Drugi sezon Psycho-Pass stawia przed praworządną inspektor Tsunemori nowe wyzwanie. Jest nim adwersarz, którego nie widzą Dominatory (pistolety zaprojektowane, by paraliżować, bądź unicestwiać jednostki o zbyt wysokim „współczynniku zbrodni”). Niewidoczny sprawca w miejscach przestępstw zostawia wyryte na ścianach enigmatyczne pytanie o kolor. Tylko czego lub czyj?
To już drugi sezon Czarnego Lustra, odkąd Netlix przyjął je pod swą pieczę. Poprzedni sezon został przez dotychczasowych fanów serialu skrytykowany za rzekome obniżenie poziomu odcinków i niepotrzebną zmianę stylu. Byłem jedną z osób, którym specjalnie nie przeszkadzała zmiana i które wciąż cieszyły się, że mogą się trochę beztrosko zdołować pesymistyczną wizją przyszłości. Z podobnym nastawieniem – bez wygórowanych oczekiwań, ale z solidną i chyba uzasadnioną dawką nadziei – zabrałem się za świeży jeszcze sezon czwarty.
Zazwyczaj serial, żeby mnie na dobre kupić, potrzebuje minimum kilku odcinków. Nawet uwielbiane przeze mnie Sons of Anarchy stało się uwielbiane jakoś w drugiej połowie pierwszego sezonu. Czarne Lustro takiego problemu nie miało. Pierwszym odcinkiem walnęło z impetem tam, gdzie miało walnąć, a kolejnymi tylko mnie dobijało.