Dead Island to jedna z tych gier, których siła tkwiła w trybie kooperacji. Podobnie jak w przypadku Borderlands, granie z kumplami mogło sprawić, że spędziliśmy przy tym tytule kilkadziesiąt godzin. Mimo miłych wspomnień związanych z Dead Island nigdy nie wytypowałbym tej gry jako produkcji, która powinna otrzymać remastera. Tak jednak się stało i los chciał, że skusiłem się na zakup Dead Island Definitive Edition.
Dead Island Definitive Edition to kolejna gra o odwiecznym konflikcie ludzi z nieumarłymi. Tym razem akcja dzieje się na tropikalnej wyspie Banoi, gdzie nagle rozpętała się epidemia zamieniająca zarówno turystów jak i tubylców w żywe trupy. My jako jeden z ocalałych odpornych na przerażający wirus staramy się przeżyć, odnaleźć ratunek i uratować tak wiele osób jak to tylko możliwe.
Gamplay tej produkcji da się w najprostszy sposób określić jako Borderlands z naciskiem na używanie broni białej. Gramy z pierwszoosobowej perspektywy, za pokonywanie zombiaków zdobywamy punkty doświadczenia, które pozwalają nam na levelowanie i odblokowywanie nowych umiejętności. Mamy kilku bohaterów, którzy posiadają własne drzewka skilli i specjalne dla siebie zdolności. Obok tego mamy jeszcze całkiem fajny system tworzenia broni. Możemy konstruować przeróżne dziwaczne przedmioty służące do eksterminacji trupiaków. Płonące i elektryczne noże i podobne bajery tworzymy na bazie szkiców znajdywanych podczas gry. Przypomina to trochę patent z Dead Rising 2 ale nie zostało tak bardzo rozbudowane. Jeśli już jesteśmy przy broni to muszę wspomnieć o tym, że nasz oręż podlega degradacji i po zabiciu kilkunastu zombie nasza maczeta nadawać się będzie do śmieci. Możemy oczywiście naprawiać przedmioty ale cały pomysł z rozpadającym się ekwipunkiem przeszkadza w rozkoszowaniu się ubijaniem nieumarłych. Do tej mieszanki dorzucono trochę z Left 4 Dead poza w postaci zombie posiadających specjalne umiejętności i ataki. Gameplay wpisuje się w standardy gier action RPG. Mamy masę questów skupiających się na ubijaniu masy przeciwników. Podróżujemy z jednego końca mapy do drugiego by wykonać zadanie po czym wracamy do NPC by odebrać nagrodę i rozpocząć nowe zadanie. Przez część gry możemy korzystać z pojazdów co zdecydowanie przyśpieszy nasze przemieszczanie się i ułatwi eliminacje hord nieumarłych.
Problemem z Dead Island jest to, że do rozgrywki stosunkowo szybko wkrada się monotonia. Wszystkie zadania sprowadzają się do zabicia jakiegoś żywego trupa, pójścia w jakieś miejsce i przyniesienia czegoś dla jednego z NPC. W przypadku rozgrywki w trybie kooperacji można się trochę powygłupiać z innymi graczami ale to nie zmienia faktu, że struktura misji w grze jest bardzo uboga. Brakuje także interesujących lub charyzmatycznych postaci, które zachęcałyby nas do dalszej gry. Obok tego jest jeszcze kwestia mniejszych i większych glitchy a także takiego sobie sterowania
Największym dodatkiem do tej edycji gry jest tryb One Punch. Ten wariant rozgrywki sprawia, że ciosy i kopniaki posyłają przeciwników w powietrze. Możemy wtedy czuć się jak prawdziwy badass/ bohater pewnej popularnej mangi. Szkoda że nie zdecydowano się na dorzucenie większej ilości podobnych modów. Pecetowi moderzy na pewno dorzucą coś więcej do gry ale konsolowcy skazani będą na granie tylko w to co jest dołączone do gry.
Oprawa graficzna tego remastera prezentuje się tak sobie. Niby poprawiono wiele rzeczy ale grafika nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Jedyne co zauważyłem, to to jak nienaturalnie i drętwo wyglądają postacie. Wydaje mi się, że nikt nie popracował nad zremasterowaniem animacji twarzy postaci występujących w grze. Największą tragedią jest jednak to, że nie możemy już kopać poniewierających się po Banoi piłek plażowych. Z jakiegoś dziwnego powodu zdecydowano się wywalić z gry taką głupotkę. Jest to rzecz bez większego znaczenia ale trochę dziwne jest jeśli definitywna edycja jakiejś gry jest z niewiadomych powodów uboższa od zwykłej wersji. O muzyce mogę powiedzieć tylko tule, że „Who do you Voodoo, Bitch?” nadal jest jednym z najlepszych obciachowych rapowych kawałków jakie słyszałem w swoim życiu. Obecność tego numeru z automatu sprawia, że oprawa dźwiękowa Dead Island zasługuje na 10/10 i dwa uśmiechnięte słoneczka.
Prawda na temat tego „remastera” jest dość smutna. Odwalona byle jak robota byleby tylko załapać się na trwającą już kilka lat falę wydawania edycji HD gier które powstały kilka lat temu. Niestety wybrano opcję pójścia po najmniejszej linii oporu. Wrzucono do gierki wydane wcześniej DLC i minimalnie poprawiono oprawę graficzną. Wszystko wrzucono na konsole obecnej generacji licząc, że znajdzie się grupa graczy cierpiących na „wakacyjną posuchę grową”i ktoś przez przypadek kupi tego remastera. Szkoda że nie zdecydowano się pójść drogą Nintendo. Gdyby wzorcem edycji HD Legend of Zelda Wind Waker i Majora's Mask zdecydowano się na poprawienie gameplayu i trochę zmian ulepszających grę to mielibyśmy fajny tytuł. Niestety gra dalej cierpi na te same bolączki co 5 lat temu. Jedyną różnicą jest to, że 5 lat w przypadku gier to jak cała epoka. Bugi i słabsze elementy rozgrywki akceptowalne kiedyś teraz są nieziemsko wnerwiające i frustrujące.
Może jestem trochę zbyt surowy dla tego tytułu. Prawda jest jednak taka, że przejadły mi się już wszystkie leniwe remastery. Zwłaszcza w sytuacji kiedy nie mamy do czynienia z grą wybitną tylko produkcją z całą gamą wad i niedociągnięć. Prawdę mówiąc Dead Island Definitive Edition dalej jest całkiem niezła gierką. Niestety w obecnych czasach bycie niezłą gierką to zdecydowanie za mało by przyciągnąć uwagę potencjalnych nabywców.
Dead Island Definitive Edition to produkcja dla nikogo. Osoby które ograły wcześniejszą wersję gry dostają troszkę lepszą oprawę graficzną. To za mało żeby decydować się na granie w ten tytuł od początku. Gracze którzy nie mieli styczności z tym tytułem mogą nie być specjalnie zadowoleni z tego co produkcja Techalndu im oferuje. Zdecydowanie lepiej sięgnąć po Dying Light, które jest lepszą grą zbudowaną na bazie Dead Island.