Każdy kto pamięta końcówkę lat 90. i początek XXI wieku musi przyznać, że mania na Pokemony opanowała prawie cały świat. Kieszonkowe Potwory były wszędzie i każdy chciał „złapać je wszystkie”. Sukces tej produkcji sprawił, że szybko otrzymaliśmy masę naśladowców. Nic jednak nie dorównało produkcji promowanej przez Pikachu. Teraz na rynku pojawia się nowy gracz, który chyba celuje w ten sam target. Mamy słodziutkie stworki i zabawę w zbieranie ich. Do tego za produkcja tą stoją mistrzowie z Level-5. Czy Yo-Kai Watch okaże się Pokemonami XXI wieku?
Yokai to japoński sposób wymawiania chińskich znaków 妖怪 (yaoguai), których znaczenie zbliżone jest do słów takich jak potwór czy zjawa. Chodzi tu o jedno pojęcie obejmujące prawie wszystkie nadnaturalne stworzenia jakie występują w folklorze Kraju Kwitnącej Wiśni.
Gra rozpoczyna się od tego, że nasza postać (chłopczyk lub dziewczynka) napotyka dziwne stworzenie przypominające trochę ducha (lub majonez jeśli wyciskamy go z butelki). Potworek tłumaczy nam, że istnieje cały świat niewidoczny dla ludzkiego oka i wręcza nam tytułowy zegarek Yo-Kai. Dzięki niemu będziemy mogli nie tylko widzieć ale także komunikować się ze stworkami znanymi jako Yo-Kai. Nasza postać wyrusza więc na przygodę by zaprzyjaźnić się ze wszystkimi potliwymi stworkami. Całość gry zdaje się być bardziej sekwencją mniejszych darzeń niż jakąś wielką wyprawą z celem określonym z góry. Napotkamy masę Yo-Kai, które sprawiają ludziom problemy i naszym zadaniem będzie uporanie się z nimi. Przykładowo jedna z pierwszych misji to wyjaśnienie dlaczego nasi rodzice zaczęli się ze sobą kłócić. Szybko okazuje się, że za wszystkim stoi jeden z duszków.
Fabuła gry nie powala na kolana. Trzeba jednak przyznać, że twórcy oferują nam całkiem interesujący świat, w którym można się zagubić na wiele godzin. Wszystko to za sprawą masy większych i mniejszych zadań pobocznych. Questów jest cała masa i w większości sprowadzają się one do zleceń typu pójdź tam i przynieś mi to albo przyjdź z odpowiednim Yo-Kai w twojej ekipie. Są też trochę bardziej rozbudowane misje ale nie należy liczyć na mini Wiedżmina. Podczas zwiedzania miasta na dolnym ekranie mamy jego mapę. Możemy sterować naszą postacią za pomocą przycisków lub stylusa. Mapa wydaje się całkiem pomocnym bajerem. Szybko jednak okazuje się, że nie jest ona tak przydatna jakbyśmy tego chcieli. Wynika to z tego, że nic nie zostało opisane i musimy zapamiętać gdzie co jest albo błąkać się i liczyć, że konkretny znaczek na mapie jest akurat tym do czego chcemy w danej chwili trafić.
Tytułowe stworzenia skrywają się w każdym zakamarku miasta. Znajdziemy je pod samochodami, na drzewach, w koszach na śmieci i kątach pomieszczeń. Yo-Kai są jednak niewidzialne dla ludzkiego oka i aby je zobaczyć musimy skorzystać z naszego magicznego zegarka. Bajerancki czasomierz wyposażony został w wykrywacz Yo-Kai i w górnym rogu ekranu mamy narzędzie do sprawdzenia czy jesteśmy blisko jakiegoś duszka. Sprowadza się to do zabawy w ciepło/zimno. Kiedy jesteśmy blisko potworka to pasek w rogu ekranu zostaje napełniony. Korzystamy wtedy z ekranu dotykowego 3DS i staramy się odnaleźć stworzenie. Po kilku sekundach przytrzymania naszego „wzroku” na danym duchu możemy go zobaczyć bez pomocy lupy. Wykrycie jakiegoś Yo-Kai prawie zawsze wiąże się z przejściem do fazy walki.
System pojedynków zaprezentowany w tej produkcji jest czymś bardzo nietypowym. Na górnym ekranie walczą trzy z posiadanych przez nas Yo-Kai. My możemy mieć ze sobą 6 stworków i wymieniać je w trakcie starć. Służy do tego koło zajmujące większość dolnego ekranu dotykowego. Zostało ono podzielone na 6 części gdzie znajdują się wizerunki naszych Yo-Kai. Kręcąc kołem w locie decydujemy kto bierze udział w walce. Nasze potworki same decydują o tym jak spożytkują swoje tury podczas walki. Przez to większość strać jest raczej pasywna. Wpływamy na bitwę poprzez wskazywanie konkretnych celów, które maja atakować nasi pupile. Mamy także ataki specjalne, które wykonane zostaną tylko gdy ukończymy konkretne minigierki. Rozwiązanie to z początku wydaje się całkiem fajne lecz na dłuższa metę jest nudne.
