Do tekstu skłoniła mnie ostatnia „afera” Microsoftu z Xboksami One i własne przejścia z innym koncernem. Kiedyś naprawa gwarancyjna polegała na oddaniu sprzętu do autoryzowanego serwisu - po iluś dniach odbieraliśmy sprawne urządzenie. Teraz, w dużych koncernach, które nie mają już sieci autoryzowanych serwisów, wygląda to trochę inaczej. Niby lepiej, ale nie zawsze…
Uwaga, niniejszy tekst został wyciągnięty z archiwum, stąd określenia typu "obecna generacja" dotyczą oczywiście generacji siódmej. O awaryjności Xbox One i PlayStation 4 nie wiemy aktualnie zbyt wiele, więc miejmy nadzieję, że problem wadliwych lutów już im nie grozi.
Wielu z nas, zapalonych graczy jest także kolekcjonerami sprzętu. Z dumą przechadzamy się po pokoju, przecierając kurze, układając na półce różnych kombinacjach pudełka z grami, pilnując, by nasze cenna kolekcja zachowana była w idealnym stanie, odkurzamy konsole, kupujemy specjalne szmatki, sprężone powietrze itd. Wszystko po to, by z łezką w oku podłączyć do telewizora ciągle działającego NESa lub choćby poczciwego szaraczka PSXa. Jeśli jednak planujecie, że w skład Waszej kolekcji na zawsze będą mogły wchodzić raz zakupione i działające konsole obecnej generacji, to możecie się za kilka lat bardzo rozczarować.
Wokół konsol nowej generacji , jeszcze przez niekrótki okres czasu, krążyć będzie wiele wieści/plotek/ciekawostek. To naturalne tak samo jak to, że każda taka informacja rozchodzić się będzie w zawrotnym tempie po świecie. To okres godowy tych urządzeń i tak naprawdę znaczna część graczy dopiero zastanawia się nad kupnem next-genowej konsoli i wraz z wypływem nowych opinii, wieści, stara się podjąć słuszną decyzje w wyborze tej jednej.
Rok temu, znaczy przedwczoraj oczywiście, jak i dzisiaj pojawiły się dwie ciekawe informacje o konsoli. Tej takiej z X’em w logo i nazwie. Tej mniej przeze mnie uwielbianej, ale to bez znaczenia. O ile pierwsza z nich może być głupim żartem, to gdyby nim nie była, wieść ta może intrygować, tak druga niczym nie zaskakuje, choć to dobra wiadomość.
Nie ma nic gorszego od bolesnej kastracji aktualnie przeżywanej immersji. Bezlitosnego ciachnięcia zabawy tu i teraz oraz świadomości braku elektronicznych uciech w najbliższym czasie. Nierzadko dochodzi również konieczność poniesienia dodatkowych kosztów. Zostajemy odcięci. Ten cholerny zapach spalenizny, ten okropny Blue Screen, ten zasrany Ring of Death…
Tanie nie zawsze znaczy gorsze, ale czy aby na pewno bezpieczne? Niefirmowe baterie do Wiilota stały się najprawdopodobniej przyczyną eksplozji w domu 30-letniej Louise Winnerhall. Zdarzenie opisał szwedzki tabloid Aftonbladet (coś jak Fakt, tyle że prawie 200-letni).