Ostatni rozdział Irrational Games - produkcja BioShocka Infinite w relacjach pracowników
Na takiego BioShocka czekałem - recenzja Burial at Sea: Episode 2
Recenzja Burial at Sea Episode Two - domknięte pożegnanie
Burial at Sea pt.2 dłuższy i jeszcze bardziej pokręcony -Sobotnik#2
Gry nie obchodzą świąt.
Potęga sentymentu. Recenzja pierwszego epizodu Burial at Sea, DLC do Bioshocka Infinite
BioShock Infinite wzbudził wiele dyskusji wśród graczy. Pochwalne teksty wskazujące na geniusz Irrational Games często przeplatały się z krytycznymi głosami zawiedzionych fanów. Jednym z istotniejszych zarzutów był fakt, że zawartość wydanej produkcji w znacznym stopniu różniła się od tego, co zaprezentowano w materiałach przedpremierowych. Nieraz zastanawiałem się nad przyczyną tej sytuacji. Niedawno znalazłem relacje pracowników studia, które pozwoliły lepiej ją zrozumieć.
Przez jednych kochany, przez innych ostro krytykowany BioShock: Infinite jest w rzeczywistości jedną z najbogatszych w treść i najlepszych fabularnie produkcji ostatnich lat. Może i Columbia nie czaruje jak Rapture, ale skrzyżowanie tych dwóch światów dostarcza mnóstwo niesamowitych emocji. Tak jest właśnie w przypadku podzielonego na dwie części dodatku Burial at Sea. Intryguje, zaskakuje, finalizuje.
W chwili, gdy Ken Levine ogłaszał, że Burial at Sea Episode Two, czyli druga część fabularnego dodatku DLC do BioShock: Infinite, będzie nastawiony na ciche działanie bohaterki byłem wniebowzięty. Choć nie jestem przesadnym fanem skradanek, to, z pozoru, niewielka zmiana modelu rozgrywki zdecydowanie odświeżyła nieco zbyt schematyczną formułę podstawki. I faktycznie – taka rotacja zrobiła swoje!
Sporo czekałem na jakąkolwiek wieść o kontynuacji dodatku do Bioshock Infinite, Burial at Sea. Poza ogólnym zaznaczeniem, że role się odwrócą i pokierować przyjdzie nam Elizabeth, nic konkretnego wiedzieć nie mogliśmy. W tym tygodniu wszystko się zmieniło i dostarczone informacje wystarczą, by mieć nieco szersze pojęcie o nowym DLC.
Jestem zwolennikiem budowania sobie klimatycznej otoczki do świąt. Robię wszystko, by móc czuć to w ten sposób, jak czułem będąc dzieckiem oraz jak wykreowały to hollywoodzkie filmy/komedie. Oczywiście drugi punkt nigdy się nie spełnił, no i pierwszy też. Zawsze marudzę, że to już nie to, choć kilka miesięcy później ten okres i związane z nim sytuacje, jakich byłem świadkiem – zdają mi się niesamowicie barwne, wyjątkowe. Taka natura.
Samo podkręcanie klimatu materialnymi dodatkami, wystrojem wnętrza, uwypukla ten szczególny czas. Pomijając samą choinkę stojącą w salonie i wyciągnięte z szafy zeszłoroczne firanki zakładane tylko na ten okres, warto wziąć pod uwagę miejsce, w którym spędzamy większość naszego czasu. Bez żartów Panowie, jasne że chodzi o komputer.
Jakiś czas temu rozważałem w jednym wpisie, gdzie zostaną umiejscowione dodatki do Bioshocka Infinite. Sądziłem, że zostanie rozwinięte tło wydarzeń z podniebnej Kolumbii. Doczekaliśmy się co prawda Clash in the Clouds, ale w przypadku fabularnych DLC postanowiono inaczej, powracając do miasta Rapture znanego nam z dwóch pierwszych części serii. Muszę przyznać, że był to ruch genialny, wszak dodatkową zawartość kupują przede wszystkim fani marki. Zapewne licząc na duże wpływy finansowe, podjęto najlepszy z tego punktu widzenia wybór. Sentyment oraz tzw. fan-serwis stanowią w przypadku tego dodatku słowa kluczowe.
Pamiętacie jeszcze Season Pass wrzucany do większości pudełek z Infinite? Tak, tak, ten papierek z kodem w pudełku, też się zastanawiam, po co mi go dali. Biorąc pod uwagę to, jak długo przyszło czekać uczciwemu nabywcy gry (nieużywanej, dodajmy, żeby połechtać ego wydawców) na jakiekolwiek informacje o DLC, można by przypuścić, że kod wrzucono po prostu jako wyjątkowo podły sposób na wyciągnięcie większej ilości kasy od konsumenta...