Po stoczeniu walki przychodzi pora na znany z pokemonów element łapania naszych przeciwników by dodać ich do kolekcji sojuszników. W przypadku Yo-Kai Watch nie mamy jednak zabawy w rzucanie żadnego odpowiednika pokeballów. Zamiast tego po walce istnieje szansa, że nasz przeciwnik będzie chciał się z nami zaprzyjaźnić. System ten jest jednak bardzo dziwny i chyba nie do końca działa. W teorii podanie wrogowi przed walką odpowiedniego jedzenia gwarantuje jego schwytanie. W praktyce jednak tak nie jest i możemy tylko się domyślać dlaczego nawet za 10 razem nie udaje nam się zaprzyjaźnić z Yo-Kai, które chcemy mieć w drużynie.
Poruszanie się po świecie i wykonywanie zadań pobocznych jest było dla mnie bardziej interesujące od samego toczenia pojedynków. Nie jestem fanem zbyt pasywnych walk i Final Fantasy XIII nauczyło mnie, że takie bitwy na dłuższą metę są męczarnią. Jeśli już zdecydowano się na implementacje takie systemu to przydałby się przycisk pomijania walk i przechodzenia od razu do ich rezultatu. Wtedy nie czułbym się tak jakbym tracił czas na nie robienie niczego poza gapieniem się w ekran 3DSa.
W grze udostępniono też multiplayer, gdzie możemy walczyć z naszymi kolegami by sprawdzić kto lepiej „zaprzyjaźnił się” z duszkami i stworzył dobrze uzupełniająca się grupę wojowników. Trudno mi jednak powiedzieć jak dokładnie działają starcia ze znajomymi. Niestety nie udało mi się wyszukać online ani jednego oponenta. W grze jest także dziwaczny dodatek wykorzystujący kamerki zamontowane w konsoli. Robimy zdjęcia twarzy, na których to pojawiają się różne Yo-Kai. Fotki później wymieniamy w grze na różne nagrody.
Yo-Kai Watch należy do ścisłej czołówki najlepiej wyglądających gier jakie powstały na Nintendo 3DS. Kolorowy świat, bogate otoczenia, świetne animacje i do tego jeszcze solidny efekt 3D. Przy okazji grafiki warto wspomnieć o tym jak wyglądają stworzenia, którym poświęcona została gra. W większości przypadków mamy stworzenia inspirowane tymi pochodzącymi z legend. Oznacza to mieszankę stworzeń bazujących na różnych zwierzętach z elementami kojarzonymi z kulturą Japonii. Mamy więc jakieś jajko w kimonie czy coś co przypomina psa w bojowym stroju samuraja. Ogólnie design Yo-Kai jest naprawdę spoko. Co prawda zdarzają się wyjątki jak potworek ściana albo wojownik, który zamiast głowy ma tyłek i jego atakiem jest pierdzenie.
Na pytanie zadane we wstępie recenzji nie jestem w stanie rzetelnie odpowiedzieć. Sama marka jest na rynku już od 2013 roku i w Japonii za kilka tygodni pojawi się Yo-Kai Watch 3. Do tego mamy masę seriali, komiksów i innych pierdół związanych z tym produktem. W Korei Południowej i Chińskiej Republice Ludowej można trafić na całkiem sporo szmelcu z logo magicznego zegarka. Europa wydaje się jednak nietknięta manią zbierania duchów. Mam też świadomość, że mogę kompletnie się mylić bo nie należę do grupy domyślnych odbiorców tej marki. Nie zamierzam też wystawać pod podstawówkami by poznać prawdę. Obawa przed stygmatem pedofila robi swoje. Dlatego też moje nie dla Yo-Kai Watch jako współczesnych Pokemonów może być bzdurą.
Gdyby system walki jaki pojawił się w grze był trochę bardziej aktywny i gdyby mapa nie była tak skopana jak jest to mielibyśmy świetną grę. W obecnej sytuacji Yo-Kai Watch to produkt raczej dla młodszych graczy, którzy mogliby się zanudzić przy tradycyjnym turowym systemie walki znanym z wielu gier JRPG. Zaoferowana przez Level-5 alternatywa jest mniej wymagająca. Jednocześnie sprawia ona, ze walki w wielu przypadkach ograniczają się do oglądania animacji ataków.
Recenzowana gra pokazuje potencjał na interesujący tytuł. Niestety system walki sprawia, że nie widzę możliwości spędzenia dziesiątek lub setek godzin z Yo-Kai Watch. Jednak wyobrażam sobie, że produkcja, gdzie gracz jest w mniejszym stopniu zaangażowany w walki może przypaść ludziom do gustu. Z chęcią sprawdzę jak wypadły sequele i czy udało się poprawić elementy, które ciągną ten tytuł trochę w dół.