrywanie pobliskich skrzynek. Dodatkowo odpowiednie kombinacje kart odblokowują specjalne bonusy jeszcze bardziej wzmacniające naszych herosów. Jest to interesujący system świetnie wpasowujący się w rozgrywkę znaną z tego typu gier.

 

Poza tymi elementami mamy jeszcze jeden całkiem ciekawy dodatek. Praktycznie na każdej mapie ukryta jest książka kucharska. Oby ją odnaleźć musimy wykonać specjalne zadania. Po odblokowaniu nowego przepisu możemy na jego bazie przyrządzić posiłek. Każde danie daje nam jakieś bonusy podczas rozgrywki w Free Mode. Może to być silniejszy atak, więcej punktów życia i inne podobne ułatwienia. Rozwiązanie to zachęca do ponownego przechodzenia zaliczonych już bitew.

 

Jedną z pierwszych rzeczy jakie zauważyłem podczas czasu spędzonego z tym tytułem było to, że postacie wydzierają się na mnie z kontrolera. Ktoś zdecydował się na wykorzystanie głośniczka umieszczonego w Dual Shocku 4. Interesujące jest to, że postacie nawijają tylko po japońsku. Koei Tecmo dalej trzyma się całkiem nowej tradycji nie wydawania kasy na pełną lokalizację swoich gier. Nie mam jednak o to pretensji. W końcu mamy do czynienia z grą na bazie książki, która została przerobiona na mangę i anime. Grą której oprawa graficzna wzorowana jest na anime. Pewnie trochę dziwnie byłoby słyszeć angielskie głosy wydobywające się z ust bohaterów. Przynajmniej tak tłumacze sobie poskąpienie kasy na voice acting. Pozostawienie japońskich głosów sprawia że człowiek jeszcze bardziej czuje się tak jakby był w środku animowanego serialu. Pomaga w tym także grafika w stylu cell-shading. Dzięki tej komiksowej stylistyce produkcja Omega Force wygląda przepięknie. Jest to obok One Piece Pirate Warriors 3 najlepiej wyglądająca gra Koei Tecmo.

 

Poza trybem fabularnym oddano w nasze ręce inne standardowe dla tego typu gier opcje. Mamy Free Mode, gdzie wybieramy dowolnego bohatera i dowolną mapę by siać spustoszenie, nabijać levele i znajdować sekrety rozsiane po polach bitew. Tryb Online pozwala na pogranie z kimś przez internet. Galeria wypełniona jest po brzegi filmikami, obrazkami i innymi bajerami, które powinny zadowolić fanów anime o przygodach Arslana. Mamy także dostęp do mini encyklopedii serwującej nam najważniejsze informacje na temat postaci, miejsc bitew i chronologii zdarzeń. Nie jestem przekonany co do użyteczności tego menu. W epoce Internetu możemy znaleźć znacznie więcej dokładniejszych informacji na jednej z wielu stron poświęconych historii z gry.

 

 

Arslan: The Warriors of Legend nie było tytułem z którym wiązałem wielkie nadzieje. Gierka bazująca na kolejnym anime, które jest popularne gdzieś za górami, lasami i oceanami. Obstawiałem że będzie to szybki skok na kasę z byle jak wykonaną produkcją starającą się naciągnąć fanów mangi i serialu na dodatkowy wydatek. Byłem jednak w olbrzymim błędzie. Najnowsza produkcja Koei Tecmo to solidny przedstawiciel serii Warriors/Musou, który wprowadza do cyklu kilka interesujących elementów. Jeśli ktoś nie lubi tego typu gier to nie znajdzie w tej produkcji zbyt wiele. Fani beztroskiego siekania mogą bez obaw sięgnąć po ten tytuł. Mam nadzieję, że ta produkcja odniesie olbrzymi sukces i zachęci kogoś tam w Bandai-Namco do zlecenia Omega Force stworzenia Gintama Musou.

Danteveli
9 lutego 2016 - 10:20