Do tekstu skłoniła mnie ostatnia „afera” Microsoftu z Xboksami One i własne przejścia z innym koncernem. Kiedyś naprawa gwarancyjna polegała na oddaniu sprzętu do autoryzowanego serwisu - po iluś dniach odbieraliśmy sprawne urządzenie. Teraz, w dużych koncernach, które nie mają już sieci autoryzowanych serwisów, wygląda to trochę inaczej. Niby lepiej, ale nie zawsze…
Coraz bardziej skomplikowany, zminiaturyzowany sprzęt, cięcia kosztów i pewnie inne biznesowe i korporacyjne powody, sprawiły, że serwis gwarancyjny sprzętu polega na wysłaniu nam „refurba”. Po telefonicznym, mailowym zdiagnozowaniu usterki - korporacja, gdzieś z jednego magazynu na całą Europę, wysyła nam w przeciągu dwóch, trzech dni nowy egzemplarz. My mamy wtedy tydzień czasu, by na koszt gwaranta odesłać popsuty produkt. Rozwiązanie niby idealne - bardzo szybko dostajemy sprawny, nowy sprzęt elektroniczny, jedynie w opakowaniu zastępczym. Nikt otwarcie nie mówi jednak, że nie dostajemy nowego egzemplarza, a „odnowiony” (refurbished). Taki „refurb” to po prostu urządzenie, które zostało oddane do serwisu wcześniej, przez inną osobę. W fabryce lub centralnym serwisie zostaje naprawione, odświeżone i wysłane do kolejnej osoby, której sprawa kwalifikuje się do wymiany na „nowy”. Co ciekawe - konsultanci na infoliniach zarzekają się za każdym razem, że sprzęt jest „fabrycznie nowy”, nigdy nie usłyszymy od nich słowa „odnowiony”.
O ile otrzymane urządzenie jest faktycznie sprawne, na wymienionych lub naprawionych częściach elektronicznych, to nikt za bardzo nie przejmuje się częściami plastikowymi, nie mającymi wpływu na działanie sprzętu. Jeśli obudowa nie jest połamana czy uszkodzona - nie zostanie wymieniona, nawet jeśli będzie posiadać spore rysy. Gdy ktoś jest pedantem, dba o swoje rzeczy, może czasem trochę się rozczarować, dostając towar wyglądający jak używany z taniego lombardu.
Ostatnio głośna była sprawa hałasujących Xboksów One. Mnóstwo konsol kupionych po wrześniowej premierze borykało się z irytującym dźwiękiem, podobnym do hałasu jaki wydobywał się ze starych twardych dysków podczas defragmentacji. Co ciekawe - denerwujące „mielenie” wydobywało się tylko podczas wyświetlania menu lub działania aplikacji - znikało w momencie uruchamiania gry. Po kilku dniach Microsoft obiecał wymieniać wadliwe konsole (choć nie podał źródła usterki) - wymiana na nowe w sklepie nie przynosiła rezultatów - nowe egzemplarze też hałasowały, takie doniesienia pochodziły zarówno z Chile, jak i Norwegii czy Szwajcarii. W Polsce też większość nie działała poprawnie, choć jak można było poczytać na forach, niektórzy brali to za „ficzer”, a nie „fail”.
Microsoft nadal oficjalnie zachęca do wymiany na „nowe”, co chętnie czyni - ale co ciekawe - październikowa aktualizacja systemu wyeliminowała wadę! Xbox One z najnowszą łatką jest cichszy od PS4 (niektórzy mówią, że to tylko software’owe zamaskowanie problemu). Tu pojawia się problem ludzi, którzy zdecydowali się na wymianę konsoli. Wielu odsyłając nowe, błyszczące 2-3 dniowe Xboksy, dostawało egzemplarze mocno porysowane, zwłaszcza na błyszczącej powierzchni. Czy tak powinien wyglądać profesjonalny serwis niezbyt taniego urządzenia?
Osobiście wstrzymałem się z wymianą swojego X1 i jak na razie doceniam październikową łatkę, ale doświadczenia z „refurbem” mam z innego koncernu. Po roku zepsuł mi się monitor. Szybki telefon na infolinię, wysłanie zdjęcia usterki na maila, błyskawiczna weryfikacja i decyzja o wymianie. Po około czterech dniach, z centrali w Niemczech przyszedł „refurb”.
Pierwsza sprawa - ramka nie była dokładnie złączona z ekranem, w jednym miejscu widniała półcentymetrowa szpara, na szczęście - mocniejsze dociśnięcie, aż do „kliku” wstawiło ramkę na miejsce.
Druga rzecz - podstawa monitora.
Składająca się z dwóch elementów - była kompletnie luźna, ponieważ raz - żadna śrubka nie była dokręcona, dwa - kilku brakowało. Standardowo - dół podstawy był okropnie porysowany, jakby ktoś używał go jako podstawkę na klucze czy coś. Na szczęście konstrukcja umożliwiła mi podmianę porysowanej części na swoją, zabrałem też brakujące śrubki i wszystko dokładnie poskładałem. Raz jeszcze można powtórzyć pytanie - czy tak powinien wyglądać profesjonalny serwis gwarancyjny? Co gdyby taki monitor dostała kobieta, która nie ogarnia za bardzo gdzie można docisną ramkę, czy dokręcić śruby? Ma odsyłać sprzęt w nieskończoność, aż dostanie przypadkowo sprawnie złożony egzemplarz?
Z drugiej strony, serwisant ciamajda może również niezbyt dobrze potraktować nasz własny sprzęt i oddać w trochę gorszym stanie, choć tu dysponujemy środkami, by wykłócić się o swoje, zwłaszcza jeśli wraz z oddaniem do naprawy załączyliśmy aktualne zdjęcia.
Czy „refurby” to jednak dobra rzecz, pozwalająca o wiele szybciej cieszyć się ze sprawnego sprzętu? Kwestia pecha, gdy dostaniemy „gorszy” egzemplarz? Problem tylko dla estetów i pedantów? Czy może jednak pazerność korporacji, która przez rok czy dwa lata gwarancji powinna jednak wymienić uszkodzony sprzęt na fabrycznie nowy, jaki dostajemy w sklepie…?