Recenzja Rodea the Sky Soldier na WiiU - Danteveli - 23 lipca 2016

Recenzja Rodea the Sky Soldier na WiiU

Danteveli ocenia: Rodea: The Sky Soldier
45

Chyba nawet najbardziej zagorzali fani Nintendo muszą przyznać, że japońska korporacja przegrała tą batalię pomiędzy konsolami. WiiU sprzedało się bardzo kiepsko i system jest praktycznie martwy. Nie oznacza to jednak, że na tej konsoli nie pojawiają się żadne interesujące gry. Co prawda, tytułów ekskluzywnych jest stosunkowo mało. Dlatego też, aż chce się, je wszystkie sprawdzić. Z tego powodu, w moje ręce trafiła (cyfrowa) kopia Rodeathe Sky Soldier. Do tej chwili nie jestem przekonany czy warto było zwalniać na ten tytuł miejsce na dysku mojej konsoli, czy nie…

Rodea the Sky Soldier, to produkcja, która pierwotnie miała zostać wydana na Wii. Coś jednak nie wypaliło i praktycznie ukończona wersja tego tytułu została porzucona przez wydawcę. Zdecydowano się na przeniesienie projektu na 3DS i WiiU. Wspominam o tym, głównie ze względu na to, że to na jaki system zaprojektowana była ta gra, po prostu wiele tłumaczy. O co konkretnie chodzi? Czytajcie dalej.

W grze wcielamy się w tytułową postać – „powietrznego żołnierza” o imieniu Rodea. Poznajemy naszego bohatera w momencie gdy stara się uratować pewną księżniczkę. Niestety nie wszystko idzie po jego myśli i Rodea zapada w tysiącletni sen. Dokładnie to w wyniku usterki, coś szwankuje w jego oprogramowaniu i bohater jak przystało na robota, wyłącza się. Tak, tak Rodea jest robotem. Robotem, który posiada serce, ale po tysiącu lat snu cierpi także na amnezję. Nasz bohater zostaje naprawiony przez pewna młodą dziewczynę, akurat w momencie kiedy jej kraj zostaje najechany przez armię innych robotów. Rodea decyduje się pomóc, bo ochrona jej ziemi, jest nową dyrektywą, zaprogramowaną przez księżniczkę. Ogólnie mamy do czynienia z typową historyjką rodem z anime. Poważne momenty i patetyczne dialogi, wymieszane z głupimi żarcikami i słodkimi postaciami. Tak naprawdę, nie chodzi tutaj o historię, ale o rozgrywkę. Trzeba jednak przyznać, że twórcy mieli całkiem spore ambicje, bo fabuła Sky Solider miała chyba posłużyć do budowy jakiegoś nowego uniwersum. Przynajmniej takie wrażenie sprawiają konkretne momenty opowiadanej nam historii.6

Jeśli chodzi o gameplay, to Rodea jest czymś co na pierwszy rzut oka wygląda jak platformówka. Tym co wyróżnia ten tytuł z tłumu, jest możliwość latania. Mamy możliwość wybrania celu naszego lotu i jeżeli wystarczy nam energii to tam się dostaniemy. Latanie jest główną metodą naszego poruszania i podstawą do walki. Ograniczenie w puli/zasobniku energii, prowadzi do tego, że latanie przypomina bardziej żabie skoki niż normalny lot. Dzieje się tak dlatego, że musimy dotknąć jakiejś powierzchni aby odnowić naszą energię. Jeśli chodzi o atakowanie, to w trakcie lotu możemy wykonywać obrót, który nas przyśpiesza i zadaje obrażenia wrogom w pobliżu i na naszej drodze. W ten sam sposób rozwalamy skrzynki i inne bajery, które pozwalają nam na zdobywanie przedmiotów. Pod względem akcji, Rodea przypomina poczynania Sonica w 3D. Mamy dużo stosunkowo szybkich sekwencji, gdzie nasza kontrola nad postacią wydaje się być ograniczona.

