Chciałem napisać jakiś wstęp o wampirach i innych stworzeniach nocy. Mrocznym świecie skazanym na wieczną noc. Jednak uznałem to za niepotrzebny element i postanowiłem pójść w innym kierunku. Nights of Azure to jedna z tych gier, które nauczyły mnie czegoś. I nie chodzi tutaj o bzdury typu zabijanie potworów czy konstrukcję koktajlu Mołotowa. Mówię o czymś co może mi się przydać w realnym świecie. Dzięki tej produkcji wiem jak wygląda kolor ażurowy. Dzięki temu paleta znanych mi barw wynosi już 10.
Nights of Azure opowiada o świecie, gdzie krew pewnego stworzenia przyczyniła się do przemiany ludzi, zwierząt a nawet roślin w bestie. Od tego momentu w nocy odbywają się polowania organizowane przez tajemniczą religijną organizację. Zadaniem naszej bohaterki w połowie przemienionej w bestię Arnice jest ochrony Lilysse – tak zwanej świętej, która ma zatrzymać ekspansję bestii i zapobiec wiecznej nocy. Nie mamy więc do czynienia z niczym nowym i produkcja wydana przez Koei Tecmo może skojarzyć się z kilkoma innymi tytułami. Ważne jest jednak nie to jaką historię się ma lecz to jak się jej używa. W przypadku Nights of Azure mamy coś interesującego. Dzieje się tak ze względu na poświecenie miejsca na romans pomiędzy Arnice a Lilysse. Obie bohaterki darzą siebie nawzajem silnym uczuciem. W trakcie gry mamy okazję obserwować jak dziewczyny uświadamiają sobie co te uczucia tak naprawdę znaczą.
Kiedy myślę o zastosowaniu stylistyki anime i zaprezentowaniu związku pomiędzy dwiema hojnie obdarzonymi kobietami to od razu wyobrażam sobie głupoty i masę pseudo śmiesznych scenek z głupowatymi podtekstami. Ten element jest oczywiście przez chwilę obecny w Nights of Azure ale byłem zaskoczony tym jak potraktowano relacje pomiędzy głównymi bohaterkami. Dostajemy coś zdecydowanie bardziej głębszego i życiowego niż to co standardowo pojawia się w gierkach. Wybija się to na pierwszy plan głównie ze względu a to, że pozostałe postacie to typowe głupkowate rozweselacze. Otrzymujemy więc dziwny kontrast pomiędzy stojącymi obok siebie elementami. To charakteryzuje całość fabuły tej produkcji studia Gust. Każdy interesujący patent został sparowany ze standardowymi bzdurami jakich można się spodziewać. Historia jest z tego powodu bardzo nierówna i w pewnej chwili traci swoje momentum i potencjał fabuły zostaje zaprzepaszczony. Nie ma w tym jakiejś wielkiej tragedii ale wydaje mi się, że gdyby powstrzymano się z charakterystycznym dla japońskich gier mieszaniem ze sobą momentów podniosłych i gagów z komedii slapstickowej to Nights of Azure byłoby lepszym produktem.
Nights of Azure to produkcja z segmentu Action RPG. Gameplay rodem z siekani uzupełniony jest o levelowanie, wypełnianie questów i zwiedzanie różnych lochów. System walki jest bardzo prosty i opiera się na dwóch atakach i uniku. Mamy też specjał kosztujące punkty mana i raz na jakiś czas możliwość przemienienia się w demona. Z początku mamy dostęp jedynie do miecza ale z czasem odblokowujemy kolejne elementy uzbrojenia i rozbudowujemy lekko nasz arsenał ataków. Gra jest pod tym względem uboższa od starusieńkiego Devil May Cry i jako slasher wypada bardzo kiepsko. To co lekko ratuje ten rozgrywkę to system przyzywania naszych kompanów. Co jakiś czas znajdujemy przedmioty pozwalające na stworzenie nowych sojuszników. Są to udobruchane wersje pokonywanych przez nas potworów. Na raz możemy przyzwać maksymalnie 4 stworki. Pełnią one różne funkcje od medyka, przez obrońce aż po potworki skoncentrowane na ataku. Nasi towarzysze zdobywają nowe poziomy i umiejętności. Możemy ich ulepszać poprzez fuzje z innymi potworkami a także oddawać im w łapy ekwipunek. Jest to całkiem fajny system przypominający trochę Chaos Legion lub Castlevanię: Curse of Darkness. Niestety gra sama w sobie jest zdecydowanie zbyt łatwa i nie ma potrzeby na korzystanie z pełnego wachlarza umiejętności naszych stworków.
Podczas sesji z Nights of Azure nieustannie czułem się tak jakbym trafił do jakiegoś alternatywnego wymiaru, gdzie dalej robi się gry tak samo jak za czasów PlayStation 2. Tytuł ten sprawia wrażenie pozycji obmyślonej jakiś 13 lat temu, która z tych czy innych względów dopiero teraz pojawiła się na rynku. Nie chcę oceniać tego czy jest w tym coś złego. Po prost muszę wspomnieć o fakcie, że Nights of Azure korzysta z wytycznych powstałych dwie generacje gier temu. Nie chodzi tu tylko o fakt, że gra ta wydaje się być bardzo podobna do Chaos Legion. W tym wypadku odnoszę się do uczucia jakie towarzyszyło mi podczas rozgrywki. Produkcja studia Gust cierpi na te same bolączki jakie towarzyszyły wielu grom z epoki PS2. Jednocześnie wiele zalet tego tytułu to coś co pamiętam z lat gdy online grało się na komputerze a nie konsoli. Nie odniosę się do wszystkich tych kwestii bo zajęło by to zdecydowanie za dużo miejsca. Skoncentruje się na kilku najważniejszych moim zdaniem tematach. Po pierwsze chodzi o kamerę, która w Nights of Azure ma problem ze śledzeniem akcji. Bardzo często zamiast obserwować akcję zostaniemy uraczeni widokiem jakiejś skrzynki czy innego szmelcu znajdującego się w otoczeniu. Najgorsze w tym wypadku jest jednak to, ze obracanie widoku za pomocą prawej gałki jest niemiłosiernie powolne. Przez to gra w teorii tak dynamiczna jak Devil May Cry jest koszmarnie ociężała. Wiąże się z tym problem poruszania się naszej bohaterki. Może chodzi tylko o to, że pozbawiona ona została skoku ale tempo ruchu naszej postaci jest zbyt powolne.
Gameplayowi pamiętającemu czasy PS2 towarzyszy przeciętna oprawa graficzna i dźwiękowa. Gierka została stworzona zarówno pod PS4 jak i PS3 i Vitę. Efektem tego jest średniaka grafika w sztampowym stylu anime. Potworki wyglądają znośne a lokacje robiły by wrażenie na PSP a nie konsoli obecnej generacji. Voice Acting został pozostawiony w wersji oryginalnej, więc większość osób będzie musiała posiłkować się czytaniem napisów. Muzyka jest w tym wypadku do bólu typowa i po chwili nie pamięta się przygrywających nam melodyjek.
Nights of Azure to interesujący tytuł robiący coś niespotykanego w grach wideo. Niestety sposób podania związku między bohaterkami może być dość ciężkostrawny. Trochę trudno przestawić się w 2016 roku na standardy gier sprzed 15 lat. Dlatego też otrzymujemy bardzo niszowy tytuł na pograniczu średniaka i gry dobrej. Dużo w tym wypadku zależy od naszego stosunku do japońszczyzny i epoki PlayStation 2.