Nie ma nic gorszego od bolesnej kastracji aktualnie przeżywanej immersji. Bezlitosnego ciachnięcia zabawy tu i teraz oraz świadomości braku elektronicznych uciech w najbliższym czasie. Nierzadko dochodzi również konieczność poniesienia dodatkowych kosztów. Zostajemy odcięci. Ten cholerny zapach spalenizny, ten okropny Blue Screen, ten zasrany Ring of Death…
Im większe od czegoś uzależnienie, tym większy ból i uczucie straty, gdy obiekt westchnień jest nam odebrany. Na naszym podwórku oznacza to szukanie substytutów pokroju telewizji, wyjścia do kumpla, który dysponuje działającym sprzętem lub przesiadka na handhelda lub laptop. Zależy co kto ma, czym w danej chwili dysponuje. Smutek, żal i rozgoryczenie jednak pozostają. Zważywszy na fakt, że podła awaria sprzętu uniemożliwiła nam właśnie odpalenie długo oczekiwanej, premierowej gry lub innego programu, w którym zaszliśmy daleko, a wszystkie sejwy poszły się krwiście chędożyć.
Czasem samemu jesteśmy sobie winni. Miłość bywa zabójcza w skutkach. Chędożymy w gry do granic wytrzymałości ich dawcy. Komputery lubią chłodek, nie cierpią kurzu w bebechach i syfu na dyskach. Za równo jedno, drugie jak i trzecie jesteśmy w stanie ogarnąć. Odkurzacz, pasta termoprzewodząca, programy czyszczące, analityczne, miernicze, wymiana listew, kumaty rozstaw wentylatorów, dobry zasilacz czy system chłodzący. Piece czy tostery tyle robią dla gracza w ciągu jego życia, że aż wypada raz na kiedy się odwdzięczyć. Po co być potem narażonym na koszty z tytułu wymiany jakiegoś komponentu, skoro można było tego uniknąć. Inna sprawa to defekty/usterki od nas niezależne. Tutaj dominuje i dochodzi do głosu zwyczajny pech. Wadliwy egzemplarz, komponent. Życie.
Gdy czuję złowieszczy dym, komp nie chce się odpalić, sugestywne czerwone ringi palą oczy – wiem, że coś się dzieje. Strach, panika odczuwalne na równi ze stratą bliskiej osoby. Chore, wiem. Kto niema podobnie? Co ja będę robił? Jak grał? Jak pisał? Jak nagrywał? ¾ rozrywki w ciągu dnia pada. Sejwy, dane, teksty, filmy, zdjęcia, dokumenty przepadły. Czuję się jak bez nerki i ręki, bez oczu i uszu na świat. Chore, wiem. Od czasu podobnych tragedii staram się mocno zabezpieczać przed podobnymi sytuacjami. Super listwa, zasilacz, system chłodzenia, komponenty polecane, najwyższej klasy. Nie kozaczenie z podkręcaniem, czyszczenie manualne i elektroniczne, kopie zapasowe, solidne backupy na pendrive’ach i dyskach zewnętrznych. Nie ma co oszczędzać, nie ma co przesadzać. Idea jest szczytna.
Masa układów scalonych, płytek, kabli, blaszek i innej elektroniki napędza nasz ukochany świat. Daje życie wirtualnym krainom, wypełnia duszą cały gamingowy fun. Niestety, często zapominamy czemu zawdzięczmy taki stan rzeczy, kto jest głównym dostawcą elektronicznej bani, zero-jedynkowym pośrednikiem. Dbajmy więc o jego zdrowie, by widmo serwisu, ewentualnych kosztów i bankowego braku zabawy nie musiało nas straszyć i psuć humoru.
P.S. Jeśli podoba Ci się mój Blog, znalazłeś/-aś w nim coś dla siebie (jakiś stały cykl, konkretny dział, itp.) i posiadasz konto na Facebook'u, "Polub go" po prawej stronie pod moim avatarem. Z góry Ci za to dziękuje. Doceniam i pozdrawiam. ROJO
Rojopojntofwiu:
#33 Gazety komputerowe kontra serwisy informacyjne
#34 Strach przed wielkim światem
#35 Trolle i Farmerzy, czyli uzupełnienie 13 odcinka
#36 Gamingowy duet, czyli historia powstania Rock & Rojo i nasze plany na przyszłość
#37 Gry, które trudno "kupić", w które trudno już się "wczuć"