Poza lataniem, mamy także możliwość strzelania. Rodea dość szybko zdobywa karabin, który staje się jego alternatywną metodą ataku. Z początku, broń ta nie nadaje się do niczego, ale wraz z postępami w grze, zdobywamy złom, za który możemy ulepszać sprzęt i zdolności Rodei. Aby zdobyć części potrzebne do ulepszeń, musimy rozwalać napotkanych przeciwników. Jest to o tyle interesujące, że znaczną część wrogów możemy pominąć dzięki mobilności naszej postaci. Trudno mi powiedzieć czy jest to zamierzone działanie czy też lipny design. Podobnie jest w przypadku samych wrogów. Przynajmniej połowa z robotów, z którymi „walczymy” nie stanowi dla nas żadnego zagrożenia. Najlepszym przykładem tego są żółte rybki latające sobie w pewnych punktach mapy. Nie zwracają one na nas kompletnie uwagi i nawet nie mają możliwości zaatakowania naszej postaci. Przez chwilę zastanawiałem się czy ich obecność ma być jakimś komentarzem wrzuconym do gry przez twórców. Po chwili jednak zorientowałem się że zbyt głębokie myśli nie są tym co przewodziło podczas powstawania tego produktu.

Gra podzielona jest na rozdziały, których przejście zajmuje po kilkanaście minut. Większość z nich opiera się na dotarciu z punktu A do punktu B. Poziomy mogą wydawać się bardzo liniowe, ale poukrywano na nich masę rożnego rodzaju znajdziek. Trzy typy medali służą do odblokowywania dodatkowej zwartości gry, specjalni przeciwnicy i masa elementów potrzebnych do ulepszania naszego robota. Zabieg ten, sprawia że jeśli chcemy zaliczyć ten tytuł na 100%, to będziemy musieli przechodzić każdy rozdział więcej niż jeden raz. Do spędzenia większej ilości czasu z grą, mają zachęcić nas bonusy odblokowywane podczas rozgrywki. Mamy na przykład wsypę z dodatkowymi wyzwaniami lub tryb FPS. Nie są to jakieś super dodatki, ale jest to zawsze coś dla osób, które poświęcą te kilkanaście godzin na zaliczenie gry.

Rodea nie powali nas swoją oprawą graficzną. Wszystko to przez to, że część tekstur, jakie oglądamy, wygląda jak z jakiejś gry na PS2. Najgorzej pod tym względem wypadają podłoża. Przez pierwsze kilka momentów myślałem, że produkcja ta napędzana jest przez Unreal Engine i podłoże się jeszcze nie wczytało. Niestety rozmazane paćki są tym co twórcy wybrali. Szkoda, bo zdarzają się momenty, gdy gra wygląda przyzwoicie. Najlepiej jest w momentach kiedy widzimy jakieś miejsce na horyzoncie i lecimy do niego podziwiając, to co dzieje się pod nami. Świat, po którym się poruszamy jest kolorowy, podobnie sprawa wyglada z postaciami. Wszystko to podane w sosie, rodem z dowolnego anime. Widać to głównie na przekombinowanych bohaterach. Rodea nosi na sobie wszystkie kolory tęczy i pasowałby do jakiejś bajki.skyAction_ss02_l-noscale

Jeśli chodzi o kwestię audio, to jest ok. Głos głównego bohatera w angielskiej wersji językowej jest niezmiernie denerwujący. Na szczęście istnieje możliwość wybrania japońskiej ścieżki dźwiękowej, która jest zdecydowanie lepsza. Muzyczka jaką będziemy słuchali podczas kolejnych rozdziałów gry, to sztampa nie odróżniająca się niczym specjalnym od zalewu podobnych produkcji z czasów PS2.

Moim zdaniem największym problemem gry jest sterowanie. Zamienia ono coś co mogłoby być przyjemną gierką w koszmarek. Rodea the Sky Soldier oryginalnie była stworzona z myślą o Wii. Kontrola naszą postacią została pomyślna tak by jak najlepiej korzystać z wiilota. Punkty, do których chcemy polecieć, wybieramy celując w ekran kontrolerem. Jako że koniec końców gra wyszła na WiiU zdecydowano się na zmianę metody sterowania. Zamiast prostego celowania w ekran pilotem musimy robić to samo korzystając z analogowych gałek padleta. Jest to totalnie niewygodne i nienaturalne. Na początku myślałem, że z grą jest po prostu coś nie tak, albo mój kontroler szwankuje. Rodea wydawała się po prostu niegrywalna. Z czasem da się przyzwyczaić do męczącej metody sterowania. Przyznać muszę, że nawet po kilku godzinach, miałem wrażenie, że nie do końca ogarniam poruszanie się naszym herosem. Niestety, tym co zapamiętam na dłużej ze Sky Soldiera jest to, ile namęczyłem się walcząc ze sterowaniem zaproponowanym nam przez twórców gry. Tym co poprawiło w moim przypadku sytuację było granie na padlecie. Korzystanie z wyświetlacza, tego urządzenia wydało mi się zdecydowanie lepszą opcją od telewizora. Może to tylko moje wrażenie, ale mniejszy ekran sprawił, że celowanie było trochę łatwiejsze. Nawet ta metoda była daleka od ideału. Najgorsze jest jednak to, że gra stworzona oryginalnie pod willota nie korzysta z tego kontrolera. Możliwość podłączenia tego urządzenia do WiiU nie jest żadnym wielkim sekretem. Dlatego zadziwiające jest, że nie pokuszono się o oryginalny model kontrolowania Rodeą. Moim zdaniem, właśnie ta kwestia może przekreślić ten tytuł w oczach wielu graczy. Jestem przekonany, że gdyby sterowanie z Wii było obecne w tej grze, to czas z nią spędzony wspominałbym zdecydowanie lepiej. Możliwe, że miałbym też mniej problemów z kamerą, która w pewnych momentach po prostu wariuje. Dzieje się to zazwyczaj w najbardziej dramatycznych momentach, gdy walczymy z jakimś trudnym przeciwnikiem lub mamy wykonywać przedziwne, kosmiczne akrobacje, by omijać zabójcze pułapki rozstawione w powietrzu. Nie muszę chyba pisać, jak bardzo frustrująca potrafi być lipna praca kamery? 71jNkTCeaIL._SL1500_

Z tą kwestią wiąże się jeszcze jedna rzecz, nie do końca wpisująca się do tematykę recenzji. Zakup premierowej edycji Rodea the Sky Soldier daje możliwość zagrania w wersję gry na Wii. W paczce dostajemy dwa krążki z obiema wersjami tego tytułu. Trochę zabawnym jest, że nie wydana edycja gry jest zdecydowanie lepsza od produktu, za który mamy płacić. Jeśli ktoś planuje zakup tego tytułu, to polecam zdobycie tej edycji gry i katowanie w tytuł przeznaczony na Wii.

Mimo tego wszystkiego, muszę przyznać, że były momenty kiedy grało mi się naprawdę fajnie. Pomysł platformówki opartej na lataniu jest bardzo ciekawy. Walki z olbrzymimi bossami wyglądają po prostu super. Sekwencje gdzie nie miałem żadnych problemów ze sterowaniem, pozwalały mi stwierdzić, że jest to naprawdę spoko tytuł. Tak około 6 rozdziału, gdy już opanowałem sterowanie i nie napotykałem większych problemów, miałem wrażenie, że Rodea the Sky Solider jest naprawdę dobrym tytułem. Niestety, są to tylko chwile, w których gra wybija się ponad przeciętność. Ja nauczyłem się doceniać te momenty, plus musiałem siedzieć przy tej grze ze względu na pisanie recenzji. Jestem przekonany, że gdybym nie musiał tego zrobić to odpuściłbym sobie tą produkcję na bazie pierwszego – koszmarnego wrażenia.

Danteveli
23 lipca 2016 - 18:26